Sunday 26 August 2018

zapiski leminga, CXXIX

odkrycie.



/raz/ Złożyło się tak, że w jutubie podpowiedziało nam automatum jakoweś kanał osobnika podcyfrowującego się jako "Towarzysz Michal". Jak dotąd nie wiemy jeszcze, czy jest to przekaz treści poważnie przez kogoś pomyślanych, czy tzw. jaja. Są agromenta za obojgiem stron... Tak czy siak, wzmiankowany na merytoryczne pytania raczej nie odpowiada. Akcent ma ichniejszy, ale polszczyzna bez zarzutu, gestykulacja ok. pięć pięter wyżej niż wczesny premier Buzek, ew. trochę papieżem zalatuje, ale jedną ręką tak macha do słuchających mas.

/półtora/ Skoro już o tym człowieku... Otwarcie (ale czy poważnie, czy żartem, nie wiemy) gardłuje on za uwolnieniem wiadomego Piskorskiego. Nie trafiliśmy na jego wypowiedź o mniej znanej postaci, a mianowicie red. Swiridowie. Za to wielkie poruszenie i głosy w obronie nie przebrzmiały po ekstradycji wydaleniu pani Kozłowskiej. I to, drogie dzieci, nazywa się stronniczość do bólu, podwójne standardy i traktowanie własnych obywateli jak nieodpowiedzialnych durniów. Oczywiście, część z nich to durnie i może ulec ew. "wpływom". Część nie dostrzega analogii, stosując np. kalki "Ruski - obcy, Ukrainiec - swój". Albo "Rosja wróg, a my dla Ukrainy taki starszy wujcio - kiwnie palcem, dobrą radę da, poprze aspiracje takie czy inne". Przy czym: to ostatnie nazywa się w fachowym języku lobbing... A oskarżenie o "agenturę wpływu" i wywalenie z kraju (a i ze strefy Schengen!) ze statusem "non grata" to i żenada i ostateczność. Przy tej i owej okazji przetacza się też fala "patriotycznych" wypowiedzi, raz przeciwko Rosji, raz przeciwko Ukrainie, raz za rządem, raz przeciwko. "Nastukałem się w klawiaturę, więc w kwestiach patriotyzmu proszę przez resztę tygodnia nie wymagać ode mnie już niczego więcej.", parafrazując komika Fedorowicza, którego śmy zresztą ostatnio widzieli, truchtającego.

addendum: W artykule red. Jasińskiego o sprawie Kozłowskiej (i kilku innych osobach) ("Wyjebana", NIE 34/2018) wkradł się arcychochlik, można przeczytać bowiem o "kawkowskim Józefie K." Jak to szło? "Dla Helmuta cola, a dla Franza kawka." (W wersji spalonej: "dla Helmuta pepsi", ew. "dla Franza kawa"). Tak czy siak, błąd. Dżejms Błąd.

/dwa/ Wyprawił się namiestnik naczelnika na antypody. Miał pływaki jakieś kupić, ale nie wypaliło. Ludzie domniemania snują, że to specjalnie typka chciano skompromitować. Śmiechu co niemiara, także przez pomyłkę Zelandia-Irlandia; no i memów wysyp zacny.

/trzy/ Pani odstrychnięta, św. Kaja od aborcji dawszy głos nt. klerownej pedofilii, że inspirowana przez lewicę. Czyli ponownie rozwiawszy wątpliwości (jeśli kto jeszcze takowe żywił).

/cztery/ Delegatu rumunesti Patricul pojechał był do Zofii. Coś w sprawie metra miał chlapnąć, zapomniawszy - jak twierdzą inżyniery - że u nich wapień, u nasz piaski, więc skala trudności w wywiercaniu insza. Ale czego się nie robi w ramach kompanii. Nawet mówi się po angielsku - pono z trudnościami, ale liczy się zamiar.

