Tuesday 27 December 2016

zapiski leminga, 37

i po święcie.




W katastrofie zginął cały Chór Aleksandrowa. Załączamy "Kalinkę" na pamiątkę, a może "Międzynarodówkę", "Świętą wojnę" i hymn ichni, choć, dalipan, nie wiemy, czy pozostałe oprócz pierwszej śpiewali oni... I może "Zmartwychwstanie Mandelsztama" przy okazji.

Opozycja blokuje mównicę w Sejmie, waaadza przegłosowuje to i owo gdzie indziej, zakosiwszy jakąś laskę, lokaj nie wyłamuje się i nawet oskarża ludzi o łamanie Konstytucji; córce nie zazdrościmy ani taty, ani uczelni, ani wydziału, na którym studiuje - ponury to żart zaiste, ale może i dobra motywacja, coby same piątki na indeksie kolekcjonować. Na ulicach ktoś łazikował wieczorem i pilnowała tych i onych Policja. Naczelnik biadoli, że pucz był to; to które tam były wojskowe, do diaska? Czy już całkiem mu ta [...] na łeb się rzuciła... Świadkowie naoczni gadają, że tępa krowa cosik nieswojo wyglądała i udawała końwersację przez smart-interkom. Skłonni bylibyśmy się nawet przychylić do owej smartowatości urządzenia przy właścicielce, znanej z odjechanego peronu i poprzepalanych styków; choć jako człowieka aż śmy nieco pożałowali, bo to niefajnie, jak się ktoś stracha... A czy fajnie, jak wszyscy dookoła jednego zmęczonego życiem pląsają i teatrum takie mu w ramach ostatniej drogi robią? Farsa to przecie, szacunku trochę dla człowieka miejcie... Bo że dla polityka to nie ma skąd, wiadomo. Ech, losie gorzki, Kałków jeden wielki nam się ostał.


Byleby okazji do drugiego nie było, bo próba generalna za nami. Tj. za nimi.



w.

Saturday 17 December 2016

zapiski leminga, 36






Wiewiórki ćwierkają, że trzynastego manifestowano bez zakłóceń, choć w naszej ocenie pod momentami dziwacznymi hasłami. Protestowali również mundurowi i ex. Ponoć chodzono od ex-KC PZPR do CK PiS, ale nie pamiętamy, kto skąd i dokąd -- śmy ciężko pracowali na chleb z wodą, to i nie widzieliśmy onych jakże zmanipulowanych za Szoroszowe srebrniki tłumów, Targowicy i szKODników. No i SBków, oprawców patriotów i Polaków, służalczych wobec pachołków reżymu, etc...

W tzw. międzyczasie usilnie wybielał się ten prokurator, co dziwnym trafem głównie jako obrońca się zasługiwał; nie tylko w sprawach prób obalenia siłą panującego ustroju czy sojuszy, ale także w obyczajowo-moralno-duchowych w liczbie co najmniej jedna. Onego córka, jak gminna wieść niesie, poszła w tatowe ślady i takoż prokurentem się ostała, bez konkursu zresztą nota bene mówiąc, bo i po co? Dziś śmy parsknęli śmiechem na mema, na którym ówże tow. Stanisław wyobrażon był z pomocą postaci z PRL-owskiej przezacnej kreskówki, tj. "Porwania Baltazara Gąbki", czyli nieodżałowanego Don Pedro -- szpiega z krainy deszczowców. Twarz przecie ta sama, choć oryginału w czymś szkoda. Wyniesiono nawet jakąś panią z "S", co to gardłowała, że pomagał istotnie, bo porozumiał się z obrońcą. Na co gawiedź, naumiana przez wiadomą stronę, zareagowała po chamsku i cynicznie -- podejrzeniami o zakupioną opinię i wspomnienia, że nie wspomnimy o imputowaniu wprost współpracy ze SłużBą-nie-drużbą ("pani podpisze, to pomożemy..."). A czy to pomoże czy przeszkodzi tow. Stanisławowi -- nie wiemy, ale gdyby przeszkodziło, płakać nad przechrztą nie będziem.

Antoś, jak powiadają, chce degradować niektórych PRL-owskich generałów. Już wietrzymy nowy biznes dla producentów wszelkich wyklętych koszulin i bluz. (A być może okularów; napis z murów po 13.12.81 - "Gratuluję sprawnie przeprowadzonej akcji stop oddaj okulary stop Pinochet"). My zamówimy sobie taką z Olkiem z pierwszej kadencji i Wojciechem i napisem "Poczet Prezydentów III RP", i może skarpetki, jedna z Wałęsą, druga z Wachowskim. I koszulkę z Tuskiem na dobrą zapowiedź czasów przyszłej odbudowy tego, co te dzisiejsze kmiotki bagienne pod przewodem wsobnego ęteligienta z Jolibordu napsowały. Szlag by ich, no. Nawet wraku nie sprowadziły, choć obiecywały, ale znów można to zrzucić na karb kłopotów z zatankowaniem wraku i startem**. A wschodni się śmieją, zapewne. My byśmy w każdem zrazie się śmiały w takiej sytancji.


Dodatkowo ktoś w Chórale* zajął mównicę, strażacy z Marszałkowskiej przyjechali po laskę (córka Anastazji?) i poślizgnął się na mydle taki jeden, a mydło upuścił kto inny, być może Joachim. Jak roztropnie zauważył ktoś okrutny, "Poseł Suski upadł w czasie posiedzenia komisji d/s Amber Gold, tu się po prostu przewrócił".

I żyjem, a festiwal trwa. I "czy widział kto cyrk kwadratowy"?



r.o.r.


* po "Polskim ZOO", M. Wolskiego -- co też się był stoczył cokolwiek ostatnio, nawet zostało to uwiecznione we filmiku red. Rema; dialog mianowicie Wolskiego i Pietrzaka z dwoma dildami w rolach głównych. Animuje red. Rem.

** inspirowane rysunkiem z "NIE" -- lecą części blach luźno obok siebie, ale tworzą obrys samolotu i podpis bodaj "powrót wraku Tupolewa do Polski".

Sunday 4 December 2016

zapiski leminga, 35

trzynastego...



...nawet w grudniu jest wiosna. Gadają, że "opozycja" chce wyprowadzenia ludu na ulicę pod hasłami wypowiedzenia posłuszeństwa (nie)rządowi. W zasadzie przyklasnąłbym, ale włączenie do odezwy ludzi z wojska i policji to pierwszy sygnał do szastnięcia krwią - wiedny czy bezwiedny, ale sygnał, po stokroć głupi i krótkowzroczny. Oby obyło się bez rozlewu, jeśli mamy szanować życie czy zdrowie, bez względu na sorty. Pod rozwagę dla niemiłosiernie nam panującej waaaadzy - sugerowałbym zlać odezwy i pozwolić na wyszumienie się ludności; a
że artykułowanych tam racji czy haseł waaaaadza nie zrozumie - nie mam
wątpliwości - wszak to już fizjologiczna niemoszność, biorąd pod uwagę wypowiedzi niektórych, tych, i onych.

A gdyby miało się źle stać, będę zwalczać obrońców organizatorów przyszłego (tfu, odpukać) stanu "W" w przyszłości, jak długo będę żyć - tak samo, jak dziś zwalcza się mnie, gdy bronię tych czy owych generałów przed oceną późniejszych "moralnych zwycięzców". A może im wybaczę, po wielkochamsku i z gestem? Riebiata, davajtie zhyt' druzhno, jak mawiali w radzieckiej kreskówce.

Śniło mi się, że PiS rządził trzy kadencje i po trzeciej masowo emigrował. Nowa władza powołała oddziały likwidacyjne, które pod przykrywką imprez turystycznych udawały się w co ciekawsze zakątki świata i zdejmowały wierchuszkę i nomenklaturę, dźgając mizerykordią, rąbiąc siekierą i strzelając w czoło... Podobno załapałem się na jeden z tych wyjazdów jako kurier cyklista, który w doraźnej akcji przewiózł nieco żelastwa na przyczepce przez kilka przełęczy w Alpach, bo poza Europę paprochy wyjechać nie zdążyły, i z tej okazji przyznano mi dodatek emerytalny; przerzuty koordynował zaś sam generał Marian, który po całej sprawie zdecydował się powrócić do Macierzy i przyznał do jednego mikrofonu z Wałkiem i Milczkiem, że sprawa Łysego była dęta. Łysy podziękował zza grobowej deski twierdząc, że tym bardziej będzie ostry jak brzytwa... Aha, Zbigowi, Jędrkowi, Mariuszowi i Jarkowi walnięto cokolwiek niehonorowo w potylicę, bo egzekutorzy nie życzyli sobie widzieć ich fizjonomii - za wrażliwi, młodziacy... Potem wypowiedzono onym palcem Wytykanym dokumentum koniokradem wśród pospólstwa zwane, wykopsano radiokołchoźniki z grodu Ko-piernika i żylimy długo i szczęśliwie. Ba, za dwa pokolenia zyskaliśmy nawet mir wśród sąsiadów, a zawirowania z pierwszej połowy wieku XXI wspominano w żartach, ale także i z pewną dozą nieśmiałości i niekiedy nutką nostalgii, źle skrywanej. Ale redaktor Adam także i w tym przypadku prosił o brak jaskiniowego antypisizmu. Później obudziłem się zlany zimnym potem. A może przedtem.  Nieważne, a tymczasem zakładam Pieluchę antydeportacyjną, bo sram ze strachu przed gniewem Króla Najjaśniejszej, syna Nieistniejącego, acz Weszmogącego. Hytrós Krull, zighalj, wielkopolskokatolycko!


wuj

Monday 28 November 2016

zapiski leminga, 34

"jak widzę takie sztukie, to trudno mie zachować kulturę..."



To wypowiedzio nieodżałowanego Leszka, co daleko od szosy mieszkał, meldujemy, iż źródła podają, że prof. Piotr zaczyna wyłamywać się z szeregu bredzących pod dyktanto wiadomego. Być może dzięki temu odzyska fragment tzw. twarzy i za dzień, za rok, za chwilę kumple z uczelni zaczną mu podawać rękę i nie będzie to ręka na kiju, zakupiona z grantu w sklepie "śmieszne rzeczy". Przepracuje chłopina ze semestr ze ścierką (ale bez kredy i flamajstra) i może dopuści się go później także do młodzieży akademickiej, tj. uczącej się.

Czwórka ledykimująca się do dziś logo onegdaj świetnej kapeli Metallica wydała płytę. Plakat ma na sobie coś w kształcie gówna z twarzą, więc specjalnie nie czujemy się zachęceni do nabycia. Podobnie jak po kilku sekundach przesłuchiwania wycieków i materiałów za friko dla sieci. "Szkoły przyjdą", to najważniejsze.

Wracając do środowiska okołonaukowego: gadają, że dr. Laska jakaś grupka gorliwców chce pozbawić stopnia. Kto wie, może w marcu chłopaki awans dostaną. "I jeden szczebelek wyżej i wczasy co najmniej w Bułgarii, a co najwyżej w Jugosławii... ale dla każdego". Choć jak sami wspominamy walkę o owe splendory i dyplomy, coraz mniej się to wydaje realne. A przy tytułomanii w wykonaniu wiadomego Tadka, co to rozprawę o własnym pomiocie popełnił i obronił... - zupełnie bez znaczenia. Żart z epoki o zającu i lwie przypominamy, ku przestrodze.


wuj

Thursday 24 November 2016

zapiski leminga, 33

post-Skiba



Upadku obyczajów c.d. - gminna wieść niesie, iż pani Doda pokazała tylną część odnóży dolnych i pleców (odwróconemu na szczęście) p.o. Prezydenta Rzeczpospolitej, uprzednio podawszy mu talerzyk z łakoćmi. Nihil novi sub caefaliam Dodaensis*, jak mawiali starożytni górale, bo już zasłużony Krzysztof Skiba podobny gest uczynił był lata temu w kierunku niejakiego Dżerziego B., pacynki Pięknego Maryjana. Choć wdzianka tak ażurowego wówczas chyba nie zaprezentował, ani słodyczy na talerzyku owemu mężowi stanu (bo przy panu kasjerze to i redaktor zupaespresu na tę szlachetną, acz złachaną dziś nazwę zasługuje), to jednak zbieżność obśmieszenia właśnie pacynek, a nie majstrów, jest tu zapewne i nieprzypadkowa i w normie.

Gadają też, że w ramach pompowania legendy Ciepłego Prezydenta Millenium wymieniano jego personalia obok Żąpoladrugiego i pani Walentynowicz na obchodach jakiejś rocznicy styropianowego etosu. Może i tak, choć skłaniamy się tu w resorcie do opinii wyrażonej przez jakże złośliwego komentatora, mianowicie że ów Żąpol w mogile się teraz przewraca, za niewymienienie Wałka mianowicie. Ale, jak powiada ludowe porzekadło, kto legendującemu zabroni? 

Zbladł pono stęchły bukiet trampków. Siła brązowych buciorów wielkich uszu i oczu, reszty imperialistycznych podżegaczy oraz Kongresu jest, jak widać, wielka. A może to po prostu kampania taka była, głupiemu radość...

* improwizacja, zapewne marna. Łaciny (czyli znoszonej łaty) należy uczyć się na skróconym kursie w "The Life Of Brian".

Saturday 19 November 2016

zapiski leminga, 32

habemus królam?


Na mieście krąży stugębna plotka spod wielo-płaszcza, że Maryś-syn Joszua, zwany z polska Dżizasem, został dziś monarchą Najjaśniejszej Pomrocznej. W jaki to sposób pomiot Królowej może zostać królem, nie pytamy, bo to są musi jakieś wyjątkowo niesmaczne i szemrane wręcz detale ich familijnego, nieprawdaż, pożycia. Chyba, że Marychę zdetronizują. Np. ustaliwszy, że TW Szewc de facto robił dla Moś-sadu w celu zalegendowania za wszę dziedzictwa rzeczonej figurantki.

