Wednesday 25 May 2022

rowerowe idiotyzmy, cz. 1

2001. To były moje trzy pierwsze próby mocowania się ze stromiznami. Mieszkalimy z rodzicielami w Mieders w Stubaitalu. Raz podjechałem pod wyciągi tamoj, a drugi raz zaliczyłem zgon na Oetztaler Hochalpenstrasse. W drugie miejsce przez 13 sezonów nie wróciłem, choć via Oetztal raz czy drugi cosik przejeżdżałem. Zjeżdżając do Soelden, upaliłem oponę, bo nie umiałem hamować. A oprócz tego jakiś numer chyba z Fulpmes do góry przez teren i zjazd do Axams, a później szosą z powrotem. Chyba wtedy mnie opadało jak diabli, ale nie pamiętam dokładnie.

Pierwszy wyjazd do Alp samotnie. Trzeci dzień - w długą z Sierre przez Furkapass na marnym śniadanku i 400g czekolady i mało co wody, ale trochę piłem. Na przełęczy byłem po 19:00, zero żarcia, zero czegokolwiek. Na dojeździe do ciuchci, po ostatnim zakręcie, wypadła rolka z przerzutki. Dziadowstwo. W nocy zawroty głowy i zwidy, chyba z głodu i odwodnienia - napis "Realp" na nokii doinformowuje. Następnego dnia kolejna wtopa - po wymianie przerzutki i żarciu podjazd na Oberalp i dłuuugo w dół (i chwilami w górę, bo różnie tam bywa). I niewybaczalny błąd - przeoczyć objazd przez Versam, więc wpych do Flims. Obłędnie wysoko i stromo, jak na koniec dnia. Znów głód, ale na campie mają ser, za który płaci się dużo. Następnego dnia znów bzdura - po żarciu w Chur napieram przez Lenzerheide. Stromo jak diabli. A może cierpienie wywołuje fakt, że jeszcze nie odpoczywałem. Spadunek do Tiefencastel i mozolna rzeźba - z przerwą na zrzucenie gruzu - do Davos. Zwłaszcza utrata metrów przed tunelem boli. Następnego dnia względnie poprawnie przez Fluelapass i w dół Innu, do Pfunds. Tam następnego dnia rest i serwis. Nie pamiętam aby, czy nie wziąłem wtedy wielkiego klucza "szwedzkiego" i kompletu do ściągania korb, żeby dokładniej coś tam wyczyścić. Możliwe. Za to oleju do łańcucha ni wuja. Następny dzień długi - do Zell am Ziller. A następnego - w nadchodzącej burzy - przez Gerlos. Na zjeździe zlewa niesamowita, tylko do Hollersbach, gdzie przez półtora dnia jakoś się przesuszam. Nie pamiętam, żebym chociaż zajrzał roweru w trzewia z tej okazji. Jeszcze dzień - Schladming, chyba wtedy pedałowałem w klapkach, bo miałem fantazję wziąć drugie buty. Nazajutrz znów piekło, bo nie skojarzyłem problemu Pyhrnpass, choć to nie więcej niż 400 m w górkę. Nocleg gdzieś wśród kukurydzy i smrodzie nawozu. Pettenbach chyba. Wielki camping wśród prawie dosłownie niczego. Następnego dnia skok do Freistadt, a jeszcze następnego do C. Budejovic.

Słowem - kto w młodości głupim nie był, ten na starość nie zmądrzeje.

2002. Jedyny mój wyjazd z kimś - kuzynem moim, który jest mi jak brat. W tym bodaj dwa zjazdy w deszczu. Hamulce reagują z opóźnieniem, klocki i obręcze zdychają niemożliwie. Raz Foscagno, raz Falzarego. Bez sensu. Fotografowanie licznika przy 78 km/h - zjazd z Forcola di Livigno. Ostrości nie dało się nastawić, złośliwi twierdzili, że to 18 km/h, ale ja wiem swoje. Mozolna trasa z Salzburga do Freistadt. Nie należało tego robić.