/pięć/ Skandal w ratuszu - prawaczki wykryły panią sprzed 1989 z MSW na etacie urzędniczym. Oburzeniom moralnym i wzlotom patriotycznych uniesień nie było końca. Jak sam red. Ziemkiewicz przyznał - gdyby nie cofnięcie zgody na przemarsz patriotycznie uniesionych - prawdopodobnie nie byłoby sprawy.

/sześć/ Premier mocno wygłupił się w Sandomierzu, choć nie aż tak bardzo, jak dawniej. A może wcale nie wygłupił, tylk łgał w żywe oczy, a lud kupował. Nie wiemy.

/siedem/ Pani, której rodzice byli za leśnych, zachciało się 15 mln peelenów. Długo zeszło na decyzję, ale niech tam - załóżmy, że przyszła koniunktura polityczna. Roszczenia są nie dość, że za to, kim byli jej rodzice (bo jak to inaczej nazwać), to jeszcze za jakieś poniewieranie przez zakonnice w domu dziecka. Bezczelność i chciwość taka, że aż nieostrożna. Ale przywołując złotoustego Mateusza, "Polski wtedy nie było"*, więc kto ma niby jej zapłacić? Ot, psychuszka. Bo zapłacić, to jednak przyznać, że było. A nie zapłacić...Może chociaż Watykan ruszy sumienie?

* gwoli ścisłości - powiedział to o 1968. Ale może wcale nie miał na myśli lat, które każdy szanujący się i innych lewicowiec uznaje za okres skandalicznych błędów i wypaczeń. Taki "Towarzysz Michal" zdaje się nie uznawać, sądząc po komentarzach.

/osiem/ Głos trzech falsetów przetoczył się przez łamy GW. Redaktorzy Woś, Sroczyński i średnio douczony, ale piśmienny anonim, a.k.a. Stepujący Kapral, ofiara tekstowego outsourcingu Gazety, musi najwyraźniej cienko przędącej. Szczęście, że wyszło tak głupio, że chyba w ramach ratunku dodano tekst red. Bendyka z Polityki, całkiem trafny. Przykro patrzeć, ale naprawdę (oby póki co) opozycja silnie ciąży ku odwiecznemu konfliktowi JPF vs PFJ. A czy cudowny Robert zechce to pogodzić - nie bardzo widzimy, po wypowiedzi kogoś tam z wierchuszki PO. Ciągle w duchu, że PO tu największa po tej stronie barykady. Ech.

Słowem: źle się dzieje w państwie kołtuńskim.


wuj

Friday 17 August 2018

"kompromitacjom" do sztambucha

czyli w obronie Jakuba P.



Ustrzelono jakiś czas temu pana Jebenizera, przyłapawszy chyba na nieładnej zagrywce, a może po prostu mania krytykowania mu się na łeb rzuciła. Swoją drogą zadziwiające, że jeden typ mógł tak dużo wiedzieć o tak wielu dziełach, osobach i autorach, tyle przeczytawszy. A może jakoś to automatyzował. Niech mu lekko będzie, ale nawiązując do stylu i stanu... Śmy się wzięli i wkurzyli na  komentarz pod gazecianowyborczym "quizem" ("rozwiąż quiz"). Zapytano tam mianowicie o hefalumpy od Puchatka, na co ktoś oburzył się pisząc, m.in.,
W kanonicznym tłumaczeniu Ewy Tuwim to były Ho-honie. Hefalumpy występują chyba tylko w disneyowskiej abominacji filmowej.
Niestety, komentator nie odrobił lekcji. Po pierwsze, "heffalump" występuje w oryginale. Mianowicie w snach, u Disneya sportretowanych cokolwiek halucynogennie, co można, jeśli się tak uważa, nazwać abominacją. Dalej jest tylko gorzej: nie dość, że nie Ewa, tylko Irena, i raczej "słonie", to jeszcze w owym "kanonicznym" tłumaczeniu znajdujemy następujący kwiatek. Do kożucha. Na mleku. I miodzie płynącym. W krainie.
Kłapouchy, poczciwy, bury osioł, stał nad brzegiem strumienia i patrzył na swoje odbicie w wodzie.
— Imponujące — mówił. — To jest właśnie to słowo. Imponujące.
Otóż niestety — dla pani Ireny i "kanoniczności" — w oryginale jest "pathetic". Dodajmy, że B. Zakhoder ujął to jako "душераздерающее зрелище". Czytaliśmy owo dzieło wyłącznie po angielsku i rosyjsku. Polski kwiatek znamy tylko z czasu studiów, gdzie ktoś akurat ów wyimek zacytował. Czy są inne kwiatki, nie wiemy i (wychodząc niniejszym z nurtu jebenizerowskiego) nie będziemy sprawdzać. Ale to "imponujące" niech się czkawką w mętnej wodzie odbija...