Ponadto wiewiórki ćwierkają, że Antoszka poucza OT in spe o tym, że "jedyną partią dla nich ma być Polska". Że niby plotki o partyjnych bojówkach "Prawa" i "Sprawiedliwości" to tylko plotki. Ulżyło nam na duszy, która nie istnieje, ale jednak pouczamy bujającego w trotylno-parówczej gmle Antoszkę (nieudolnie cokolwiek p.o. Ministra ON), że Polska to państwo, nie partia, i że mówiąc, co mówi, kompromituje się — nie po raz pierwszy i nie ostatni, co przecież nie jest okolicznością łagodzącą, więc niech się nie cieszy i nie suszy uzębienia, po które być może jest uzbrojony, jak każdy przyzwoity beton. Państwem, rzecz jasna, w chwilowych tarapatach, bo władza w połowie przyszła z buraków, a połowa poszła w buraki, pokładamy jednak pogłębione pokłady głębokiej i przenaiwnej wiary, że wyjdziemy i z tarapatów i z buraków na prostą — zgodnie z zasadą "głupi ma szczęście", tak nam dopomóż Nieistniejący i Wszechmogący, włoszczyznę polną racz nam zwrócić, draniu.

Szymano Neksus 1 1/2'' ssie po całości. Dawno nie mielim denniejszego Łańcuta, aż Kaczyński się przewraca; choć pewnie bardziej się przewraca na słowa swojego nazwiśnika o złośliwych polskich przedsiębiorcach. Starość i samotność potrafią nieźle szkodzić, choć tu działają w tzw. dobrej sprawie i zgodnie z racją stanu. Strach bierze na myśl o schedoździercach po pośle Jarosławie Kaczyńskim, co z tylnego fortela będą mieli ambicje kierować naszym Tytanikiem pod polską, za przeproszeniem, Banderą. A przysłowiowy ajsbierg coraz bliżej...


wuj wszystkich wujów

Wednesday 9 November 2016

zapiski leminga, 31

Trampek.


Środki musowego przykazu gadają, że wygrał. Taki tam, drugi Ronald będzie. Tylko Zbig okoliczności taki, że Brzezińskiego tamoj nie mamy -- nie ma kto się puszyć. Natomiast ześmieję się ze śmiechu jak pszczoła*, jeśli zacznie się dialog z Włodzimierzem Włodzimierzowiczem, który jednakowoż wcale drugim Michaiłem Siergiejewiczem nie jest.  Niemniej, obejrzenie min Witków i Antków i reszty ferajny przy wspólnym stole obrad i biesiad nowszej wersji "partnerstwa dla pokoju" będzie ucztą dla przepony, kiedy będą nieswoim głosem i spoceni z wrażenia podnosić toasty pod sało i pielmieni (i hamburgery z drugiej strony) i ględzić o drużbie narodów. A może za to i owo przeproszą?

I znów będzie po staremu...

Ew. jeśli ktoś ma skończyć z homo "sapiens" na tym łez padole -- ode mnie skromna prośba: hurtowo, szybko i bezboleśnie... Zresztą -- jakie znaczenie ma ból, skoro później nie da się go powspominać i docenić, że minął?


w.

* kab. Dudek, "Napoleon inkasa".

PS numeracja rzymska z okazji trzydziestki została zawieszona, coby nie nabijać trafień w sposób sztuczny.

Sunday 6 November 2016

zapiski leminga, trzydzieste

gdzie jest generał?



Ano, stopień zawędrował do niejakiego Kuklińskiego. Hańba, i tyle w temacie.

Sunday 23 October 2016

zapiski leminga, XXIX

spóźnione życzenia



...ot, gapa nie zarejestrowała... Antydatujemy do 17bm. — Panie Adamie, sił, zdrowia, etc.

Thursday 20 October 2016

zapiski leminga, XXVIII

uroki "głównej".



Gazeta w sieciowym wydaniu dla pospólstwa, takiego jak m.in. ja, proponuje często-gęsto rozmaite obyczajowe połajanki. Co wypada, co w bątonie, a co wybitnie fopaśne. Dziś np. grzmi czyimś (Filip Tepper, whoever that might be) tłitnięciem, że jakiś koder z LOTu (Paweł Westfalewicz ma łun na nazwisko) w ramach wprowadzenia do czegoś-tam technologicznego powitał zebraną ludzinę słowami, cyt. Witam Państwa, bo widzę, że pomimo, że* jest to konferencja techniczna, to są tutaj kobiety.

komentarz GW:
Tak, panie Pawle, kobiety również pracują** w zawodach technicznych. Co więcej, istnieją nawet społeczności kobiet działających IT i branżach pokrewnych, takie jak Geek Girls Carrots, Girls in Tech czy akcja Dziewczyny na Politechniki.
oraz reakcja pracodawcy... GW:
LOT już zauważył niestosowność takiego zachowania. Z oficjalnego konta, w komentarzu do powyższego posta, wystosował przeprosiny. Firma zapewniła, że wyjaśni sprawę z pracownikiem.

Mam wątpliwości, bo znakomicie wyobrażam sobie całą scenkę z takimi minami i intonacją głosu, że i panowie i panie witani przez owego pana Pawła mogli być przynajmniej zachęceni do uśmiechu i zmniejszenia ew. spięcia czy przełamania kry. Taka odzywka może być przecież parodią i wyśmianiem zarówno wpadek, jak i uwag o zamierzonym charakterze tzw. seksistowskim. Wszystko zależy od wykonawcy, czy odegra podstarzałego wykładowcę model "kapeć konserwowy", czy może puści stosowne oko, a może uczyni gest papieski... Ew. po "witam" zrobi pauzę i zaakcentuje owo "Państwa" i szeroko się uśmiechnie, etc. etc. Byłoby to tak samo "niestosowne" jak odzywka pewnego mieszkańca Warszawy w pociągu jadącym do Krakowa właśnie do jakiegoś Krakusa — że wy tam w Krakowie to tak nas nienawidzicie... I ponoć było o czym rozmawiać do końca podróży. Grunt to wyczucie sytuacji i osób, wydawałoby się, że dla w miarę inteligentnych jednostek osiągalne. Kwestia, czy dla przetwarzaczy popłuczyn (w tym tłiterowego zażenowania pana F.T.) też.

Całe w miarę dojrzałe życie uważam kobiety za inteligentniejszą część ludzkości, być może przez porównanie ze sobą — bywając samemu głupcem. A fakt, że na "technicznych" czy "ścisłych" wydziałach bab było mniej jakoś mnie nie raził — być może nie chcą studiować, skoro przecież mogą. Razić powinny odzywki niektórych wykładowców, ale o ile wiadomo, nie są one powszechne. A czy są ścigane? E... Znając przyrośnięcie niektórych jednostek do wiecznych etatów, raczej nie ma co się trudzić.

Wracając do tematu — uroku "głównej" — razi mnie przeinaczenie i niedookreślenie sytuacji, bo co można odczytać z
Główny programista LOT-u zdziwiony obecnością kobiet na spotkaniu. "Jest to konferencja technologiczna..."
zwłaszcza konfrontując z rzeczywistym cytatem? Skąd wiadomo, że zdziwiony? Może jednak mile zaskoczony albo właśnie prowokująco-zadziorny? Czemu promując silne, inteligentne i przebojowe babki namolnie sugeruje się (nie wprost? pod pozorem obrony?), że to płeć słaba i wymagająca specjalnej troski w postaci interpretacji czyichś wypowiedzi czy wyskoków czy żartów? Swoją drogą — ciekawe, czy wypowiedzą się w tej sprawie same Zainteresowane; zwłaszcza w obliczu zapowiadanego wezwania owego pana Pawła na przysłowiowy, nieprawdaż, dywanik. Być może latający.

 "From now on I want you all to call me Loretta." — ku przestrodze. Albo Beavis & Butthead, "Sexual Harrassment"...

Tyle teoretycznej obrony, w imię tzw. niezwariowania. A jeśli ów pan Paweł rzeczywiście wydziwiał, że nie wszyscy programiści mają na tej sali jajka i fiutki, no to rzeczywiście podły seksista. Co na to dr. Freud? Ano nic, bo nadal nie żyje.


...sister Włodzimiera.
— may PiS be with you.
— pisduchem twoim.


* odnoszę wrażenie, że źle tu porozstawiano przecinki.

** ja bym napisał "pracują również kobiety" — byłoby jednoznacznie, bo "również pracują kobiety" może sugerować, że oprócz tego knocą, przeszkadzają i strzelają marsz. Fochem.

Wednesday 19 October 2016

zapiski leminga, XXVII

opcja niezakamuflowana



Dała głos tępa krowa w okularach, nt. Gdańska tym razem. Partii, jeśli chce jakkolwiek dbać o wizerunek, proponujemy namordnik dla tępej krowy i pozdrawiamy jej studentów. Tu dygresja -- w którymś z "Wielkich Formatów" był wywiad z por. Borewiczem z "07-zgłoś się", tj. z Bronisławem Cieślakiem, ongiś posłem z ramienia nieodżałowanej SLD, dziś nieboszczki, a być może trwającej w stanie hibernacji po ostatnich manewrach tow. Leszka i kandydatki pani Magdy. Ale mniejsza o to, wracamy do adremu: wywiadowany pan Bronisław opisał tam taką oto zabawną sytuację: siedzą z kolegą w sejmowej knajpce, popijając piwko do oglądanej na żywo transmisji z obrad Sejmu. Na mównicy -- Misio-Pinoczet-Kamiński. Zdarza się; oczywiście jo*y na Ezelde śle przekoszmarne. Za czas krótki pojawia się osobiście, wita się i deklaruje sfinansowanie następnej kolejki browara. Na co znajomy posła Cieślaka (bodajże Urbański, czy Urbanowicz, nie pomnę), używając wykrzyknika nieparlamentarnego, zapolemizował z panem Miśkiem, że niby jak to tak -- najpierw na nich z mównicy "rzyga" bez kwadrans przez mała*, a później piwko proponuje... Na co pan Misiek miał się na moment "zapowietrzyć" i szybko rozluźniwszy się odpowiedzieć, żeby mu wybaczyli czy też go zrozumieli, i że on przecież ma wyborców w Ostrołęce... A profesórka krowa pono właśnie w tym pięknym mieście wykłada na wyższej uczelni. Stąd ta dygresja naokólna. A skoro już przy tym temacie-śmy, to, o ile sobie przypominamy, niejaki Kukiz w pradawnym wywiadzie też coś zaszwargotał. Choć wtedy była inna epoka -- odpryski po postępowaniu ws. piosenki o zbliżającym się księdzu proboszczu i piękna wypowiedź reżysera Hanuszkiewicza o wierze, religii i wolności artystycznego wyrazu.


wuj.

* to z Kolegi Kierownika, któraś ze schyłkowych (RWE, "podajemy prawdziwe wyniki losowania totolotka) audycji J. Fedorowicza, 1989, czy jakoś wedle.

Tuesday 18 October 2016

zapiski leminga, XXVI

rocznicowo...



Obchodzimy dziś w resorcie 32. rocznicę porwania i zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki oraz 91. rocznicę urodzin gen. Czesława Kiszczaka. Co do osoby drugiej, przyznajemy się do wydatkowania kwoty bodaj 49,- pln z funduszu operacyjnego na wyrzyg pana Lecha Kowalskiego, jakoby biograficzny. Lektura jest trudnawa ze względu na natłok wszelkiej maści gorliwych dołożeń i zaczepek, a chciałoby się faktów i konkretów. Może wyłowimy cosik. Zachęty ze strony Pani Red. AWŁ nie odczuliśmy, ale w ramach gestu pomocy ofiarom transformacji i wyrównywania szans - niech gotowizna szerokim gestem do kieszeni pana Lecha popłynie.

Co do osoby pierwszej, zadaliśmy sobie tu w resorcie, wiecie, trud obejrzenia odcinka "IPNTV" (czy TW?) o wizji lokalnej. Trud polegał na tym, że interlokutor, prawda, redaktora Cezarego-ąąą-Gmyza (który pono jest luteraninem, za co go szanujemy) strasznie przeciągał sylabę "yyyy" między słowami, musi zastanawiając się nad tym, co powiedzieć.

A "kto za tym stał" pewnie nie dowiemy się nigdy. Za dużo przecież różne siły do dziś mają do ugrania na fakcie ("fakcie prasowym"?), że sprawa jest niewyjaśniona. Przychylamy się do wersji inspiracji ze strony gen. Milewskiego, któremu raczej nie podobało się, że gen. Kiszczak sprawił wypłynięcie rozgrzanego żelaza na wierzch.

***

W ramach podróżowania po mieście stołecznym powyżej 100 000 mieszkańców zaobserwowaliśmy, że zarówno grymas tysiąclecia jak i wzmiankowany ks. Dżerzi mają po dwie ulice. Bo jest na Muranowie ul. Wyszyńskiego i nieco dalej na zachód al. Prymusa, podobnie raz jest "Jerzy Popiełuszko", a raz "ks. Jerzy", czy może raz aleja, a raz plac? W każdym razie cieszymy się, że dobra tradycja dubletowania ostała się jeszcze z czasów Pałacu Kultury i Nauki im. widomego oraz pl. Zbawiciela, jak głosi znany skądinąd żart. Czekamy na drugie uhonorowanie ex-głosła Artura Z., plac to stanowczo za mało.



No i o.

Thursday 13 October 2016

zapiski leminga, XXV

W skrócie:


- Bób Dylan dostał Nobla; więcej: literackiego, nie pokojowego. Łotdafakmen?

- Odszedł Endrju Wajda. Dziękujemy za "Bez znieczulenia"...

- trwa "dyskusja" nt. abortowania. Detali nie ogarniamy, ale z faktu, że rozłamowcy opanowali kasy i pieczątki, cieszymy się. Babki protestują przed willo Naczelnika, ale chyba nikt ćwierćcegłą nie sprawdza, czy rzeczony jest w domu.

- Ktoś nie kupił od kogoś karakanów i gada o widelcach, a Antosza Makarijewicz urwał się z jakiegoś posiedzenia. Co ma tracić czas - jeszcze pewnie po polskiemu tam nie rozumią, a niektórzy pewnie nie chrzczeni.

