Monday 28 September 2020

Yanosze alergo i okolic

bezmesmeni i handlarczykowie

rowerowi w Bulandzie, odc. 1.


(1) zdarzyło mi się kupić kasetę, reklamowaną jako 14t-23t, 8 biegów. Dostałem 9 koronek do kasety ósemki (bo 11t albo 12t do wyboru jako najmniejsza, co samo w sobie jest ciekawe). Oczywiście, skoro 11 \neq 14 i 12 \neq 14, powiadomiłem sprzedawcę. Przepraszamy, niezgodność w opisie. Gadka szmatka, od słowa do słowa — mam list przewozowy dla PP, w sobotę odsyłam, za parę dni cała kasa z transakcji z powrotem na koncie. Pełen profesjonalizm — sprzedawca płaci parę zł za swój błąd.
    Kilka dni później trafiam trochę z automatu na tego samego sprzedawcę; ta sama kaseta, to samo zdjęcie, opis ten sam. Choć na 100% nie wiem, czy wysłaliby ten sam egzemplarz — ponownego kupna nie zaryzykowałem. Ale po braku propozycji wysyłki egzemplarza właściwego (tj. zgodnego ze zdjęciem i opisem) wcześniej, wnioskuję, że jednak mamy tu do czynienia z sytuacją "kto bogatemu zabroni?"

(2) Korzystam czasem z formularza "wiadomość dla sprzedającego". "Witam, bardzo proszę o wysyłkę nie wcześniej niż dzień-miesiąc-rok." Na przykład dlatego, że do pączkomatu biegam tylko w piątki albo ogólnie wcześniej świecę nieobecnością, a tam, gdzie akurat jestem, odbierać nie chcę, nie mogę, nie znam się, nie orientuję się, z-zarobiony jestem...
    Niektórzy tych wpisów nie czytają i wysyłają natychmiast. Ostatni jeleń na wiadomość, że dał ciała (bo nie mam szansy odebrać) usiłuje jeszcze wierzgać: nie dość, że nawet nie przeprasza, to jeszcze zawiadamia, że w paczkomacie dynks będzie czekać 48 godzin, a później przez 3 dni można rzecz wydobyć z siedziby obsługującego paczkomat. No a ja nie mogłem, bo robiłem przynajmniej 10h dziennie i chuja mi się śni ganiać po siedzibach tego i owego, zwłaszcza 25 km od domu.

(3) Firma z Sycowa spie*doliła akcję z obręczami: 32 otwory zamiast 36, zresztą sprawa i tak była podejrzana - Rigidy dp18 nigdy w wersji 36 otw. nie było. Ustnie/telefonicznie i mailowo uzgodniłem, że odsyłam i oczekuję zwrotu kwoty transakcji plus koszty mojej odsyłki. Z tych ostatnich gówno zobaczyłem, mimo ponowienia prośby o zwrot; obręczy nie mam, jestem biedniejszy o ponad 50 zeta. Brawo, tak trzymać, oby wam się córka z czarnym, plajty życzę.

(4) Mój ulubiony sklep przysłał mi kiedyś łańcuch 8s (wcale butikowy, prawie 200 pln bekłem) w postaci łańcucha 11s i spinki do 8s. Zwrotu nie przyjął, twierdząc, że to wina producenta. Być może.

c.d. zapewne niestety nastąpi...

lx-ubuntu, grub2, uefi & co.

Some pain in the neck, or why the hell a l(x)ubuntu 20.04 does boot from an xfs...


No, I'm not an almost-expert user of gnu+linux any more. I used to be in the era between 2.2 and 2.6, happily "running" RedHat and Slackware, doing some work and being almost the best among friends and co-workers, esp. in the art of making old pieces of junk PC actually work. Hence the phrase almost-expert. Which, looking back, I find offensive even to people nowadays regarded as "advanced users." And I don't think that doing the sysadmins' work makes sysadmins as such any better either.

Years passed and I found myself trying to code this or that in Fortran90, practicing some old-style C++, and suddenly having to dive into the world of .NET/C#, the latter strongly requiring using an IDE, which happens to be Visual Studio by Microsoft (I tried using Monodevelop but I can't stand its ridiculous cpu or gpu abuse). This was painful not just because the language itself is huge, but also because my parting with the MsWorld happened just before XP had been introduced. Colliding with Windows-10 is a lot of fun and anger. In a nutshell: it's infinitely times more stable than 98 and a bit more stupid-user-oriented (aka foolproof).