— Rrrozumiemy się, profesorze?...


wuj

Wednesday 15 August 2018

zapiski leminga, CXXVIII

reklama outdoorowa

naszego kraju!



Doszły nas tu w resorcie przez szklankę u ściany słuchy, że szacowna Polska Fundacja Narodowa — znana z kampanii plakatowych — dała skok do przodu i skręciła wypowiedzi pana Majka, który się rękawicom nie kłaniał, a i z wymiarem sprawiedliwości to i owo wspólnego miał. To na okoliczność powstania warszawskiego. I jeszcze jakiegoś aktora inszego, co o cudzie nad Wisło się był wysłowił. Jak mniemamy, ludzie ci w warunkach hameryckiego wyzysku do emerytur czy rent (choć czy są rencistami, czy rentierami resort nie ustalił) dorobić muszą, więc zajmują się sławieniem naszej przebolesnej historii Chrystysa narodów. Ustaliliśmy, że drugi przypadek to równia pochyła w branży reklamowej. Nie dają już kawy i łyski do zareklamowania, a typ uznał, że jeszcze nie musi zniżać się do polecania margaryn czy środków na przeczyszczenie. No to może być historia Polski jako interludium. 

Abepe Depo wyględził się nt. praw, Konstytucji i ewangelii. Ech, a "czwórka" gdzie? Śpi? W każdym razie zawartość piątkowej części "Z czarnej dupy się wyrwało" już znamy...

Z zadziwieniem śmy się dowiedzieli ze źródeł otwartych, że soj-US-znik wypożyczył MON na defiladę wczorajszą cztery sztuki myśliwca. Gadają, że Raptor, a czy to jest F-22, nie chce nam się śledzić, ale obrys nieco podobny. Nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy Blekhołków, co jest niechybnym dowodem na to, że (a) przelatywały, (b) ciężko są wykrywalne. Uradowaliśmy się także widokiem bagnetu pod skrzydłem F-16. Jak twierdzą źródła, należy się cieszyć z tego gestu. My, jakkolwiek w historii, magistrze-wite, niekształceniśmy są formalnie, to pamiętamy jednak, że poucza ona o pustości gestów. Zwłaszcza czynionych wobec maluczkich na zasadzie "nie mamy przyjaciół, mamy interesy". Ale do tego trzeba przestać roić.


wuj

Sunday 12 August 2018

zapiski leminga, CXXVII

honorable mention



To nam red. J.R. sprawił niespodziankę! Istotnie, złożyliśmy na jego (via sekretariat Redakcji) ręce życzenia z okazji 85. urodzin. Ba, wspomniano nasz wraz z tytułem naukowym — w korespondencji uprzedniej to wyjszło i należy nam się pała ze skromności za autotytułomanię, palimy głupa ze wstydu. Ale musi ktoś z redakcji wyszpiegował, że istnieje syn omawianego w notce W.N., a także dr W.N. A że trzech W. w linii było (w tym dwóch imienników i otczestwienników wiadomego wewepe...) — no to się sprawa była rypła. A czy to nam cofnięto rocznik do roku po śmierci Koryfeusza Wszechnauk, czy dziadu naszemu syna z zimy stulecia przypisano — nie wiadomo. Wyjaśniamy operacyjnie, przez dojścia. Tak czy siak, śmy się wzruszyli, stojąc akurat na pl. TW Wilsona (ze stalowo ramo do pomalunku na ul. Klaudyny — normalnie to się na ten koniec świata zapuszczamy z rzadka). I zaskoczono nasz. Bo jakkolwiek red. R. zawdzięczamy cotygodniową porcję egzotycznej gimnastyki (załamywanie łapek nad losami kraju [patos] oraz skurcze przepony, gdy R. akurat zapoda jakiś więcej śmieszny Witz), to wzruszeń zwykle się nie spodziewamy.