- Odszedł "Czterdziestolatek". Oglądałem niedbale i w miarę lubiłem, ale żaden odcinek nie zapadł mi w pamięć, jak ten z polowaniem. Może dlatego, że grali tam też Pokora (inż. Gajny chyba) i Hańcza (teściu, z psem, co Ugryź mu było na nazwisko), co było o tyle zabawne, że w odcinku "Żelazny krzyż" Klossa Hańcza grał hrabiego, "obsługującego" polujących Niemców, a Pokora to marcowy doc. Furman. "Jak pan bóg dopuści, to i z kija wypuści." Plus scena gotowania bigosu, że brakuje liścia bobkowego. Ponadto dopatrujemy się kontynuacji "kobiety pracującej" w matce Kasi w "Zmiennikach".


zakańczam festiwal,

dr w.

Wednesday 5 October 2016

zapiski leminga, XXIV

donosy z dnia dzisiejszego



— Widzieliśmy foto pani Krystyny wykonującej gest narodowosocjalistyczny model Monachium'33, czyli pospolitą zigę. Ponoć przykrywką było jakieś głosowanie okołoantyaborcyjne.

— Naczelnik stchórzył przed debatą z Winnym Wszystkiemu Donaldem. Stchórzyć w tak bezstylowy sposób to szczyt odwagi — udał się nam Naczelnik, nie ma co. ("Fryzowany ogon, łyska modre piórko, szeregowiec karczor idzie na podwórko" — tak zapodawał Smoleń, właściciel wątroby).

— Bardzo zacnie o niemal-Popiełuszce naszych czasów piszą w "TyPo", który, mimo że katolicki, zdecydowanie daje się czytać, chyba że wywiadu udziela pan Morawiecki.

— "FiM" nudzą gorliwością i prymitywą. W sumie najciekawsze są tam artykuły "Jonasza", Gadzinowskiego i takie para-religijne i dotyczące interpretacji pastuszych zapisków. Reszta — jejku. Antyoaza momentami.

— Kobiety protestują, bardzo fajną tekturkę na patyku wymyślono — po rozszyfrowaniu chyba brzmi "albo rybka, albo pipka" ("jak powiedział Hamlet" - jak by to ujął Anioł Stanisław). W roli rybki oczywiście taka "alfa", co ją sobie niektóre ludzie na karoserię walą — znaczy: "uwaga, katolik w aucie" chyba. A może "taaaaka ryba".

— "Wałęsa piękny i kolorowy / Prezydentem został Wałęsa / Nastał wreszcie powszechny dobrobyt / Góry mięęęęęsa..." — zaśpiew agit-zapiewajły sprzed wyborów, w których na szczęście wygrał ówże Wałek, a na nieszczęście przegrał inszy — Tadeusz mianowicie. A do wishlisty (kto inspirował poszturchiwania czy morderstwo na ks. Popiełuszce, dla kogo robi człowiek-xero, dla kogo robi świr, czy płk. Światło to taki sam bohatyr jak płk. Kukliński itp.) dopisujemy "kim naprawdę był ten, który ograł Tadeusza i do drugiej tury wszedł z Wałęsą"...


dziękuję za brak uwagi.

Monday 3 October 2016

zapiski leminga, XXIII

Wiadomości


Witam państwa, mamy któryś tam dzień października dwa tysiące szesnastego roku; wiadomości z Kraju:

— ojciec magistra praw rzymskich nadal nie żyje; kolejne przygotowania do zakrojonych na szeroką skalę śledztwa zataczającego coraz szersze kręgi w środowisku łapidusznym prowadzi jakże niezależna prokuratura w Dżugaszwilogrodzie — chichot historii, bo z procesami lekarzy dobrze się kojarzy.

— kościelne kłapaczki gardłują ws. poczęć, aborcji itp., zamiast rozkoszować się łaską celibatu i trzymać twarz w wiadrze. A wystarczy poczytać "Politykę" i artykuły Chazan/Hartman.

— pan, który niegdyś był w UBezpieczalni, ale zdekonspirował się był fotką na wyrku z pieniędzmi, oczywiście nie jest niczemu winien, podobnie jak pan Mariusz, choć tego ułaskawiono jeszcze przed osądzeniem — jak to orzekli sami Włodzimierz Włodzimierzowicz Putin i Aleksandr Ryhorawicz Łukaszenko na zleżałoy, bo już prawie rocznym memie, "NO ANDRZEJ, SZACUN".

— jedna z partyjnych Beatyfikowanych została pono teściową. Co przecież musi cieszyć. Także tym, że nie mamy na myśli pani Sz., która teściową zostać w zasadzie nie może.


prognoza pogody: zimno i pada.

sport: znów się świat przeciwko nam sprzysiągł.


w.

Wednesday 28 September 2016

zapiski leminga, XXII

zgiewałceni w logikę



Lud w naszym kraju musi lubi stosunki z propagandystami. Niejednokrotnie narzędzie owych zabiegów sięga aż protopostmózgowia, jako że pełen mózg zdaje się być u większości ludu organem obumierającym, ew. zaśniedziałym i nieczynnym. Antykoncepcji w tej kwestii lud zdaje się nie uznawać, łaska wiary ma swoje rude prawa.

Jak podaje Tokfm,

Prokuratura w Białymstoku umorzyła dochodzenie ws. kazania ks. Jacka Międlara podczas mszy z okazji jubileuszu ONR. — Duchowny odwoływał się do treści historycznych i Biblii, wskazując negatywne przykłady zachowania przedstawicieli społeczności żydowskiej z czasów niewoli egipskiej, odnosząc je ogólnie do czasów współczesnych i bez piętnowania konkretnych narodowości — uzasadnia prokuratura.

Lubię takie wiadomości. Wygląda bowiem na to, że prokuratura zdaje się być pod butem bynajmniej nie tych, wpływ obuwia których sugerują nam RDZawi propagandyści. A nawet jeśli była, to szybko obuwie zmieniono i ew. docisk nastąpił ze strony tych, którzy mieli sytuację uzdrawiać. Przezabawne, jak zwykle u tej opcji. Co do klientów/uczestników nowych seansów nienawiści* (po orwellowsku być może zwanej miłością bliźniego), chyba muszą po prostu wyrosnąć; może doczekają do kanonizacji onego funkcjonariusza kościelnego, tak jak Maksia Kolbego wyniesiono — za ekspiację i w oczyszczający ogień, bo przecież nie za przedwojenną działalność. Choć paradoksalnie może też — gdyby nie ona, nie byłoby powodów do ekspiacji. O ile prościej było tłuc w czasie wojny kamienie u Niemca w Krakowie.

Nb. komentarze pod tym artykułem wykasowano.

***

Ciąża z gwałtu na logice została prawie rok temu donoszona. Jak w przypadku większości donosów, skutki są opłakane. Uprzednio zapłodnionym oferujemy to, co zawsze — książki, filmy, rozmowy, etc. Niestety, podróży w czasie zaoferować nie jesteśmy w stani.

***

No proszę — wieczór, nie dość, że praca za pasem, a tu wiadomość, że wzmiankowany ksiądz zakon opuścił, a jak zapewniają przełożeni, także stan kapłański. Gratulacje dla hierarchii za biel rękawiczek i prawdopodobnie za dogadunki z ludźmi w togach — stąd zapewne owo łagodne orzeczenie...

A co do ciąż niechcianych — jeden pono zadeklarował, że adoptuje. Piękny gest, gdyby nie to, że łatwo mu (trochę na lewo, ale co tam....) przyłatać sankcjonowanie gwałtu, i brakuje tu owego donosu - Pan poseł nie byłby ani zapłodniony ani by owego dziecka przez trzy czwarte roka w brzusiu nie nosił... Więc jak to tak? Coś niedobrze? ("Panie gospodarzu.. pan wypije za zdrowie młodych.." "Co to jest... aaa, `Bałtycka'... Tia


* Jan Rem, "Seanse nienawiści", Tu i teraz, 1984. Bardzo zacny artykuł, co wcale nie oznacza, że jestem zwolennikiem rozwiązań siłowych. Ani nie wiążę ich z tym artykułem — to robią zwykle humorystyczni prześladowcy red. Rema.

Sunday 25 September 2016

yamaha-ha-ha

RBX 374


Basówka trafiła po znajomości na ostatnią posługę przed puszczeniem na rynek. Co można powiedzieć dobrego: jak na chińską sztukę naprawdę ultra-twarde progi. Irytuje złażący z gryfu czarny lakier... Przeszły wymagany szlif i drobną naprawę mostka, a konkretnie dostarczono śrubek do wózków, wózków cztery, śrubek sześć. Dwie poszukiwane i skrócim cały komplet o połowę. Oprócz tego ponownie podlutowalim złą-czkę (evil hiccup niemalże) do bakterii. I gra, bardzo mi przykro, a właściwie nie...



Saturday 24 September 2016

zapiski leminga, XXI

zakaz komentowania!



Po wczorajszym przewspaniałym prezencie, jaki Paniom (i klerowi i podziemiu i zagranicy — tak szeroki gest nie może przejść bez echa!) zrobił Sejm, pojawiło się, oczywista, mnóstwo głosów z różnych stron. Także radosnych, w tym pewnej pani doktorki habilitowanej praw, przy czym nastąpiło przy tej okazji jakieś zamieszanie w związku z fotką z pewnym panem od hiphopu. Pochodzi on z miasta, które nieodżałowany Oleksander obwołał, cytuję, "Kielce, moje Kielce!", koniec cytatu. Nieporozumienie wyjaśniono, ale sprawa miała tzw. dalszy ciąg, czyli poszło "za ciosem", dostawszy się w łapy nocnikarzy; i tu jest tzw. klu, zwane też kluczem, albo clou całej sprawy, czyli "tu leży pies pochowany" — otóż zanim owa pani profesórka dostała (najprawdopodobniej) zakaz wypowiedzi od władzuchny wewnątrzpartyjnej, a do tego czasu kłapała paczszczą często-gęsto, myśląc, jeśli w ogóle, to po wypowiedzi, a nie przed, krążył w kręgach zbliżonych do kół nader przykry i brutalny żart — że mianowicie pani profesórka też jest uchodźcą — uchodzi za... i tu dość bezpośrednia diagnoza stanu intelektu pani profesórki. Zabawne więc, że i historia i diagnoza zatoczyły koło i wpisały się w krytykowaną niejednokrotnie politykę GW braku komentarzy pod artykułami o imigrantach (i zamachach również) — oto pod artykułem, w którym wspomniano o reakcjach po debacie i głosowaniu nad projektami poprawek do ustawy antyaborcyjnej oraz o głosie, jaki dała z siebie pani profesórka wyjaśniając nieporozumienie z posłem od melorecytacji, Gazeta litościwie wyłączyła komentarze. Może to i lepiej, jeszcze by co przykrego w kierunku pani profesórki poleciało od wrednych krytykantów nierozumiejących musi ducha epoki.
    A skoro już "w temacie" profesorskim — słuchalimy dla zdenerwowania "debaty" o bohaterze narodnym Kuklińskim. Gąb użyczyli: ex głoseł Gadzinowski, gen. Dukaczewski, prof. Cenckiewicz i pan Frąckowiak — whoever that might be... aha, syn J. Szaniawskiego. Na którego niejaki Bubel ma bardzo ciekawy kwit, ale niejakiemu Bublu wierzyłbym b. ostrożnie) sprzed paru lat. Pan Frąckowiak przewodzi izbie. Nie, nie takiej... izbie pamięci! Debata o bohaterze Kuklińskim, z okazji filmu Dżekstrąg. Bardzo zgrabnie i szydząco cedził i odchrząkiwał Gadzinowski, perfekcja (choć czasu mało) — Dukaczewski, Frąckowiak i Cenckiewicz — tradycyjna ekwilibrystyka i żonglerka. W tym zachwycająca pomyłka o domniemanej przynależności R.K. do organizacji "Miecz i pług" (założonej przecież i kontrolowanej przez Gestapo...) R.K. za te przechwałki (nie: ukrywanie) nawet wywalono z partii. Na krótko, bo chciał z powrotem... Przywoływano także postać cudownie nawróconego dr. hab. L. Kowalskiego*. Współczujemy panu moderatorowi (Kazimierz,, nazwisko nie padło, ktoś twierdzi, że dr Wóycicki), bo tłuszcza pozwalała sobie na wiele; pierwszy raz na uczelni, to czegoś się naumieć trza. A co to ma wspólnego z "tematem profesorskim"? Ano to, że dr hab. Sławomir Cenckiewicz jest profesorem! Wykładowcą na uczelni. I to w Toruniu, ale nie na UMK. "U ojca Tadeusza", jak sam zapewnił... Bardzo nam się to tutaj w resorcie podoba...


Pozdrawiamy lud pracujący miast i WSI!


*nie przywołano! Pomieszało się mnie z innym słuchowiskiem, u zacnego Jasia Pospieszalskiego...

Thursday 22 September 2016

zapiski leminga, XX

reżyserzy, gajowi i żurnaliści



Obyczajówka; 
— Donald Tusk przed kampanią wyborczą zwolnił swoją prawą rękę, która była gejem, dlatego że bał się wyciągnięcia tego — twierdził w Radiu Zet polityk Nowoczesnej Paweł Rabiej. Jego zdaniem, "to jest pewien standard, który niestety funkcjonuje w polskiej polityce". Rabiej nie ujawnił, o kogo dokładnie mogło chodzić i w żaden sposób nie uargumentował swoich słów. Donald Tusk nie odniósł się jak dotąd do kontrowersyjnych oskarżeń Rabieja.

Zawołujem "dżizuzmarja, co za łamaniec parapolszczyźniany." Kończąc pękać ze śmiechu doradzamy słownik, czy to temu panu Worobiejowi, czy też komuś, kto usiłował to przepisywać i poległ. Czy też zginął. A niejako rykoszetem od sprawy: Grigorio Scretino i s-ka są zatapiani przez siebie i wszystkich dookoła — a to przez odejście złotoustego Stefana i przechrzczonego "Miśka", a to przez kłopociki ratuszowe z Hanką, rozwiązywane cokolwiek niemrawo, a to przez sygnały z partii rządzącej, że jakoby Grigorio to wielkiej zacości człek... Zimno się robi na myśl o neo-PO-PiS, pewnie skleiliby spokojnie większość konstytucyjną razem z ciastkarzami.