Recently I bought myfelf a new, non-second-hand notebook and went through a really painful procedure of trying to install a "lubuntu" there, keeping Win10. Trying to get this thing running from a jfs / partition results in a seemingly successful installation and then—bang!

grub> 

and booting back from dvd, looking at partitions, their flags and what not... Next try: reiserfs. The installation failed at the stage at which it was supposed to: installation of the bootloader. This happened after I read that jfs is a risk if one tries to make it a root filesystem with grub2. Maybe. I'm a LILO guy, after some 10 years with Slackware... Finally—trying to read, copy/paste and try various "solutions", and doing work under Windows, async and tasks is what they call it...—I selected an xfs for a root partition. It did boot, I don't know why, but I'm (almost) happy with lubuntu 20.04 LTS. "I don't know why" being the painful and shameful part of the whole fun...

Don't tell me to RTFM. I've been there. I used to (sometimes in a bullying or hateful manner) advocate this approach, having myself once mastered (more or less)  the basics of "administration" of my workstation completely from manuals and trial and error. I even used to laugh at and ridicule the early *-buntu movement, with lots of mentally-lazy kids asking the most basic questions, lots of times... RTFM used to be my answer. In my opinion, the new installation dialog for Lubuntu is just fucked up. Try to do partitioning and set the "esp" flag for a partition—good luck. In fact, kde-partition manager doesn't seem to allow that either, I had to install gparted. Warning about the lack of Internet connection—oh my dear, what am I supposed to do now... connect, and all of a sudden I see it all translated to my native tongue, something that I didn't ask for. And the funniest of all—while experimenting with reiserfs, the bootloader was the first there to be installed. Or, the installer is written in such a way, that when grub-install fails, it wipes away the would-be root partition. Nice one.

Criticizing institution like Canonical is easy, and the criticism may be (and should be) well-grounded. No, I'm not your everyday *buntu-kid, I don't request people's help on the Net (although I read the other people getting advice there, since all the questions are already there, most often with answers) and I did donate to Canonical a few times, and to Wikipedia and Mozilla as well). I don't think I paid that much so as to have any right to demand their high-quality service. But why did they fuck up a distribution that worked for me like a charm in the 18.04 LTS version? My native language has a proverb which literally translated would sound like "the better is the enemy of the good". Or—if it works, don't touch it...

PS You really have to forgive me my English; it's really rusty nowadays and it has never been polished enough. It used to be fluent in the past though. And never close to decent from the point of view of grammar.

Saturday 12 September 2020

o wszystkim decydujo kadry

Tym powiedzonkiem (przypisywanym tow. Stalinowi) zamieszczamy fotkę z projekcji pewnego filmu. Tytułu nie pamiętamy, ani minuty ani sekundy, ani tym bardziej bohaterów. Ale efekt odwrócenia - odrobinę przecież ino, dla dodania pionu - jest. Postać ze skały zniknęła w toku działań chochlika drukarskiego. Ku przestrodze...

 



Sunday 6 September 2020

towarzyszka p.

Co z tą Jaruzelską?


Z mieszanymi uczuciami rzucam okiem (a raczej uchem — na patrzenie nie mam czasu) na nowe wcielenie p. Moniki Jaruzelskiej, córki szanowanego przeze mnie Generała. Nowe dla mnie, po niewielkiej próbce w postaci — wg mnie znakomitej — "Towarzyszki Panienki"; twórczości z epoki szefowania "Twojemu Stylowi" nie znam z przyczyn raczej zrozumiałych. Nowe wcielenie jest siecio-medialne, którego nieco agresywną i pod-publiczkowatą otoczkę tworzy zapewne jakaś mocno zaawansowana agencja PR-owej obsługi. Styl i forma otoczki zdawały się do niedawna pochodzić ze stajni nadającej ton tytułom w nadajniku bardzo poważnego pana red. M. Roli. Który, jak wiemy, zaprasza nie mniej poważnych gości, głoszących nie mniej poważny "kontent", zwany — w niechętnych psychoprawicy kręgach — papką. Charakteryzuje ten ton zwykle dość długi tytuł (najprawdopodobniej taki, żeby elita komentariatu zdołała już po tytule sformułować treść tego, co zostawi po sobie pod "kontentem"). Dodatkowo w tytule 100% przysłówków charakteryzujących klimat wypowiedzi zaproszonego jest napisane wielkimi literami (nie jak w "Kubusiu Puchatku", gdzie Pewne Ważne Sprawy pisane są Wielkimi Literami Na Początku Wyrazu). Caps przez cały wyraz. Zwłaszcza: OSTRO, STANOWCZO, GŁOŚNO, MIAŻDŻY, ZAORAŁ etc. Ups, pardon: ETC.