No i tak to. Najpewniej druk to w "NIE" nasz ostatni, bo jeszcze ze dwa razy wyszło via fajzbuk, gdy się komentarz nasz ukazał na papierze. A czy sobie to dopiszem w bazie opi/osf do wykazu, czas pokaże. Gdyby rehabilitacje nam za to dały, czemu nie? Nie takie numery robią dziś ludzie z doktoratami. Zwłaszcza z krakoskiego UJ-tu czy z UKSW-ordu.


wuj

Saturday 11 August 2018

zapiski leminga, CXXVI

najnowsze i starsze donosy z dumnego kraju Azji Zachodniej:


- Gazeta Wyborcza pomstuje na pana dublera M. Muszyńskiego pisząc o nim per "prawnicze zero" i "agent". Co do kwalifikacji pana Mariusza, nie wypowiadamy się. Ale dziwi nas popadanie szanowanego przez nas organu w tony nieco macierewiczowskie. Pan Mariusz robił w UOP/AW, więc być może był oficerem, a nawet jeśli "tylko" ajentem, to za szkodliwe dla państowości polskiej (w zakresie III RP, bo na zaszczyt i honor służby w PRLowskich służbach ów jegomość zdaje się jest za młody) uważamy kalanie pana Mariusza dawnymi zajęciami, których się rzekomo był imał. Jeśli cokolwiek go kala, to uczestnictwo w wiadomej szopce, której przewodniczy szanowna pani magister.

- Kościołu rzym.kat. (a konkretnie jego zarządowi pt. Episkopat) pono nie podobuje się próba zamajstrowania przy ordynacji przed wyborami do PE; to to miejsce, gdzie w szczególności zarabiają krocie ci, którzy onej UE nie znoszą - bynajmniej w kampaniach rozmaitych tak twierdzą, a komuś i w coś wierzyć trzeba, więc czemu nie na chwilkę naszym potylikom spod kruchty i różańca urwanym. Urwał się z choinki i do tej pory nie powrócił.

- Ktoś dobiera się do pana Kazimierza - słynnego onegdaj kierowcy pana Antosia, głownie ze stłuczek. Ludziska dziwio się, że prokuratura się interesuje, że hydra hydrze łba nie wydrze, itp., o końflikcie między ZetZero a wzmiankowanym fantastą (czy szkodnikiem) musi zapominając. Krótka pamięć u narodu niestety jest.

- We Warsiawie zaczęło banglać za oknem. lordrreńawarsowi.

- Oglądamy cykl "Za kulisami PRL". Fajne herbatniki się wywiadują u dobrze poinformowanego red. Walenciaka! Opowiastka (nieżyjącego już) oficera Garstki o posiedzeniu u gen. Płatka - cud miód...

- Plotki o stanie zdrowia tego typa, co to mu kulę posłali, ale celu chybili były w przed-przed-ostatnim Uszatenzeitung. A'propos: red. Rem 85 wiosen skończył; a jak o linię dba.

- Towarzysze redaktorzy ze "Sputnika" donieśli, że potomkowie maruderów i bandziorów (a.k.a. "Wyklętych". Ba, dzięki panu prezydentowi Bronisławowi mamy nawet oflagowaną przestrzeń publiczną, na tydzień przed Mieżdunarodnym Żenskim Dniom) dopominają się u państwowego garnuszka o zadośćuczynienie. Rekordzistce przypisano 35 emelen peelen. Najweselej wypadł niejaki Kuraś - oczywiście w kontekście tego, czy i ew. jak ścigać dzieci czy rodzinę za czyjś postępek. Dajcie temu myśl, prawaki. A, pardon; myśleć to trza umić.