A skoro już o Stefku — powiedział ponoć o Grigorio, że czego się jakoby nie dotknie, obraca się w katastrofę. My tu w resorcie prostujemy, że jednak w zamach.

***

Ze świata sztuki wyższej. Narodnyj reżys'or Anton Krauze (prawie jak Глазной доктор Альберт Краузе, rokendrolowaty horror w wykonaniu rdzewiejącego metalu!) powiedział, że ma nadzieję, że prawda zwycieży i że nie było nacisków przy produkcji wiadomego, jak gminna wieść niesie, gniota. Ale czemu w wywiadach skarżył się na naciski i na to, że de facto sam nie reżyserował i scenę ostatnią narzucono? Czemu mówi o zwycięstwie prawdy, skoro kłamie (obojętne nawet, kiedy) i to nieprofesjonalnie? Za rybki akwariowe ludzi uznał?

Ваня, давай цитатник...
Podczas pracy nad tym filmem nie ja byłem dyrygentem, nie ja rozdawałem role.
и вторая, ну, быстрее, дурак!...
Ten film był niezależny, nikt nam niczego nie próbował narzucać, a dla mnie było to ciekawe doświadczenie na koniec kariery.
I co? Ложки нашлись, но осадок остался? Cieszymy się, że to koniec; kto wie, może wcześniej było lepiej... ("Do tego radia.. tam... jest takie pytanie... czy może być jeszcze gorzej... A oni mówią, że nie, bo jakby mogło, to by już było... Hhhee! Cześć, idę pomieszkać!" — tow. Winnicki, rzecz jasna!). A póki co, jakby to ujął klasyk "już nikt przez tego pana w kinie otumaniony nie będzie".

***

Na koniec żurnalizm. Zrezygnował szef działu wywiadów. Pewnie znów dostał do roboty fachów, których genialny Anthony pozwolił obfotografować w jakiejś łazience. Czy insza bujda na resortach.


I tym smutnym akcentem zakańczamy festiwal.



Максим Максимович Исаев.

Wednesday 21 September 2016

zapiski leminga, XIX

Dziś cały wysyp rozmaitości wczorajszych i wcześniejszych.

дипло-matołectwo

Jaśnie szefujący MSZ pan Witold chlapnął, że (MSZ? on?) nie uznaje wyników wyborów w Rosji, a Krym należy do Ukrainy. Pięknie, ale po co? Skoro, zaprawdę, podpowiada nam pradawne przysłowie, że czasem lepiej milczeć i uchodzić za idiotę, niż się odezwać i rozwiać wątpliwości. Albo to zdanie Dyktatora, o prowadzaniu kur na szczanie. "Kończ Waszcz, wstydu oszczędź", piszą od dawna światli komentatorzy; choć najtrafniej napisał ten, co odbił, że Putin od roku akceptuje wynik wyborów u nas i bardzo się z niego cieszy. Nawet rozwiany krawat pana ministra i wywalony za pas kałdun na złośliwym zdjęciu zamieszczonym przez GW już nie bawi... Jesień idzie.

klincz


Pani Agata Kornhauser-Duda, przesłała pono gest "całusa" do skandujących (pewnikiem na małżonka i, remotnie, na jego organizację-matkę) demonstrantów polskich (w narracji wiadomej: polskojęzycznych, inspirowanych przez wrogie nam — tj. organizacji-matce — kręgi rekinów sjonistycznej* finansjery, etc.) Owi skandujący smęcili coś o Konstytucji i Trybunale, gwizdali i pewnikiem wzbudzali niepokój społeczny. ("Próbował siłą obalić i osłabiał...")
    Od dawna (tj. od wyboru małżonka p. Agaty na fotel Prezydenta RP, pourzędował niemrawo do jesieni 2015 i tyle go widzieli) twierdzę, że jest to ciekawa i oryginalna osoba na tzw. poziomie. Ba, gdyby tak nie było, z pewnością pokazałaby jeden palec albo "Kozaka", zamiast przyjaznego gestu.
    Tym smutniejsze wydaje mi się trafianie ciosów, dźwięków i gestów należnych moim zdaniem p.o. Prezydenta RP i jego organizacji-matce — w osoby Nieistniejącemu ducha winne, np. takie, jak Pani Agata czy jej córka (choć cios związany z miejscem i przedmiotem studiów wyższych nie został wymierzony przez publikę...). Drwa i wióry w mocno wrednej postaci.
     I nie zazdroszczę sytuacji wewnętrznej — gdybym miał pod ręką fusy w filiżance, wróżyłbym rozwód, ale zapewne format stron(y) powoduje, że stanie się to po zakończeniu kadencji onego pana — będzie robota dla opiniotwórczego "plotka". Nie ma nawet znaczenia, że wiele w tej chwili zaszkodzić mu nie może; choć ile mogłoby pomóc (hasło: "wybicie się na niepodległość", choć preferuję raczej określenie "zostać prezydentem". Prawie jak w "17 mgnieniach": Меня больше всего устраивает обращение: Мюллер. Категорично, скромно и со вкусом. Może przy okazji mówić by się nauczył, z namysłem w głowie, w mowie i na czole i bez gestykulacji model "wczesny Buzek" (też nb. sterowany, co znalazło nieśmiertelność w jakże zacnym żarcie: "czemu Krzaklewski nie został premierem?" "bo Marian się na to nie zgodził". Choć ja wolę mu pamiętać piramidy do ostrzenia żyletek...

---
* tak po marcowemu, tam też ktoś zapomniał "y" na transparencie...

pożyteczny, importowany.

Pan aktor się był wypowiedział, że niby dobrze pan Antek zrobił, legendując katastrofę zwoleńską. Panu aktorowi należy chyba zasugerować zajęcie się pozytywnym rozpatrywaniem legend od dawna pokutujących - np. tej o smoku wawelskim albo Wandzi, co nie chciała. Wspieranie tworzenia legendy na kolanie i z takim pogwałceniem zasad higieny ("nosić białe rękawiczki") uważamy za objaw skrajnego braku rozeznania w realiach. A teoriospiskowodziejowo rzecz ujmując, być może iszczą się słowa z wiekopomnego utworu "Artyści" (konkretnie te o złocie i wymaganiach). Pan aktor nazywa się Redbad Klijnstra, zaimportowano go z Holandii. So far, so good, so what?, jak by to ujął Ryży klasyk. Może kiedyś zagra ów importowany w czymś dla równowagi. Może w rekonstrukcji wydarzeń z Gruzji? "Policzymy się jeszcze", czy jakoś tak to szło.


przekazuję znak przedpokoju,


Życzliwy

Monday 19 September 2016

zapiski leminga, XVIII

drobnyj żest w obronie 

Włodzimierza Włodzimierzowicza

i sąsiadów...


Poważany przeze mnie organ prasy codziennej "Gazeta.pl" wyświetla dla mnie na ekranie artykuł reklamujący książkę niejakiego Grzegorza Kuczyńskiego. Jako gbur i cham, nie kojarzę, kto zacz; Waldemara owszem, "Zwierzenia zausznika", polecam. Już tytuł dzieła "Tak zabijają Rosjanie" mrozi krew w żyłach. Oczywiście wyjaśnia się rychło, że to o tajniakach ichnich; jak by to ujął majster zwracając się do Jasia na nauce, "więcej niedomówienie". Na okładce zaś — lejdizdżentelmen, the one and only, last but not least, per se — sam Putin. Wieje grozą jak lodowatym powietrzem z północnego wschodu.
    W charakterze zanęty zapodano fragment rozdziału o likwidacji jakiegoś bułgarskiego człeka nazwiskiem Markow (v?), co to na łest się był udał i stamtąd nadawał przez RWE ("podajemy prawdziwe wyniki losowania totolotka") — nie do końca chce mi się wierzyć, że Żiwkow był aż tak głupi i nadęty i nikt z jego bezpieczniaków mu nie wybił tej likwidacji z głowy, ale niech tam... Naciskali na Moskwę, a tamci wysłali grupę szkoleniową, Bułgarzy załapali nołchał, podklepali do Londka, zrobili co naczalstwo kazało i za naście godzin bodaj było już człowieku... Makabra, ale taka tematyka.
    A wracając do ad remu: pisząc takie coś dałbym tytuł "Jak zabija KGB" albo "GRU". Jakiś groźny sierp i młot, albo co... Może rodaka, szlachcica - Feliksa stojącego przed Łubianką? No i opisał, wierząc w to, co mi podłożono. Albo liczył na to, że czytelnicy uwierzą. W co? Ano, w prawdę. A czemu nie? A ile procent opisu wydarzeń stanowi ta prawda? Niechby i 97%. Czy wierzymy, że KGB zachwyciło się pomysłem książki i przekazało komplet informacji?  Podchodziłbym do tego typu rewelacji z pewną taką nieśmiałością, jak mawiano w czasach dawnych. ("Bułgarski wywiad dysponuje niezbitymi dowodami, że papież strzelał pierwszy".)

A na poważnie: Włodzimierz Włodzimierzowicz nie jest* bohaterem mojego romansu, co nie zmienia faktu, że na miejscu obywatela Rosji, nie będąc ultra-radykalnym opozycjonistą, widząc taką okładkę pomyślałbym, że to co najmniej objaw złego smaku.  A na miejscu swoim: myślę, że książka może mieć wzięcie, ale okładka to grube nici, choć w kwestii "antyrosyjskości" można przecież przyjmować czyste fakty i to wystarcza do wyrobienia sobie opinii, choć trochę pomyślenia to wymaga. A może okładka pomoże popłynąć na fali? Mam więc pomysł na kontr-książkę dla tych, co nie rozumieją niuansików. Choćby taki: książeczka o pedofilii wśród kleru katolickiego za pontyfikatu wiadomego. A kto na fotce? I jaka czynność wobec jakiej grupy wiekowej w wykonaniu jakiego narodu w tytule — pozostawiam Czytelnikom jako łatwe ćwiczenie.

Parafrazując króla Edwarda, "...jeśli nas zrozumiecie, to sądzę, że ten cel uda nam się osiągnąć! To jak, rozumiecie?!"


operator koparki
---

* Z dziejów ZSRR co nieco dobrego można powiedzieć o czasach Chruszczowa i Gorbaczowa - dobrego na tle pozostałych; o ile wiadomo, Andropow miał szansę, gdyby nie rychła śmierć. Ponoć bardzo ogarniający i inteligentny człowiek był — też zresztą szef KGB. Książka zresztą sugeruje, że nie chciał się zgodzić na tę akcję w wykonaniu KGB, za rozwiązaniem pośrednim zwyciężyły "argumenty" Kriuczkowa.

Friday 16 September 2016

zapiski leminga, XVII

jak zapakować człowieka do worka,



czyli urok komentarzy i tytułów. Gazeciana ludożerka rzuciła się na listę nazwisk ludzi, którzy dla MEN będą opracowywać programy nauczania. Ministerstwa chwalić za nic jeszcze nie zamierzam, raczej należy patrzeć im na ręce, ale nagonce na ludzi, którzy będą pisać programy pozwoliłem się sprzeciwć. Nb. nagonka została marnie sprowokowana przez dyżurujących gryzipiórków Gazety — podtytuł "Kim są eksperci PiS?" jest cokolwiek tendencyjny, eksperci pracują dla MEN w rządzie PiS, zwanym w pewnych kręgach nierządem, ale nie są w partii. Której krytykowanie nie uważam za nic zdrożnego, ale jednak, parafrazując film znany, przydało by się trochę obeznania i rzetelności w tym smutnym... Albo: cel w postaci rąbania drew nie uświęca środków - tu: lecących wiórów.
     Przypadkowo się składa, że znam jedną z wymienionych postaci; nie osobiście, z opowieści, podręczników, jako redaktora pewnego pisma popularnonaukowego. Nie do końca wiam, czemu tam trafiła, nie mam powodów, żeby podejrzewać o jakikolwiek koniunkturalizm czy karierowiczowstwo, raczej dziwię się, że przyjęłą na siebie tak niewdzięczne zadanie; zapewne chce zrobić coś dobrego, choć godzin na swój przedmiot raczej, obawiam się, nie wynegocjuje. Ale ton, w jakim ową postać wrzucono do wora pt. "eksperci PiS" pokazuje blamaż "ekspertów" forumowych. Lemingi, a cóż by innego.
     Nb. piękne są postękiwania krytyków katoindoktrynacji w edukacji państwowej, ale spóźnione. Święte (!) oburzenie, ile to religii, a ile fizyki czy języków. Że jej za dużo, a tamtych maławo. Ba. Ale już w roku 2013/14 w liceum fizyka na poziomie podstawowym opiewała na 1h w cyklu kształcenia, tj. jedną godzinę tygodniowo w pierwszej klasie  i  n i c  w i ę c e j.  To samo tyczyło chemii i biologii, ale nie pamiętam, czy dało się "uniknąć" rozszerzonej wersji któregokolwiek z tych przedmiotów; piszę o fizyce jako o potencjalnie największym "wrogu" religii. Tej ostatniej było po 2h tygodniowo w trzech klasach. I nie był to, o ile pamiętam, wymysł PiS (tj. jeśli tak, to nie wyłącznie), tylko kolejne cięcia w przedmiotach trenujących mózgownicę i dodatki dla przedmiotów mózgownicę lasujących. Więc tu PiSowcom jeszcze nie dokopiemy - bo nie ma za co.
     A finalne produkty pracy owych ekspertów, czy po ludzku mówiąc, twórców nowej podsawy programowej i programu nauczania, bez względu na stopnie naukowe czy przynależności do jakichś przykościółkowych organizacji pozarządowych*, będą, obawiam się, nieco marne i mało zgodne z tym, co wytworzą i z tym, czego oficjalnie będzie oczekiwać jakiś decyzyjny "czynnik" (czynownik?) z MEN. Szczególnie, że dano im na to miesiąc. Widziałem i słuchałem jakiś czas o kuchni tego rodzaju działalności. I zanim nie odpowiemy sobie na pytanie, jaka ma być szkoła, czemu służyć, kto i w jakich ilościach/przekrojach ma do niej uczęszczać itp., jesteśmy skazani na prowizorkę. Swoją drogą: co z infrastrukturą "pogimnazjalną"? Oczywiście tam, gdzie istnieje, bo wiadomo, że pod tym względem reforma pana M.H. była, mówiąc eufemistycznie, niedoszacowana i przedwczesna, a w lat siedemnaście to może wiosna mignęła, a z budowaniem w tym kraju mogło być różnie.


wuj

* to ponoć pani od rachunków; nie osądzam, tylko się uśmiecham, bo przypomina mi się zasłyszana na jutup "wielka debata" między Żydami, katolikami i chyba jeszcze kimś z pro- i antytrynitariuszy. Gadali całkiem długo o tym, czy Jezus to bóg; któryś wyskoczył z kapitalnym "argumentem" przeciw trójcy, że gdyby poszczególne osoby oznaczać przez x, to wyszłoby na to, że 3x = x, co jego zdaniem jest niemożliwe., a przecież jest. Choć przyrównanie boga do zera jest wg mnie naruszeniem podstawowych zasad dobrego wychowania; przecież zero istnieje.