2003. Już magister nauk fizycznych! Chyba jeszcze zadurzony w X - doktorantce... Pierwszy raz w życiu oglądam Matterhorn. Źle zahaczona klisza w (starszym ode mnie) Nikonie powoduje wiadomo co. Idiotyczny dzień ze startem w Briancon o 5. rano, wstecz do Ailefroide i kawałek wyżej. Zero świstaków, prawie zero lodowców; zdjęcia marne. Powrót na camp, cienka zupka z ultra-cuchnącym serem - skórę z pleśnią dostały mrówki i może wyginęły. I do Valloire przez Galibier, pierwszy raz. Rano zgon i dojazd tylko do Bessans. Po Iseran i małym Bernardzie - tunel busem i w okolicach Szamoniowa spotkanie z X. Gdzie są niegdysiejsze śniegi?

2004. Niewyrobiony zakręt na zjeździe z Bonette - stłuczone kolano, rozbity kask, powrót do Wwy. Kierowcy Or**su chcieli w łapę 40eu, zamiast oficjalnych 10eu czy 40 pln. Widzieli, że mam kolano jak bania i zrypany rower. Napisało się skargę, kierowca wyleciał z roboty - tak sugerowała odpowiedź. I bardzo dobrze, wozak panu klientowi podskakiwać nie powinien.

[Tu odkrywam opony cieńsze niż 1.95 dla kół 26'' - podziękowania dla rezydenta w Barcelonnette 

2005. Bonette przejechana, ale pchanie się pod Parpaillon do szutru włącznie było głupie. Dzień po tym pierwsza męczarnia pod Col de Vars. Parę dni później próba nad Bardonechhia, paręset m po szutrze najmarniej; w Rochemolles dopadła mnie burza i to taka konkretna. Następnego dnia trzeba było jeszcze po tych kamyczkach zjeżdżać. Następnego dnia krótko - tylko do Susa, a jeszcze następnego ultra mozolnie pod Moncenisio. Później standard - Iseran i oba Bernardy, z przerwą na niedojazd do Breuil - ale Matterhorn od południa udało się uchwycić. Po przeprawieniu się ostatecznie do dol. Rodanu zawalczyłem na Nufenen, ale na lekko. Na zjeździe - krupy i grad, zmarzłem jak cholera. Następna wtopa: o 4:30 wypad z Realp do Andermatt, na lekko Sustenpass, powrót, obiad i jeszcze Gotthard, ze zjazdem ze starą kostką. Później tak długie poszukiwania czegokolwiek do zanocowania, że aż do Mesocco o 01:00 nie odpuszczałem - kompletnie bez sensu. Następnego dnia w porywach osiągałem 6-7 km/h, z koniecznością zatrzymywania się co paręset kręćków pedałamy. Z głupot z tamtego wyjazdu pamiętam też wjazdy na Pordoi i Hochtor robione w deszczu, ale chyba na tyle miałem już łeb na karku nie od parady, że do zjazdu odczekałem, aż przestanie lać. Deszcz w sensie, nie łeb. Dalej chyba bez głupich niespodzianek.

2006. Chyba bez większych wtop, oprócz tego, że po Gran Paradiso i Mt Blanc strasznie ciężko się jechało. Oczywiście oba piki pieszo.

[Od 2005 łażę na panel, po 2006 zaczynam cosik tam niby w skałach łazikować.]

2007. Wyjazd "karny" z powodu kontuzji palca. Bardzo dziwna trasa (Zurich, Sustenpass, Klausenpass, Silvretta, Julierpass, ..., Zurich). Julierpass dotąd (2022) właśnie ten jeden raz zaliczon i to od tej niby łatwej strony, choć ta od Tiefencastel chyba też chyba nie jest przesadnie stroma. Może kiedyś powtórzę, choć sens jest taki sobie. Przez ból kolan kilka dni nad Wahlensee. Redaktor Zdzisław Waleń...

[2008-13 - przerwa na wspinanie. Bez sensu, choć z brzucha co nieco ubywa. Należało też jeździć.]

C.D.N.

No comments:

Post a Comment