Jednym słowem - szpital ma się świetnie, ale 2/3 nie wie, że jest w szpitalu, a 1/3 na etatach obsługi już bokami robi. Czekamy na przemienienie. Ino skąd? Arka nie przybędzie?... R.I.P. Piotr Szulkin...

Monday 6 August 2018

zapiski leminga, CXXV

o więźniu politycznym z, przecinkami



Gratka — na stronie GW za darmo można przeczytać artykuł Od neopogańskiego Niklotu, przez Samoobronę do proklemlowskiej Russia Today (tytuł nb. też z bykiem ęterpunkowym) autorstwa red. A. Zadwornego. Rzecz o niejakim Piskorskim, u nasz. Ale nie martwi nas, że towarzysze ze Sputnika więcej jednak piszą o red. Swiridowie. A towarzysze z ABW winni jako lekturę obowiązkową przerobić całość dorobku płk. Bosaka — może wtedy zrozumią, że tu i tam dziennikarstwo z wywiadem ma, delikatnie rzecz ujmując, punkty styczne. Jedne od drugich tego i owego się dowiadują, co, kto, gdzie i za ile na kogo naszeptał... (Choć wykształciuchostwo nam tu podszeptuje z tyłu głowy, że styczna może być przestrzeń, ew. punkt styczności między krzywymi... Ale skądeś się te punkty styczne urodziły w naszym zasobie złownictwa. Może czas wyplenić, gwoli czystości. Albo przypomnieć sobie, kto zasiał, psia kość.)

Tak czy siak, następują najprawdopodobniej buble przecinkarskie z artykułu:

Ten 39-letni politolog, już w czasie studiów na Uniwersytecie Szczecińskim w latach 90., lubił odwiedzać Rosję, gdzie szukał politycznych przyjaciół.

Służby specjalne, interesowały się nim już dwadzieścia lat temu.

Ten ostatni [tj. M. Piskorski - W.N.] już jako asystent w Instytucie Politologii Uniwersytetu Szczecińskiego, tłumaczył się dyrektorowi instytutu z zarzutów o propagowanie treści faszystowskich na zajęciach ze studentami.

Ostatecznie jednak wrócił do Samoobrony, a potem, na jakiś czas zerwał z polityką.
I jeszcze jedno, ale niekoniecznie bubel, raczej możliwość zadania pytania:
(...) spaleniem flagi amerykańskiej w 70. rocznicę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę. Albo zawieszeniem tabliczki z "nazwą ulicy": Ofiar NATO. Piskorski w ciągu dwudziestu lat odszedł bardzo daleko od swoich młodzieńczych fascynacji. Jego partia 1 maja maszerowała z czerwonymi flagami z napisem "Zmiana".
Czy kropka po "siedemdziesiątą" i brak kropki po "pierwszego" to zapis poprawny, czy jednak niekonsekwencja?

Cenimy dobre dziennikarstwo, i póki co za zero zł prenumeraty nie wybieramy. Pozostajemy wiernymi czytalnikami gazetypeel, m.in. Załańczamy pozdrowienia dla forumowiczów. Choć tłoczenie antyputinowszczyzny do łbów bywa tam tak siermiężne, że miejscami dogania poziom wzmiankowanego Sputnika w sprawach jankesów, postsarmatów i ich dawnych niewolników...


znajdź dla mnie radę, wuju!


PS Żałujemy, że nie PiSuje już "zygosz". Bodaj jedyny, który podpadał pod Laskowikowe wampir, nie poeta — opisujące Schubertha w roli naczelnika mleczarzy w "Doroznosicielach". Gdyby nie wiadomych zbrodnicze plany, prezydent żyłby i Tupolev byłby cały. Tak to mniej więcej niekiedy brzmiało, przyprawiało o zły chichot, załamywanie rąk, wymioty mózgu i zapalenie opon żołądka, ale miało jednak swoją klasę. Unikalność i unikatowość. I oczywiście skłaniało do zastanowienia, kto zacz... Wyznawca? Kretyn? (A drugie pierwszego nie wyklucza) Pajac? Prowokator? No i do zjebania. Jak to ujęła redaktorka W.-Ł. w ostatnim Uszatenzeitung, "apeluję do prawdziwych obrońców demokracji o trochę mniej szczerości".