Thursday 15 September 2016

hau tura

praca domowa z ZPT.


PRS SE. Takie tam coś, zlutować, nachuchać, siodełko wyregulować, trąci malizną. Wracamy do Jolandy.

zapiski leminga, XVI

- mówisz i masz?

-piszę i mam.

 "Pan dużo pisze, profesorze, ja niestety odwykłem..." - próbka podwieszenia się pod genialny trolling jednego niekrześcijańskiego (ex?)członka Posad i Stołków. Działanie to pozwalamy sobie określić jako rozkładowe, ale w wymiarze satyrycznym - pożądane. Jako że pod artykułem zaczęli się produkować złośliwcy, zniekształcając także powojenne klasyki (m.in. "Towarzyszowi z Bezpieczeństwa"), maznęlimy także cuś swojego; ratując zresztą przed wymazaniem.

O, Naczelniku
Głaskaczu kotów,
Ujeźdźco byków,
Pogromco korników,
Na Nowogrodzkiej i Żoliborzu
Dzierżysz za mordę
Partyjną hordę
Inaczej knury
I kury w zbożu
Knują jak szczury
Ze swej natury
Nad wyraz podłe.
Oratorze miesięczny,
Racz nas słowami
A my wciąż klęczmy,
Łowiąc co mówisz
Małżowinami.
W tych trudnych czasach
Weźmij za rękę
W przyszłość zaprowadź
Ofermy we mgle
A z nieba sypnij
Gryczaną kaszę.
 
 
Manna nie chciałem w to mieszać...

...z ostatniej chwili. 


Antoszka pono zagajając posiedzenie typów, golących budżet na 20 kpln/mies., użył wobec wydarzeń z 10.04.2010 niespodziewanego nieco terminu "katastrofa". Biorąc pod uwagę rozmaite teorie o jego usługach na rzecz tych, co niepokornych zatrudnionych traktują polonem (nie: Polonezem; jeśli już to Wołgą, i to czarną), już się wzdrygam na powtórkę z degustacji płynu Lugola. Stare, dobre lata smarkatości, jakże się chciało żyć. Choć mnie to się wydaje, że on taki agent, jak ja miotacz młotem. Obsesjonista i radykał, ot co. Może korzenie proczegewardzkie tak robią na łeb?


przekazuję znak przedpokoju.

Sunday 11 September 2016

zapiski leminga, XV

E n d l o e s u n g

d e r

P i S - f r a g e ...


Inspirowany problematem (sformułowanym przez człowieka, któremu wiszę kremówkę), uogólniam natychmiast, umysłem szybującym, lotkami gapy uskrzydlonym i puchem gęsim. A może jaszczomp to był albo orł. Otóż,

CZY PRZED ZMÓWIENIEM APELU SMOLEŃSKIEGO
NALEŻY ZMÓWIĆ APEL SMOLEŃSKI?


Drodzy ortodoksyjni pisowcy — uważajcie. Iście diaboliczna i poniżająco natrętna redundancja i rekurencja powyższego wykończy was w 333 okamgnienia króla Jana* i pięć westchnień Marysieńki**.
    Oprócz tego w akcepcie*** "antyimigranckim" popisał się ostrym piórem pan Paweł, nawiązując do rocznicy najnilewen. Pies mu mordę lizał i się zrzygał... W każdem zrazie, politkulturwa jest, ino panna pucio-pucio jakoś ze sceny sczezła, a może smokowi życiorys zakwasza niczym najprzedniejsze wina tarnobrzeskiego Siarkopolu?



pozdrowienia z najweselszego baraku w obozie.

* to ten chudopachołek, co ścichapęk pohukiwał zza węgła na Turków, gdy ich stary Zbawko Kaczyński pod Wiedniem tłukł, aż się kurzyło; nb. tuż po zbudowaniu onego Wiednia, upieczeniu sernika, zasadzeniu kawowca i sprokurowaniu zacnego espresso, migiem w oddechu gorzejącem ziarno zasuszywszy i ręką raz a dobrze huknąwszy, silną jak sto cepów! Taki chwat ci był!...

** na widok podków, co je w lewicy był mocnem chwytem ów Mały Rycerz pogniótł na spinacze, które naówczas zamorski marynarz zeżarł i nieco (bo kudy mu do naszego gieroja!) na sile przybrał, fajką dla podniesienia animuszu w walce o wiecznie wahającą się białogłowę niezbędnego zagwizdawszy.

 *** to ze Strugackich. Zwykle dobrze brzmi, choć rzecz nie została doczytana do końca...

Friday 2 September 2016

zapiski leminga, XIV

kino jest najważniejszą ze sztuk!



Ponieważ od zawsze lubowałem się w oglądaniu (PRLowskich i nie tylko) gniotów*, stwierdziłem po kolejnych enuncjacjach: nie mogę się doczekać premiery. Kupię bilet, bo wypada być humanitarnym wobec odtwórców tego i owego, zasiędę we fotelu i obejrzę. A już jak kuzyn Naczelnika miał pono być konsultantem ds. obyczajowych, to obowiązkowo - może momenty będą. Być może zaopatrzę się w torbę na łeb i jakieś stłamszacze pomruków, kaszlnięć i skurczów przepony, bo przecie nie wypada. Szczególnie, jeśli wokół będą widzowie o nastawieniu wzniosło-słuszno-chmurnym, których uczuć obrażać nie będę chciał, coby pozwu z par. 196 nie dostać.


W oczekiwaniu na premierę pozostaję

z niezdrową ciekawością, W.N.


* w mojej klasyfikacji gniot to taki wypust środowisk (od)twórczych, najczęściej film, który jest dziwacznie, "źle", zawstydzająco, etc. zagrany albo napisany. Tak, że widz, nie mając najzieleńszego pojęcia o sztuce, czuje, że jest coś nie tak, że jest coś inaczej itp. Ja nie mam pojęcia, przysięgam na honor absolwenta przedszkola nr 303 przy Portofino we wsi Warszawa.

Ciekawe u niektórych przyjemców sztuki jest to, że niekiedy stosowna dawka gniotowatości odpowiedniego sortu powoduje, że oglądamy dziełko doznając przedziwnej mieszanki masochistycznej radochy i Schadenfreude, przy czym owa "Schade" odnosi się zarówno do wykonawców (fachowcy określają to chyba mianem "drewnianej gry") i/albo autorów (choćby przygody Stirlitza - zagrane jest wg mnie kapitalnie, ale scenariusz?... No właśnie). A więc fascynacja, co dalej, lekkie zażenowanie sobą, że się jeszcze ogląda, współczucie dla "tamtych", a może próba zastanowienia się, jak też współcześni to odbierali? Był taki fragment o "Opowieści o prawdziwym człowieku", oglądanym przez trzynastolatków w "Księdze Urwisów".

Może "krótka lista" (termin zapożyczony od któregoś z braci Kaczyńskich przy okazji nerwowej rozmowy z red. M. Olejnik; sprawa zakończyła się różami bodajże... czyli chyba Lech?)

- "Daleko od szosy" (obciachowość ogólna),

- "Najważniejszy dzień życia"... sam nie pamiętam. Było to lekko gniotowato-słusznowate.

-  niektóre momenty w "Zmiennikach", niestety...

- każda scenka w "07-zgłoś się", gdzie jest por. Jaszczuk. On sam był jednym wielkim gniotem jako postać, a zagrany był w porządku. Odrodził się później pod postacią "wujka Mundka".

- Zanudzi i "Persona non grata", wątki rosyjskie. Grube nici...

- "Życie na gorąco" (scenariusz i gra; całość ratuje muzyka),

- "17 mgnień wiosny" (scenariusz; stąd żarty),

- trochę PKF z czasów przaśnych i słusznych,

- "Skazani na siebie" W. Sokorskiego. Gniot, ale aż się obraz przesuwa przed oczyma. Choć oczywiście bardziej pouczające są wg mnie "Romans z komuną" i zupełnie nietypowa "Udana klęska", z której "Wujek Chłodek" wychodzi w aureoli... Sam nie wiem kogo. Trzeba przeczytać, żeby zacząć próbować rozumieć. Ja jeszcze nie ochłonąłem i nie zrozumiałem, może przebrnę drugi raz.

- kilka odcinków IPNtv, w tym kilka razy "gadające głowy" z udziałem red. Cezarego Gmyza, ale kilka razy jednak, ąąąą, pomijałem -- gniotowatość pt. "grube nici". Mieszczą się w tej kategorii także nowsze gnioty parapatriotyczne, zwłaszcza "Tow. Generał" nobliwego pana Grzegorza Brauna i "Odkryć prawdę", bodaj pani Alicji Czarneckiej. Jak to by ujęto w "Testosteronie" (który gniotowaty wg mnie nie jest), "bardzo udany show". podobnie wypracowanie Antoniego Macierewicza znaje w skrócie jako "raport WSI" - wśród merytorycznych i być może uzasadnionych tez pojawia się tam tyle naiwnego "wypełniacza", że człek zachodzi w głowę, czy łune tak na poważnie, czy jajtza sobie jednak robią?

- niektóre scenki kilku odcinków "Dekalogu" jawią mi się jako gniotowate. Chyba najwięcej jest ich w odcinku o żydowskiej dziewczynce uratowanej w czasie okupacji, która długo po wojnie wraca do W-wy dokonać powrotu do korzeni i rozrachunku z przeszłością. Nawet nie pamiętam, czy milczący Barciś ratuje sytuację... nie mówiąc o tym, że nie pamiętam, które to przykazanie. Ale w kilku scenach jest dziwacznie i dyskomfortowo i ma się poczucie, że ktoś przysnął nad tematem i wrócił do niego rano na kacu... No i w pierwszym odcinku, jak ciocia synka programisty ("dir /w" wykonane w którymś z katalogów ChiWritera!) czy lingwisty (kapitalna scena wykładu...) opowiada o tym, że nasz papież jest dobry i że bóg też. "szczym do ludzi" -- biorąc pod uwagę, że odcinki o córce i ojczymie, o zabijaniu, o miłości, o znaczkach i łojancie na onkologii są mistrzostwem świata i okolic...

- muzyka...  Gniotem pop-metalowym (bodaj pierwszym w historii) jest "Escape", tj. refren, i to nieznośne "ołuouł" w "The Unforgiven", bo trąci na wiorstę bodajże NKOTB... A z kolei rozrachunkowo-mizoginiczne wyroby Ryżego Dejwa są dla mnie do przyjęcia, nawet "Almost Honest" jako żart.

Co nie jest gniotem? Nirvana, hiphop, Myslovitz, piosenki o miłości bez "jaja". Jak to ujął nieodżałowany Jeff Hanneman, "I hate happy music". Przykładem piosenki o miłości z jajem, której da się posłuchać może być "I Love You Babe" z towarzyszeniem wiadomej dwójki.

Czas kończyć to międlenie o duszy Maryny, bo dłuży się to niemiłosiernie, a robota Cze-Ka.

Wednesday 31 August 2016

zapiski leminga, XIII

"uszczypnijcie mnie"


Dawno, dawno temu trudniłem się sklejaniem modeli. Najczęściej myśliwców z drugiej wojny światowej i współczesnych, głównie niemieckich i amerykańskich, jako że posiadały najładniejszą linię. Sklejałem, coś tam wygładzałem, malowałem farbami, kalkomanie naklejałem, zachodząc w głowę, czemu wiadomego symbolu na ogon na szkopskie machiny nie dają w zestawie... Chyba trochę chciałem — w marzeniach i nieznanych perspektywach — do Dęblina, podbudowany lekturą choćby "Szkoły Orląt" czy "Dywizjonu 303" i później periodyka "LAI", w jednym z numerów którego, pamiętam jak dziś, był niezmiernie naiwny i jakby lekko wazeliniarski reportaż o wizycie niejakiego Henryka Goryszewskiego w którymś z PLM. Tzn. ów niejaki był wtedy ministrem obrony i v-ce premierem, ale mogę źle pamiętać. Za Olszewików to było.

Zaczątki planów rozeszły się oczywiście po kościach, bo nic w tym kierunku nie zrobiłem, wyrosłem, również wszerz, etc. Minęło wiosen, jeśli dobrze rachuję, prawie ćwierć wieka i dziś jak na złość mi o tym wszystkim przypomniano, brutalnie wyrywając wspomnienia spod zasłony zapomnienia. I co? I dobrze, że nie zacząłem się szkolić tamoj, a latać udało mi się parę razy jedynie jak kot z pęcherzem w poszukiwaniu ustronnego miejsca celem owego pęcherza opróżnienia, czy w razie wypadku drogowego przez rower albo na powrozie na skałce. Bo co powiedzieć na wręczanie pilotom statuetek gen. Błasika? Ano, ponad "czy leci z nami pilot?" (bo o lekarza pytać chyba za późno) — chyba nic. Wypada pogratulować Wojsku, że ze spokojem znosi komentarz wdowy, zakrawający moim zdaniem na delikatny szantaż moralny,
— Po 10 kwietnia 2010 roku przyszło mi samej bronić honoru poległego dowódcy Sił Powietrznych. Czy tak powinno się zdarzyć? Zostawiam to wam. Spójrzcie sobie w lustro. Zajrzyjcie do swoich sumień. Oficerowie w stalowych mundurach, piloci, to oni oskarżali bezbronnego, niewinnego mojego męża.
W sumie racja: faktycznie bezbronny i nikt żadnej winy nie orzekł, więc czego ja się tu czepiam... A co opisano wcześniej, a było jego udziałem jest przecież nieistotne, bo pomniki, bo gala, bo przemówienia, bo statuetki. Czekamy na wrak — obiecany w kampanii przecież. I tak będziemy czekali do jutra rana, bo przemówienia, bo legenda, bo gale, bo figurki, bo czarujemy ciemny elektorat, a on kupuje, więc czarujmy spokojnie, i tak nas rozgrzeszą, myśmy sól ziemi, a polityka historyczna najnaszsza przecież i tak nam dopomóż...