Do adremu jednak. Domniemany profesjonalizm p. Jaruzelskiej, ochoczo i gorliwie wynoszony pod niebiesie przez zachwycony komentariat prawicowy*, cierpi na co najmniej dwie drobne wady. Zauważam je jako nie-dziennikarz, jedynie jako językowy purysta z awansu i ten, kto dobrze mówiących słucha (ba, w tym bałwanów, idzie przecie o formę, nie treść). A mianowicie: chwilami naprawdę uderza słaba potoczystość wypowiedzi, zwłaszcza w dyscyplinie "zdania wielokrotnie złożone", dość zabawne pomyłki oraz — w czymś uroczo dziecinne, ale rażące wg mnie — dokańczanie ostatnich sylab słów wraz z rozmówcą. Jeśli istotnie p. Jaruzelska naucza na SWPS, pozwalam sobie nie być ciekawym formy i klasy jej wykładów z punktu widzenia sztuki wykładania jako takiej. Tj. nie mam na myśli ich poziomu merytorycznego ani ogólnej "ciekawości" — mogą być i oby były możliwie wysokie, z pożytkiem dla studentów.

Przyczyny powyżej okazanego czepialstwa (tj. bycie za naturszczyka — czy naturszczycę po dzisiejszemu — przed kamerą) w zasadzie nijak nie powinny psuć tego prestiżowego powiewu "dziennikarstwa starej szkoły", które zasadza się na: (a) zapraszam gościa, (b) zadaję mu pytania, (c) wysłuchuję odpowiedzi, (d) nie przerywam, nie wchodzę w dyskusję, nie koryguję. Co w epoce (a) myślącego, jako-tako wyedukowanego i świadomego odbiorcy przekazu, (b) krytycznego dziennikarza i (c) przygotowanego odpytywanego może prowadzić do interesującego pojedynku (bo przecież — tut proporsją garde, jak babcia mawiali — nie uczty intelektualnej, choć w zasadzie każdemu jego Everest czy inszy Grossler**). A w ramach pojedynku: zagięć, uników, błyszczenia i — co w starciach IV władzy z politykami ważne i społecznie pożyteczne — okazjonalnych kompromitacji (słownik dzisiejszy: ZAORAŁ, MIAŻDŻY). Powstaje jednak pytanie (w mojej głowie, oby także w głowie p. Jaruzelskiej), czy pasuje owo dziennikarstwo do tzw. dzisiejszych czasów i do "przekroju" zarówno widowni jak i zapraszanych  rozmówców. I jakie są ew. skutki uboczne... Rzecz jasna, ekstremalna część*** wypowiadających się zaproszonych do "studia" (w domu Generała), przeżywając po raz kolejny swoje odloty, urabia — za milczącą zgodą (albo sprzeciwem! — nie wiem, skoro milczy...) Prowadzącej — zbiegnięte "na kanale" chmary bytów sieciowych. Ekstaza chmary jak zwykle wynika z otrzymania potwierdzenia własnego punktu siedzenia i raczej nieprzemyśliwania w trakcie. Czemu nie, ja już przecież zastrzeżeń nie mam, a i większość złudzeń straciłem. A i wykrzyknień "Pani Moniko, jak ja Panią szanuję" w zamian za ikonkę z serduszkiem chyba nijak nie zazdroszczę. Tj. na Pani Moniki miejscu nieco ostrożniej skazywałbym się na szanujących, ale nie śmiem się wtrącać ani doradzać, szczególnie, że za klikami i wejściami idzie jakiś konkretny pieniądz. Nie moja rzecz. 

Ostatnio (na razie mniejsza o kontekst, w mojej ocenie rodem z magla i to niskich lotów, aż dokonało się chwilowe zwątpienie w klasę Prowadzącej; o tym na końcu) zaistniał tam w comment section wpisik operujący wyrażeniem, cytuję dosłownie, "pomiot jaruzelskiego". Konsternacja moja nie wynikała bynajmniej z chęci obrony dobrego imienia Generała, ale z odpowiedzi, którą osoba podająca się za "Monika Jaruzelska zaprasza" (można to określić mianem klikacza czy administratora profilu), zamieściła poniżej rewelacji o "przewracaniu się jaruzelskiego w grobie" — cytuję, że "Nie przewraca się . Został skremowany . ;) Pozdrawiam serdecznie." (rozkład spacji oryginalny). Zdaje się, że mamy do czynienia z jednym z dwóch wariantów. Pierwszy: klikaczem w imieniu profilu "Monika Jaruzelska zaprasza" jest osoba nieco ograniczona w rozumieniu niuansów, być może czytająca nieco po łebkach; sytuacja mogła być taka:

M. J.: I co tam dalej piszą?

Klikacz: że pan generał w grobie się przewraca, że takie rzeczy Pani publikuje...