Saturday 4 August 2018

zapiski leminga, CXXIV

ubieranie pomników



Taka nowa świecka tradycja w narodzie. Postawio, ktoś przyjdzie, weźmie i odzieje, musi żeby figurom za przeproszeniem z brązu więcej zimno nie bydło. Nas tu w resorcie martwi jedynie ostatni casus, gdzie pomnik opiewał na dwoje ludzi, a pan -- z twarzy podobny zupełnie do nikogo -- wykonuje wymach gimnastyczny model "Monachium 1933", ale lewo ręko. Tego zapewne młodzież z popranymi mózgowiami już płazem tym gadom od dłuta nie popuści. Jeśli kogo drażni ta lateralizacja, weźmie focię z kadrem i dokona odwrócenia; albo jak nie umie, patrzy w laptopa czy tabletę w lustrze. Toż Złotousty Koryfeusz Wszechnauk (nie mylić z dr. Jarosławem Kaczyńskim) pouczał, że o wszystkim decydują kadry.

"I co ja robię tu-ó-ó..."

Serwis plotkarski okołogazetowy rozwodzi się nad ślubem typa, co małym ekranem o 19:30 zawiaduje. Brzydki komentarz, każący się zastanowić, czy pisząca osoba miała polską klawiaturę, czy nie: "kobieta zbladzila".

I pamiętać, współobywatele: to, czy banda kretynów, dorobkiewiczów pajaców i świąto**bliwców u steru krypy pt. Polska będzie sterować po raz drugi, w dużej mierze zależy od niedzielnych leniwców. Jeśli w niedzielę, za rok z niewielkim hakiem... Tj. jeśli w ogóle.

CZY KONIE MNIE SŁYSZĄ?!

przekazuję znak przedpokoju,

wuj wszystkich wujów

Thursday 2 August 2018

foto z wakacji

słitfocie, ale sieka, tj. nie w kolejności; posortunek nastąpi dwa dni po końcu świata.


Łąka, Czechy albo Austria. Ostatni dzień.

Ostatni dzień, burza po kąpieli; przejszła bokiem, więc nie trza było ewakuować wszystkiego pod most.

Kąpielisko.

Grossglockner, kawałek przed Heiligenblut.


Gencjana, przed "drugim wjazdem" po Hochtor. Ładny krzaczek.

Landszaft, na końcu tego drugiego wjazdu. Albo pierwszego, gdyby od płn. strony się wpychać. Pogoda od 2002, 2005, 2016 i 2017 zdecydowanie wyjątkowa.

Spójrz na niebo bystrym okiem, może burza przejdzie bokiem? Za Linzem, ostatni dzień.

Piesek, Alvaschein. Gorąco.


Wełnowce. Dwa białe robio cień czarnemu.

Młody egzemplarz.

Pierwszy i ostatni dzień w Dolomitach w czasie powrotu. Chyba w Stern.

- вы любите вчерашний борщь? - да. - тогда приходите завтра.

Kępink przed Heiligenblut. Poczęstunek. Były też te poziome.

Drugi dzień, za Hebalm. Taaaka chmura.
Francuzi próbują ognie przed 14. lipca.

Bydełko fa. Hallstadt.

Przed wwiezieniem się na Giau. Czyli przed Selva di Cadore. Ładne klotzki.

Zjazd z Penserjoch, ino już blisko Bolzano. Nie wiemy, czy wspinalne, ale aż by się chciało.

Sarenka myje łapki i zjada kolację.

Bajorko.+/- okolice Cles, po Mendelpass i przed Val di Sole.