A to już cukierek, biorąc pod uwagę wysokości odszkodowań w porównaniu do "szarego Kowalskiego", któremu zejdzie ktoś z rodziny ("wszyscy jesteśmy równi wobec prawa"?)
— Cieszę się, że w naszej ojczyźnie zaszły dobre zmiany. Dobre dla mnie i dla moich dzieci, dla mojej rodziny, że w mojej ojczyźnie, dla której mój mąż poświęcił najlepsze lata swojego życia jest w końcu normalnie.
Ba, normalność niejedno ma imię, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Czy może to ktoś Naprawdę Ważny macha takimi kwitami, że wszyscy jak jeden mąż czy wdowa p******ą naokoło te wszystkie banialuki? Odzyskałbym część spokoju, gdyby tak się okazało — może wtedy szybko by go wyrotowali albo dali do dołu z wapnem. Szantażystom mówimy NIE.

***

Panie i Panowie z Armii, trzymajcie się. Może to marne pocieszenie, ale ten cywilny zarząd kiedyś przeminie. I może znów będą komisje, weryfikacje, opcje zerowe albo ciągłość... A może "Psy 3" ktoś nakręci. Tylko żadna "Chrześcijańska Unia Jedności" nie będzie już tak zabawna jak kiedyś... A że koło prestiżu robią Wam cyrk na kółkach — trudno. Nie od dziś przecież.

Może następne wybory będą miały większą frekwencję; wahających się namawiam. Choćby w celu zapewnienia sobie możliwości wypowiedzenia się w duchu "Lotu nad kukułczym gniazdem", ew. wyjazdu z czystszym sumieniem, w razie gdyby zaszła paląca konieczność.



leming-nielot.

Tuesday 30 August 2016

zapiski leminga, XII

zaproszenie do kotła?



Czytam GW i gały przecieram ze zdumienia. Paru ludzi ("intelektualiści" — ponury żart?) z Ukrainy chce ustanowienia trzech dni pamięci polskich zbrodni na Ukraińcach, i nie jest to powód przetarcia. Pięknie, czemu nie — to i owo się o naszych wyprawach tamoj wie, choć w podręcznikach jakoś średnio szło uświadamianie w tych kwestiach, zgodnie z działającym przecież hasłem "co złego, to nie my"*. Podobnie "Ogniem i mieczem" też wiadomo, czemu nie doczekało się ekranizacji za czasów дружбы народов. A jednocześnie nie widzę usprawiedliwienia wyczynów banderowców — z grubsza licząc co najmniej dwa wieki po ostatnim wpierdolu, jakie od nas wschodni sąsiedzi zebrali, i to od klasy panów, nie chłopstwa. Jeszcze bardziej zniesmacza kult Bandery odgrzewany dziś niczym zgniły kotlet, podobnie jak u nas śmierdzą sumienia co bardziej krewkich "Wyklętych" — też pracowicie odgrzewanych. Ale sprawiedliwość należy oddać — zapewne Polacy dopuszczali się zbrodni na Ukraińcach, i niech sobie mają odpowiedź na polskie postanowienia o rzezi wołyńskiej i nazwanie jej ludobójstwem; czy też niech zgłoszą pretensje o akcję "Wisła". Tylko jeśli w tej odpowiedzi znajduje się kwiatek, cyt. za Wyborczą:
"Polityka porozumienia zagwarantuje naturalny sojusz Ukrainy i Polski w walce z odwiecznym wspólnym wrogiem - Rosją"
to traktowałbym to jako albo owoc długo nieczynnego, prze- albo niedopitego umysłu z synapsami przerośniętymi cholesterolem** albo jawne zaproszenie do wojny. A w stanie wojny z Rosją, przypominam, znajdujemy się tylko zgodnie z rojeniami jednego takiego eksperta od zdrady o świcie i ciężkiego helu w puszkowanych parówkach. Zresztą o nim też będzie wkrótce.
    Więc jeśli — w ramach spiskowoteoriodziejowej interpretacji — jest to prowokacja unkuta przez umyślnych mojego imiennika i "oteczestwiennika", Włodzimierza Włodzimierzowicza — to przepraszam, bracia Moskale, ale kupcie swoim Stirlitzom i Pleischnerom cieńsze nici i skuteczniej podfarbujcie "Ukraińców", bo na takie coś nawet radykałowie i połowa pisowców się nie nabierają...
   A jeśli sieriozno, to może taki deal, drodzy Sąsiedzi — póki Rosja jeszcze się śmieje z Waszego tekściku — weźcie sobie naszego światłego ministra, on na pewno pomoże wam w walce z odwiecznym wrogiem, choćby siłą mentalną, a ma jej nieprzebrane pokłady, i może w pakiecie jeszcze tego chuderlawego Łysenkę od finansów; my prof. Balcerowicza chętnie przyjmiemy z powrotem, jeśli jeszcze u was siedzi. Zaś ew. zaciężnych czy wprost mięsa armatniego — poszukajcie gdzie indziej... My tu pokojowe i niespotykanie spokojne ludzie, ot co.


przekazuję znak przedpokoju.

* Pamiętam jak dziś sformułowanie z podręcznika do polskiego, o bodaj 40% populacji ówczesnej Rzeczpospolitej mówiących po polsku, "związane to było z pozyskiwaniem żyznych terenów na wschodzie"... Jak ładnie i cieniutko, co? Ot, polityka historyczna czystej wody.

** "хохлы едят много сала", jak to wiadomy basista na trzech strunach ujął

Monday 29 August 2016

zapiski leminga, XI

Nawał...


...wydarzeń sprawia, że kronikarska robota pali się w rękach. Więc pokrótce: osoba stojąca na stanowisku Prezydenta mojego Kraju powiedziała coś tak nieostrożnego i śmiesznego, że tylko czekać, aż posypią się zwolnienia w kręgach kancelaryjnych gryzipiórków, a raczej kret(yn)ów. Chyba, że z nikim nie skońsultował tego spiczu i z własnej weny wziął, wypłynął na przestwór i zabrodził w szkodę. Trzepał mianowicie, jak to PiS czasem czyni, politykę na jakimś ponownym pogrzebie kogoś para-wyklętego*, i padło coś o tym, że jakoby po 1989 rządzili teoretycznie nie-zdrajcy. Już widzę miny pp. Suchockiej, Olszewskiego**, Buzka (a i "nadpremiera", zwanego Pięknym, posiadającego zarówno "zalotną dupkę na brodzie"*** jak i nieco wysokawy głos) i obecnego majstra od tapet, tj. posła Jarosława Kaczyńskiego, który też przecie kiedyś premierował, wbrew zapewnieniom zresztą, że z bratem-prezydentem wespół w zespół to nigdy-przenigdy, ale widać epoka się zmieniła, i zgodnie z prawdą czasu, prawdą ekranu, prawda, zasiadł na stolcu premiera, ciepłym jeszcze po absolwencie fizyki nauczycielskiej z zasłużonej Sorbony zielonogórskiej; który to absolwent nb. całkiem zmądrzał przez te lata. Aż dobrze poczytać.

Podsumowując ten wątek, pozwalam sobie żywić nadzieję, że jedna z tych min, którą wzmiankowani Państwo ew. zrobią swymi fizjonomiami na to (tfu!) prezydenckie dictum, okaże się kiedyś przeciwpiechotna. Choć może niektórzy okażą takt i litość i przemilczą, "i bedzie"? Coś na kształt tego, wziętego z abclinuxu.cz:

Sedí brňák a pražák v hospodě a po čtyřech pivech říká brňák - "Hele, víš co si v Brně říkáme o pražácích?"
Pražák odvětí: "Ne"
"Že jsou zasraný pragocentristi!"
A pražák odpoví: "A víš, co si v Praze říkáme o brňácích?"
Brňák: "Ne"
Pražák: "Nic".
Pono na imprezie pojawił się M. Kijowski z flagą KOD. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Trolowano pogrzeby gen. Jaruzelskiego i Kiszczaka, więc po co? Żeby nie być gorszym? Czy żeby sprawdzić, czy brunatne chłopce z Odebrało Nam Rozum zachowają się godnie, czy szturchną? Hm. Sprawa wymaga rozważenia... Przekażemy do sztabu.

Z obserwacji "speczeństwa". Taka sytuacja: stoi w kolejce w sklepie misiu in spe — z twarzy sądząc ani tępak ani kark. Wilk na koszulce od frontu (tj. brzucha), ale taki więcej jak owczarek o dobrym spojrzeniu, nic z wyklęcia broń cię Panu Królu Polski. Na metce pod karkiem napis "Wilk z Polski". Prawie jak "Jestem Laska. Z Polski", ze znanego filmu. Bo przecież nie Obergruppenfuehrer Wolf. Ze składu zakupów na taśmie rzucił mi się w oczy ich wyjątkowy internacjonalizm, czego nie potępiam. Podobny zamysł stał chyba za tatuażem na łapie misia — wypisane pięknym gotykiem "Polska". "Gutenberg płakał, jak składał"? Ale jest to delikatna kpina, nie żadne tam prześladowanie czy wyśmiewanie — za dobrze by się jeden z drugim poczuł. Inna sprawa, że za kilka lat moda przeminie, koszuliny wylądują na aukcjach, ew. posłużą do konserwacji powierzchni płaskich, a może ich dzieci będą po stosownym znoszeniu nosić takie coś po tacie. Choćby na wyklinanym dziś "Woodstocku", np. pogując do klasycznych wytworów Sedesu czy Zielonych Żabek. A może tatusiowie sami będą się śmiać z tego, co dziś? "Ech, naiwni byliśmy". Ano, byliście w przyszłości, czyli jesteście dziś.

"A teraz, żeby to tak głupio nie wyglądało, robimy tak..!" — progi Jolany, tępienie ostrości, czyli diament przeciwko niemieckiemu srebru. Tu też, zgodnie z grunwaldzko tradycjo, Teutonów pobijem!



nieodżałowany wuj wszystkich wujów.


* Wśród składu "Inka", miedsiostra oddziału niejakiego "Łupaszki". Może i tak, i żadnego z jego grzechów nie zamierzam przelewać na nią — lewak jestem, nie pisiak.

Dla mnie "Inka" to niesamowite wrażenie po przeczytaniu mowy pożegnalnej na pogrzebie Państwa Jaroszewiczów. Alicja Solska "Inka", była łącznikiem w GL. Przedostała się przez Wisłę i poinformowała o tym, co w Warszawie. Mowę wygłosił gen. Edwin Rozłubirski "Gustaw". Kto wie, może przytoczę skanem i
kopyrajt nie ścignie...

** Do tego człowieka żywię nieuzasadnialny rozsądkiem szacunek. Może za klasę i kulturę słowa, może za opozycyjną przeszłość, może za szybkie w porównaniu z kumplami i w miarę honorowe wycofanie się, a może za to, że jednak chciał lepiej niż wyszło, a towarzycho po prostu okazało się wybitnie felerne...

*** Sformułowanie skopiowane wprost z odcinka ZCDCP pt. "Głównie o Wojtku".

Saturday 27 August 2016

zapiski leminga, X

odjazd peronu

albo

figle pamięci.

Niestety, z powodu wiadomego wypadu na dwukółkę nie byłem przy klawiaturze, kiedy pono pan poseł Jarosław Kaczyński powiedział wiekopomne słowa, zapisujące się już złotymi zgłoskami w podręcznikach histerii. Cytuję za GW cytującą za 300polityka.pl

Gdyby nie mój świętej pamięci brat, cały ten nurt, który się przeciwstawiał postkomunizmowi by nie powstał. Wtedy były trzy siły polityczne, które się liczyły: Kościół, Solidarność i Lech Wałęsa, i głównie elity warszawsko-krakowskie, które później powoływały UD i UW. Jeżeli ktoś chciał uzyskać coś poważnego w polityce, musiał mieć zaczepienie w co najmniej jednym z tych ośrodków. My mogliśmy rozpocząć działalność, bo zastępcą Lecha Wałęsy w Solidarności, potężną postacią faktycznie kierującą związkiem był mój brat

Jak skomentował jakiś podły złośliwiec na forum,

Podobno był też zmiennikiem Armstronga w misji Apollo 11, Skłodowska Curie radziła się Kaczyńskiego w sprawach izotopów promieniotwórczych i chodzą słuchy, że podyktował Sienkiewiczowi trylogię. O łomocie, który spuścił Chuckowi Norrisowi nie wspomnę.

Ładne. Na takie dictum powinienem odłożyć pióro (przenośne — portable, jak to zabawnie kiedyś tłumaczył J. Fedorowicz), ale jednak wspomnienia nakazują oddać sprawiedliwość nieżyjącemu. Oto kiedyś wpadła w moje brudne łapska książeczka "Magdalenka — transakcja epoki". Dowiedziałem się m.in., że w obradach brała znana skądinąd Krystyna Pawłowicz, ale nie dociekałem, jaki nosiła stopień naukowy. Wystarczy, jaki nosi dziś i co jej ugrupowanie tłoczy do łbów wyznawcom o Okrągłym Stole... Ale odbiegamy... Otóż w lekturze starałem się wychwycić, na ile często w obradach zabierał głos Lech Kaczyński. Wyszło, że w porównaniu z Wałkiem, prof. Geremkiem, Mazowieckim, Kuroniem, "mediatorami" w sutannach* i "drugą stroną" — zastanawiająco rzadko. Częściej bywał na posiedzeniach niż cokolwiek mówił. Może w podkomisjach bardziej się zasłużył.

Mamy trzy rozwiązania: albo człowiek mało znaczący, albo niezdarny (bo milczący) służbista, kret, obserwator z ramienia, kontakt, kapusta — różne to ma nazwy, albo geniusz samorodny, który dwoma wtrąceniami i zastrzyżeniem znaczącym brwią pod mądrym czołem bierze i furt! — zawraca nurt historii... I odstępują muły, bieg dziejów staje się przejrzysty, a pozostali negocjatorzy patrzą na ów talent i umysł-gigant wzrokiem cielęcia nieledwie, z obowiązkowym przekrzywieniem łba i ozorem na wierzchu, zaś pokolenia przyszłe z należnym szacunkiem i podziwem kultywują kult tej zacnej (zwłaszcza na tle brata) jednostki.

Optuję za pierwszym**, nawet zgodnie ze słowami red. Uszatego, który napisał "Kaczyńscy to mali polityczni kombinatorzy", przy czym bodaj w "Jajach kobyły" podzielił się jeszcze stwierdzeniem, że w ogóle o braciach dowiedział się przy okazji Okrągłego Stołu.

A kiedy następny? Stół rzecz jasna, bo na Urbana Drugiego widoków nie ma***. Chcę dożyć. I będę, wzorem szanowanego przeze mnie red. Michnika, przeciwny rozliczeniom i jaskiniowemu antypisizmowi. Nawet pozytywnej weryfikacji obecnych leśnych**** dziadków, którzy robią dziś u Mariusza, i postaram się nie obruszać, kiedy następne pokolenie poda im rękę - na zasadzie przekory i wydobycia z upodlenia — podobnie jak ja, który bardziej sobie ceni PRLowskie służby i studiowanie ich historii, a nie skierowanej przeciw nim histerii, niż dzisiejszych potępiających wszystko co przeszłe nosicieli i głosicieli odnowy, przepisywania historii, a zwłaszcza oburzających się moralnie. Bo, jak powiada porzekadło, "w oburzeniu moralnym jest 50% oburzenia, 48% zawiści i 2% moralności".

Myślmy, i jeśli już o polityce, to o szarościach zamiast o czerni i bieli.


oto słowo wujowe.

[przez kilka dni 104 walnięcia w stronę, 
to o dwa więcej niż Rudy! jakby co, "zapisków" jest więcej...]
* "spożyjmy dary boże ze stołu gen. Kiszczaka". Mieli humorek.
  
** Co do drugiego wariantu, naprawdę jestem ciekaw, dla kogo i dlaczego i po co i jak długo robił Mieciu Wachowski. Zresztą, skorośmy już przy braciach, fantastyczne było w dokumencie "Cień" stwierdzenie któregoś z nich o odejściu z kancelarii Wałka z ich woli, bo przecie to Mieciu ich (tanim kosztem) wyrolował. I tak zostali za "zderzaków" i zrobili "marsz na Belweder".

*** co nie znaczy, że nie byłoby miło, gdyby ci i owi za 10-15 lat nazwali to, co robią dziś, ale tak szczerze i po imieniu. Można robić zakłady.

**** czyli obleśnych. Choć umoczony niedawno (fundacja Helper, o której NIE pisało dawno temu, a ostatnio obudziła się GW) ajent T. ponoć uchodzi(ł) za przystojnego, zwłaszcza na fotce z kasą.

Friday 26 August 2016

zapiski leminga, IX

pan piękny się zepsuł.


Szanowana przeze (i momentami wkurzająca) mnie Wyborcza przytacza wywiad w nieco mniej przeze mnie szanowanym "wsieci". Wywiadowali redachtorzy mianowicie (ex?)satyryka, pana kpt. Jana P., nazwiska nie pamientam, i nie sondzem, żebym se przypomniał*. Poruszenie wśród Publiki wielkie, bo oto wyborcy PO (a może raczej kontr-RDZa, ale to przypuszczenie) nazwani zostali przez kpt. P. słowami bodajże oznaczającymi któreś ze stadiów rozwojowych wszy ludzkiej, przy czym na pytania o terminologię odpowiedział pan kapitan, że to przecież żarty i zwykłe polskie słowa.
    Nie byłem nigdy zwolennikiem PO jako partii, ale metody i styl rządzenia, z tzw. braku laku pozwalały z w miarę czystym sumieniem raz czy dwa na misiów zagłosować (zwłaszcza ostatnio, po samozatopieniu tzw. lewicy, czy w wyborach prezydenckich, które ubiegający się o reelekcję pan Bronisław miał z pewnością wygrać, ale przestraszył się własnej odwagi i w końcu o krótkiego Zenith'a czy Bic'a przegrał). Zresztą, prawem przekory, skoro kręgi wiadome tak zwalczały "Donka" i kumpli, można spokojnie uważać ich za w miarę znośnych ludzi. Ale prawie rok temu nastali nieznośni nosiciele racji absolutnych, nowej fizyki, moralnych Himalajów, wucetów, polskiego wzdęcia dumą narodową i wygrażania palcem. A ci i owi artyści** znajdują okazję, żeby wykonywać swój zawód ogrzewając się w ciepełku generowanym przez ukochaną "waaadzę"***. Wśród gwiazd i gwiazdeczek lśni nam także kpt. Jan P.
    Na forum GW wyciągnięto akapity z aż nazbyt przykrego dla (odważnych, tj. czytających) "niepokornych" artykułu R. Kalukina sprzed ok. dwóch i pół roku****, więc milczę, ale dokołatał mi się z odmętów pamięci kawałek o panu P. ze wspominek pp. Manna i Materny, "Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami". Książeczka bardzo pouczająca i poruszająca, choć fragment o panu P. — raczej nieco żenujący.
    Słowem — pozostaję z "Partią szachów" wespół w zespół z Panem Kleksem odgadaną i jakoś nie jestem ciekaw niczego więcej w wykonaniu pana kapitana, a co podrzuci "z czarnej dupy się wyrwało" w Uszatym Tygodniku Codziennym jest jakie jest, i lepiej nie będzie. Ale może gorzej?


wuj wszystkich wujów


* to z Kryszaka w roli Wałka w Opolu — gadka rzeczonego o Magistrze Oleksandrze, chyba pokłosie debaty przedwyborczej i zapowiedzi niepodawania nogi.

** mniej więcej w duchu KNŻ.

*** wymowa "kolegi kierownika", postaci z redakcji łączności redakcji z terenem i dyrekcją cyrku w budowie — akurat pan Jacek Fedorowicz piętnował tego typu zachowania, także znajomych, w czasie stanu wojennego. Nie rozumiem, w czym było złe zagranie np. w "Misiu" czy "Alternatywy 4", za którymi stał Poltel i przyzwolenia cenzury na to i owo, mam nadzieję, że w niczym.

**** intuicja podpowiada, że dostęp będzie swobodny jeszcze długo.

Wednesday 17 August 2016

anty-

–cypacja1, i to jaka!


`Odkrycie' jawi mi się jako z jednej strony epokowe (nigdy na to nie trafiłem, a że ktoś trafił — nie mam wątpliwości, choć szukać mi się nie chce), a z drugiej — cokolwiek znoszone, biorąc pod uwagę wielorazowy kontakt z dwiema stronami, których połączenie jest właśnie `odkryciem'. Tak, im dłużej o tym myślę, tym bardziej jest ono oczywiste i narzucające się... I epokowość polega jedynie na długości oczekiwania, ew. mojej tępocie czy — eufemistycznie rzecz ujmując — wolnomyślicielstwu; duch Hożej, psia kość. Ale lepiej późno niż wcale, i, jak furmańska łacina podpowiada, ad rem.
   Otóż zapytajmy się w skrytości ducha, ile razy pokazywało się (czy oglądało...) tzw. wała, zgięty łokieć, gest Kozakiewicza, tu się zgina dziób pingwina — lud różnie to nazywa. Ano, w uproszczeniu wiele razy, bo komu by się chciało prowadzić buchalterię... I jakkolwiek bym nie czuł się postkomuchem, resortowcem, antystyropianowcem, itp., ilekroć widzę zdjęcie z zasłużonym przecież w pełni  w a ł e m  dla radzieckiej publiki i rozmachane polskie flagi i zwycięski wyraz radosnej gęby `Kozaka', własna japa mnie się szeroko śmieje, ba, do festiwalu `S' też, w wydaniu znanym z salkokatechetycznych opowiastek J. Fedorowicza; i nieistotne jest, że później się sprawy spieprzyły — tym kraju widocznie tak być musi(ało); ale odbiegamy od tematu...
    Z drugiej strony dałem się nie raz poznać jako (niemal) kompletny ignorant w kwestii produktów wytwórni britisz-humoru pod szyldem `Monty Python' — znam dwa skecze (i kilka ze słyszenia, tj. tytuły) i dwa filmy2 i o jednym3 z filmów dziś — `Life Of Brian' mianowicie — scena tuż po zabawnej rozmowie i akcesie bohatera do Judean People's Front, a więc walka gladiatorów — bieganie dookoła areny, kłopoty sercowe osobnika uzbrojonego i zwycięstwo siwego, chuderlawego staruszka-skazańca (patrz scenka z kamienowaniem i krypto-kobiecą widownią...), wreszcie finalne klęknięcie i dumny i radosny  g e s t  w kierunku gospodarzy. W artykule o zgiętym łokciu na wikipedii nie ma w dziale `popular culture' śladu tego faktu (może trza autorom to podsunąć), ale smaczku sprawie (i występowi Pana Władysława) dodaje fakt, że film jest z 1979, a olimpiada odbyła się, lekko szacując4, rok później. I wątpię, żeby Pan Władysław ten film wtedy widział, a jest to wszystko w czymś do siebie podobne, choć nikt z radzieckich tyczkarzy na serce wówczas nie zapadł ani nikt z włodarzy miasta czy Kraju Rad gestu osobiście nie zobaczył... Może i lepiej. Polecam, w kolejności chronologicznej: [scenka z filmu], [olimpiada]. Zresztą cały film też warto obejrzeć, coby nie dać się zwariować w tych wspaniałych i wzniosłych czasach, w których mamy zaszczyt (okazję, powinność, etc.) żyć.


wuj wszystkich wujów




________________

1 jeśli komu się kojarzy z tytułem jednego z odcinków "Zmienników", to prawidłowo!

2 i nie zapowiada się, żebym poznał więcej - żeby nie psuć wrażenia... Dla zaostrzenia pikanterii dodam, że usiłowałem kiedyś spiratować "Św. Graala" i kilka razy przerywałem proceder, bo kawałki już oglądalne wydawały mi się jakąś wersją ze skandynawskimi napisami... "twoja ignorancja nie zna granic", jak by to ujął pewien nauczyciel.

3drugi to "The Meaning Of Life", dewede zdobyłem za resztkowe funty wracając z konferencji coś z 11 lat temu nazad i skonsumowałem tuż po wstąpieniu na metraż; przy zabawnej scence z osobnikiem zwanym Mr Creosote akurat jadłem kolację, a ze śmiechu łzy ciekły i zakwasów brzucha się nabawiłem. A skecze: lubię ten o książkach i o ćwiczeniu pamięci, a słyszałem o papudze, inkwizycji, gangu staruszek i chyba węgierskim kliencie.

4 za imdb: 17 sierpnia 1979 miała miejsce premiera w USA, a olimpiada w Breżniew-landzie wystartowała 19 lipca 1980. Zaś skok wraz ze skurczem mięśni — 30 lipca. Czyli nieco mniej niż rok.

Tuesday 16 August 2016

zapiski leminga, VIII

sportowa retrospekcja


Wredny i paskudny organ prasowy dostarczył gawiedzi fotek z wakacji różnych wysoko postawionych. Oprócz kultowych już "porciąt Pana Prezesa" (czekamy na wersję wypuszczoną przez producentów "odzieży patriotycznej"!) itp. pokazały się także dwa bodaj zdjęcia z dyscypliny dziś u mnie uśpionej, a niegdyś bardzo mi drogiej, w której ochoczo spalałem się i spełniałem. Oto jeden z głosłów gada, że w piachach czeskich wbijał haki  i wieszał liny. Zacnie, choć zakrawa na jeszcze większe ryzyko, niż wspinanie tamoj, przynajmniej zgodnie z wyobrażeniami sprzed kilku lat, zwiedzałem bowiem Adr i wzgórze naprzeciwko, tamże kimałem, uprzednio dokonując szczegółowego zmacania kilku małych form, oczywiście łatwych, tj. puszczających w pół godziny. A drugi z kolei, z nieco inszej partii poszedł dalej — fotka z gór (choć nie wiem, czy ze wspinania) zawierała także drugą twarz. W sumie nic strasznego: X z partii Y robi sobie zdjęcie na wycieczce z kumplem Z. Gdyby nie fakt, że Z ma na zdjęciu obok X'a  w y p i k s e l o w a n ą   t w a r z . . .  W czymś humanitarne, biorąc pod uwagę i osobę X i partię Y.

Aż może się przejdę na murek z tej okazji i w ramach olimpiady, echa której pono nawet do MONu trafiły i sypły medalami. Być może zgodnie z pamiętnym nic nie uprawia! chodzi właśnie o zachętę...

No i o.


z frontu walki

o lepsze jutro, w którym przewodzi nam organizacja, która jest jak matka, a nad bezpieczeństwem czuwa Bezpieczeństwo...


Skrótem pojedziem, bo czas goni. Dokonalim przeglądu technicznego i usunięcia drobnych usterek w Telekastrze i Stealth'u (a'la Czak Szuldiner, czarne takie, strojone jak pierwowzór, tj. do D-standard, właściwie pierwszy Bisirycz na zakładzie, wrażenie bardzo pozytywne). Oprócz tego zabieramy się po długim zamuleniu za Jolanę i znanego kremowego Strato (wymiana uzębienia w ilości 21, czyli oczko). A w ramach usług dla familii specjalizujem się ostatnio w łażeniu po drabinach i czyszczeniu rynien i dachów z uporczywego igliwia, a za czas jakiś zapewne zajmiem się ożywieniem rowera niemieckiego marki Czarnolas, datowanego na jakieś 60 lat. Dokonano mianowicie wjazdu do garażu samochodem z owym sędziwym pojazdem na bagażniku (brawo...), a poprawek wymaga jedynie wideletz i niezależnie o tych akrobacji roz/s-kręcenie suportu i ogólne odrdzewienie i odświeżenie. Może coś z tego wyjńdzie, znaczy wintydż jaki.


wuj

Sunday 14 August 2016

foto, I

pierwsza garść wspominek —

— misie, landszafty, etc.