Zjazd solidny, choć owe procenty mocno lokalne. Wjazd, gdyby ktoś chciał, to z Ampezzo i przez Sauris trza, ino na górkę. Na mapie 1: 500 000 można się letko zgubić, cośmy na własnej skórze sprawdzili, miało być inaczej.

Ma cinque Gavia, czy jakoś tak. Przy czym lokalny patriotyzm produkuje koszulki z cyfrą "300" czy "500"

Jakieś Dolomity. Sauris/Ampezzo?

Przed Forc. de Staulanza.
Ponte di Legno. Po naszemu drzewniany most.
Utopia, czyli żeby się błyszczało. Jakoś wyglądać przecie trzeba.

Pierwsze ileś-tam z 48 zakrętów, tj. wschodnia szosa na Stelvio.

Z fałszywego podjazdu na Berninę, tj. tuż po dobiciu spod Forcola di Livigno.

Morteratsch i masyw Berniny.

Piz Badile i jeszcze coś. Widok z Castasegna chyba, czyli prawie Chiavenna.
Przed Sustenpass; przeżuj to sam.

Fluelapass. Wełnowce odwalają bumelkę.

Po zlewie na p. Spluga. Widać kawałek niebiesiech i napierającą z prawa gmłę, tj. tuman.

Nieco niżej, kawałek za Spluegen. Coraz ładniej.

Wizytacja z kosmosu. Czarne salamandry musi; Via Mala, czyli przełom Hinterrhein.

...i wtedy jeszcze soli się dodaje, mieszają, wędzą i stonka to bierze po dysze za 100g - owce po drodze na Sustenpass, po lekturze artykułu prasowego o koleżankach skądinąd.

Poczęstunek od spółdzielni pracy "LAS".

Gmła. Za przełomem Renu (tj. Vorderrhein), prawie z Ilanz.

Wieczór w Ilanz. Uwaga: Ren lubi porywać piwo.
Bardzo bajkowy landszaft; przed Sustenpass.
Za Sustenpass, po zlewie. Wapienna strona Gadmental. Jeszcze na prawo, ale poza kadrem, który, jak pouczał Koryfeusz Wszechnauk, o wszystkim decyduje - znana albo nie górka Titlis.

Bordello, Meiringen, gdzie lało 2 dni.

Też lokum w Meiringen. Pająk kat, wszystkich brat.

Krajobraz z e-pastuchem i asfaltem. Wjazd (część b. pozioma, ale przed częścią najbardziej humorystyczną) na Grosse Scheidegg; szczyt na drugim planie - Wetterhorn, brany początkowo za Eiger. Ignorantio oris non nocet, ale z łaciny to, *****, słaby byłem.

Grindelwald i otoczenie z Grosse Scheidegg. To ze śnieżno czapo i ściano prawie na ostatnim planie -- Eiger, widziany po raz pierwszy w życiorysie, za trzecio próbo. Miło nam niezmiernie, osobom z centrum sterowania pogodą kłaniamy się w (faux) pas.

Z Aigle na zachód.

Monthey. Rodan i piękna betoniarnia czy coś w podobie.

Lac de Roselend, przełęcz +/- pod miejscem między chmurami.
Spinacze napacykowane na ścianie, Aiguebelle?

Z wjazdu po krzyż żelazny.

J.W. Jedyny raz, że niby świstak wylazł do zdjęcia. Ale... Zdjęcia czego?

Z Col de la Croix de Fer.

Z Galibier na pd
Z Galibier na pn

Z Iseran na pd. Czyli te z niegdysiejszymi śniegami to Charbonnel chyba.

Mały św. Bernard. Kłęby i soczewki zasłaniajo Mt Blanc, i ogólnie burzogennie wygląda toto. Widoczna Aiguille Noire.

- kto zjada grzybki, ma rozum szybki.

Aosta, nad rzeko.
Aosta. Kotek!

Aosta, rano przed św. Bernardem.

Św. Bernard, strona szwajcarska.

i młot.

Żwir.

Jaszcząp chyba.

Mesocco; piesio zaparkowany przed sklepem.