Przed Passo Campolongo.
Cyfra marna, a deszcz wisi w powietrzu.
Misio biało-brązowy, przeżuwający;
model bez metalowego sygnalizatora 

dzwiękowego u szyi.
Z Col du Galibier kino oko gapi się 
na północ; na ostatnim planie Mt Blanc,
czego wcześniej (2003, 2006, 2015) widać
nie bydło.
Z podjazdu na Colle dell'Agnello, dzięki uprzejmości dwojga Włochów, z którymi się mijaliśmy
zbrakło mnie kliszy, więc dobrzy ludzie poratowali możliwość uwiecznienia cokolwiek unikalnego klimatu wycieczki, wręczając na piku aj-cośtam i pouczając, że należy cisnąć ikonkę aparatu.
Misie z uszami, różnokolorowe. 
Chwilę później świadczyły sobie 
higienę wzajemną, szczypiąc się 
wzajemnie buziami w kłębach, ale paparazzo nie złapał ostrości. 
Ostatnie doświadczenia 
pouczają, że takoż postępują 
misie zwane felidae.
Misio z przydzielonym gwizdkiem,
kawałek nad Trafoi bodajże. 
Czerwonawy pasek nie wiem, skąd się wzion, 
pewnie z aparata.
ciąg dalszy nastąpi, w tym także mapa sytuacyjna.

wuj wszystkich wujów.

Monday 8 August 2016

powitanie w skromnych progach

tj. po wycieczce


Udało się wrócić bez większych stłuczek. W ramach akcji "dzień po dniu" postaramy się nakreślić trasę. Foto wywołane z lasu, ale skany wymagają poprawunku.

1. (28.06.16) Wiedeń do ok. 20 km przed Hainfeld. Wyjazd z miasta z tzw. przygodami, tj. kluczeniem i raczej na NW zamiast SW.

2. Stamtąd do Aich nad Enns. W tym bodaj najstromszy podjazd wszechczasów, chyba pod 20% podchodzący, zaliczony przypadkiem i składający się z trzech bodaj "ścianek" na ścieżce rowerowej (szczerze: liczylim na to, że ominie nieco pagór, przez który lazła szosa). Na zębatkach najbardziej wybaczających, tj. przód 34, tył 28 należało stanowczo wstać i zapodawać raźno zarówno z nosków w górę jak i z baranka, tj. z bicepsów, oddychając trochu jak przy biegu. W Liezen półtoragodzinna przerwa na przeczekanie opadu, nocleg nieco ryzykowny, wśród opadu "z drzew" i gmle.

3. Z Aich za Hochtor, jak zwykle pierwszy podjazd tego rodzaju po 100 km rozruchu przebiegł nieco tak sobie. Poliszkemp przy tamie/elektrowni.

4. Przez Iselsberg i Lienz na Stallersattel. W tym półtorej godziny dyszczu przeczekane w wylocie tunelu i zawód, że przełęcz zrobiona nie w tę stronę, choć zrobić w drugą... Ot, zagwozdka. Może kiedyś, za młodości. Jak to ludzie ujmują, kosa, ew. korba. Oczywiście zlewa wieczorem i nocą, a patent na daszek wybitnie mało wygodny.

5. Dzień lenia, suszenie, dosypianie niewygód.

6. Badia, Passo Campolungo zamiast Valparola, bo się zgapiłem, później Passo di Valles zgodnie z planem. Głównie mgła i szarość i obawy, że dupnie, ale obeszło się bez. Komfortowy poliszkemp z dostawą poziomek — świstaki przyniesły. Jeden nawet prosił, żeby jego żonę sfotografować, ale nepotyzmowi i kolesiostwu mówimy "nie".

7. Okolice Trento, miało być szybko i jak z Zenona Płatka, a wyszło koszmarnie, z racji zakazu dla rowerów. Coś ze 120 km, a przesunięcie może z 50 z racji tego kręcenia się niczym gówno w przerębli (choć temperatura zgoła kontynentalno-półpustynna) i tułaczki góra-dół po okolicach, cokolwiek nieprestiżowych. Przed Tione di Trento zlewa stulecia i burza — półtorej godziny stania pod płachtą na parkingu i trzymania rzeczy suchych przy sobie. Kąpiel w mętnej rzece i bardzo zacne kimanie w opuszczonej chacie; miedziaki oczywiście zostawione.

8. Dzień taki-se, czyli przejazd obok Brenty i przez Madonna di Campiglio, spadek do miasteczka na D. i później Passo del Tonale — piękne widoki i idiotycznie wyglądający wieżowiec. Po spadnięciu z siodła komfortowy kibel na łączce, tuż nad Ponte di Legno.

9. Dzień konia — równo 2h od nocziowki na Passo di Gavia (coś ze 1300 m), spadunek do Bormio, stamtąd bodajże 1h20m na Passo di Foscagno, na Passo d'Eira nie liczyłem, Forcola di Livigno i Bernina nie pamiętam, ale marnie, tj. trochę na dobicu — było odcięcie i konieczność załyczyć płatki z wodą wynikła. Na zdjeździe z Berniny uciągnęliśmy 89.8 km/h, bo czemu nie. Kibel w miejscu tajnym obok Pontresiny.

10. Dzień lenia i żarłoka. Letko popaduje.

11. Dzień konia — przejazd do Malojapass (podjazd symboliczny), spadunek do Chiavenny i 2h35m na Passo dello Spluga, a ze Spluegen spacerkiem do Hinterrhein i łagodnie w górę na Passo San Bernardino (z Hinterrhein 42m). Poliszkemp trzygwiazdkowy na zjeździe — pogoda dobra i łoże z wyściółką z suchego igliwia w ilości aż nadmiarowej. 135km

12. Dzień konia i tyracza, czyli zadaniowe podejście do kolarstwa — Gotthard od południa (odcinek do Airolo niezmiennie nudno-zadaniowy, a później kostka brukowa jeszcze jest, a tunelamy się chwalo...) i Furka na dokładkę, ciężko. Bellinzona-Airolo 3h30m, Airolo-Gotthard i Realp-Furka po 1h30m. Kibel koło Fiesch. 185 km

13. Kolejny dzień zadaniowego podejścia do kolarstwa: od Fiesch za Megeve. Z czego ostatnia godzina do Martigny pod tradycyjny wiatr (25-30 km/h) (z Brig łącznie 5h), Martigny-Col de la Forclaz 1h37m, zjazd z Chamonix na nielegale, za to szybko. Do Praz 186 km, początek dyszczu.

14. Rest, bo dyszcz, choć z łaskawym oknem na zakupy. W sumie 20h opadu, jeśli dobrze liczę.

15. Szaro i dyszcz, ale należy się wyrwać. Przez Albertville do dol. Maurienne, z komfortowym wichrem w plery, jak to zwykle w dolinach bywa. Dojechane przed Lanslebourg, do rozwalającej się cokolwiek chatki. W zasadzie możnaby usiłować pchać się na Col du Mt Cenis, ale z powodu opadu widocznego tamoj, dokonalim odpowiednika wyłozowania, tj. odpuszczenia sprawy z dorobieniem kunsztownego uzasadnienia.
16. Długi dzień, stamtąd przy 10° C w porywach na Col du Mt Cenis, gdzie na górze wiatr urywał łeb, spadunek do Susa i brzemienny w skutki wdrap na Colle del Finestre — od połowy drogi szuter, walka na śmierć i życie wraz z dopingującym pokrzykiwaniem (także opiniotwórczym, zwłaszcza w zakresie opinii o włoskich drogach) i jeden kamol, który 5 minut przed wjazdem (bez zatrzymanek, więc byłby to OS) wziął i przerżnął oponę. Pech, frustracja i decybele z gardła. Z przełęczy spadunek dalszy aż do Pinerolo, z perspektywą zlewy. Istotnie, nadejszła, toteż przeczekiwalim drgając w obleśnym wietrze pod wiaduktem i pojechalim nocą na południe (nawierzchnia momentami artystyczna, na szosie polecam albo 10 cm na lewo od brzegu prawego albo vv. Kima - jakieś 5h - w Piasco przy świątyni kat., zostawilim miedziaki, bodaj jedyne dotychczas sypnięte tej organizacji, ale za sprawy — rzecz jasna — materialne. 186km.

17. Z Piasco doliną Varaita w górę na Col Agnel w scenerii jedynej w swoim rodzaju, jako że już poprzedniego dnia sypanina żabami od ok. dwutysięcznego metra miała postać śniegu. Na zboczach za Chianale zalegało z 10 cm i było okrutnie biało, a szosa odśnieżona, więc elementu zaskoczenia drogowców nie było, za to świstaki dopisały. Zakiblowane wcześnie, tuż za Arvieux po bodaj 80 km.

18. W dół do Guillestre, Col de Vars w warunkach cokolwiek bardziej humanitarnych niż rok temu, równe 2h z przerwą na zoopatrzenie. Później Barcelonnette i dalszy spadunek nad Lac de Serre-Poncon; w okolice Chorres 137 km.

19, 20. Rest, pływanie, przegląd pojazdu.

21. Dzień konia — ruszone o 7:30 z Chorres  do Gap, 45 min. na Col Bayard, później 35 min. z Pierre do Col d'Ornon i 2h50m z Bourg d'Oisans na Col du Lautaret i 50 min. stamtąd na Galibier, 18 min. z Valloire na Telegraphe. Z racji zagadania z Angolami tam i Teutonami na Telegraphe nie udało się zdążyć do sklepu w St Michel i Modane (do drugiego gonione było do granicy bólu, palenia ud i smęcenia wraz z kwiczeniem; oczywiście zamknięte, dodatkowo udało się najechać na jakiś wykwit francuskiej sztuki asfaltowania i przebić ogumienie... O 23:02 w chatce przed Lanslebourg. 244 km. Podjazdów wyraźnych liczyłbym 500 na Bayard, 400 na Ornon, 1300 na Lautaret, 600 na Galibier, i trochę wahnięć za Modane w okolicy fortów i dwa zakręty po Termignon. Ogółem ponad 2800.

22. Col de l'Iseran, z Bonneval 1h35m, po spadku do Seez ok. 16. jeszcze z półtorej godziny przeczekiwania wyjątkowo wrednego żaru. Do Petit St Bernard długo, bo z kolejną awarią dętki. Zgon, choć im później, tym szybciej, bo pogoda coraz gorsza, więc ciśniemy jak najdalej. Na zjeździe jedyne w swoim rodzaju osiągnięcie z gatunku commedia di pavemente — asfalt wytrworzył struktury żywo przypominające lodowcowe szczeliny. Cokolwiek strasznie, na szczęście niczego poza zlikwidowaniem koła się nie ryzykuje. Nocna jazda przezabawna, zwłaszcza w przypadku tzw. xujów, którzy nie wyłączają świateł drogowych. Ok. północy Aosta, po 164 km.

23. Rest, zakup dętek, jedzenia, próby osadnictwa, dociekania, czy kąpiel bierze się w rzece, czy w ścieku; bukiet był taki-se.

24. Na Gd St Bernard 6h22m, w tym 3h deszczu przeczekane. Z uwagi na fatalną pogodę widzianą z Martigny, dajemy spokój z płn. stroną Alp Berneńskich; zresztą tam zawsze leje, jak mawiają starożytni górale. Z Martigny do Raron 3h, bo wicher w plecy. 144 km.

25. Z początku warunki złe, ale od Gletsch się przeciera. Gletsch-Furka i Andermatt-Oberalp po 50 min. Z (drugiego) podjazdu widać było, że na odcinku Wassen-Andermatt jest zaciągnięte gmłą, więc rezygnacja z zestawu Grimsel-Susten była jedynie słuszna (pomijając, że Grimsel, jako podjazd, ciekawa jest od północy). Zakręcone 164 km do Ilanz, z małą przewrotką - bo na brykającego cielaka się zagapilim.

26. Rest — rehabilitacja skutków przewrotki. Masaż udźca znaczy.

27. Dzień nie tak trudny, jak mogłoby wmawiać udo i pogoda, ale szuramy do Tiefencastel, stamtąd Bergun-Albulapass 1h10m (brawo Jasiu!), do Zernez jakoś długawo i trochu pokapuje, a Zernez-Ofenpass 1h30m na oparach, także mentalnych, z racji wiadomego zjazdu w środku zabawy... Dobijamy do Prato dello Stelvio, 181 km.

28. Z Prato na przełęcz 2h45m i z powrotem. Korbiasto, w górę, bo stromo, w dół, bo śmierć w oczach. Później lenistwo.

29 i 30. 7:30 start do St Leonhard, stamtąd 1h51m na Jaufenpass i ucieczka przed deszczem do Sterzing. Nawierzchnia fatalna. Godzina ostrzegawczego dyszczu na podjeździe na Brenner, przeczekiwana wraz z drzemką. Spadek do Innsbrucku bardzo wycyrklowany - po zameldunku pod dach stacji benzynowej nastąpiło półtorej godziny napier*alania wodą, gradem i prądem z niebios, a później godzina łagodniejszego posikiwania. Jedziem nocą przez Woergl, chyba nielegalnie do St. Johann in Tirol z bodaj 2h kimania na betonie pod wiaduktem tuż po tunelu (ponad km) i na przystanku gdzieś dalej. Po Steinplatte (Pass Strub) kąpiel, w Lofer śniadanie i znaną trasą wywalamy się na płn.-zachód od Salzburga i do miasta, gdzie urodził się pewien człowiek, ale pomników nie widać. 16:30; tradycyjny deszcz i chwila wieczorem na zamontowanie się na przystanku lokalnego PKS-u. 405 km

31. Z niemieckiej strony Braunau z przygodami/objazdami na północ, przekraczamy Dunaj i dobijamy do Volar w Czechach, 160 km. Dalej czeskim cugiem, w tym kimanie w Pradze przy dawnym miejscu pracy...

Podsumowując, wg licznika jakieś 3800 km z ogonkiem. Foto wkrótce.