M. J.: [ze śmiechem]: To proszę odpisać, że nie przewraca się, bo został skremowany...

Klikacz: dobrze, z buźką!

M. J.: dziękuję! I dopisz, że pozdrawiam.

A mogła być wręcz odwrotna — że Zainteresowana (albo nie) sama to napisała, ew. podyktowała całą swoją odpowiedź po wysłuchaniu całości przekazu, bez zniekształceń czy pominięć. To świadczyłoby o — delikatnie rzecz ujmując — daleko posuniętym dystansie do siebie, do dobrego imienia własnego ojca i — co akurat zrozumiałe — do komentariatu. Czy dystans do szacunku do samej siebie wchodzi tu w grę — nie wiem i nie moja to rzecz. Ale sprawa jest upubliczniona — bo opublikowana. Jak mawiał zużyty poeta nie mniej zużytym cytatem — kwestia smaku. Czuję niesmak i to abstrahując od prywatnych sympatii czy opinii o Generale.

Jeśli pierwszy wariant jest prawdziwy, klikacz w moim świecie powinien wylecieć na trzy dni przed wydarzeniem i upraszam nie pytać, czy na rynku klikaczy istnieje coś takiego jak "wilczy bilet". Obawiam się, że nie i widzę w tym problem, tj. ciągnięcie poziomu szeroko pojętych mediów dla mas na dno i pod muł. Jeśli drugi, cóż począć? Stwierdzić, że w życiu wszystko jest na sprzedaż. I — będąc wiernym wzorom branym ze stajni szanowanego przeze mnie red. Michnika — nigdy nie dokonywać sądów na rodzicach za zachowanie ich dorosłych dzieci, ani (tym bardziej) na dzieciach za postępki ich rodziców. A co dopiero z projekcją szacunku dla rodziców na ich dzieci...

Całość miała miejsce przy okazji wyjątkowo małostkowego, w czymś nastoletnio-pętackiego wg mnie, przytoczenia istotnie głupio brzmiącej wypowiedzi p. J. Scheuring-Wielgus, z rozmowy z M. Jaruzelską, opublikowanej w jednym z przekaziorów. Komentarzy był cały przekrój, ale dominowały te dworujące z niemieckiej części nazwiska, łączące eksploatowany przez nią termin "bunt" z "Bund", jawnie pogardliwe dla rzekomego "lewactwa" rozmówczyni, imputowanie M. Jaruzelskiej owego "lewactwa" "zaoranie", poklepujące po plecach w tonie "witamy na prawicy" itp. Dużo z nich — chwilami wg mnie za dużo — z jutubowym serduszkiem od prowadzącego profil... Najzabawniejsze, że szermowano określeniem "głupia", "najgorsza", ale towarzystwo było skąpe — ex-szef jej dawnej partii, czyli nieodżałowany Rysiek P. Widocznie gdzie indziej w tej i poprzedniej kadencji Sejmu widać same tuzy intelektu, ogłady i przemyślności politycznej, że o dbaniu o państwo jako takie nie wspomnę.

Tak, posłanka Scheuring-Wielgus wygłupiła się mówiąc o swojej walce z komuną w czasie studiów, które ponoć skończyła w 1997 — ano, koń by się uśmiał. Ale tylko trochę. Bo pojawia się całkiem naturalne pytanie: ilu z tych tytanów słowa pisanego, wchodzących ze swoją treścią profilowi p. Jaruzelskiej bez mydła, gdzie słońce nie dociera, byłoby — w innych okolicznościach, kontekście, przed innym "kontentem" — skłonnych o rządach SdRP/SLD w latach 1993-1997 pisać per "komuna"? Ano — bez odpowiedzi... I niech to wystarczy. Aha, drobnostka: pani Joanna ponoć teraz jest w SLD; tym weselej.

Pod to wszystko odpowiedzialni za profil "Monika Jaruzelska zaprasza" podłożyli "Mury". Tylko czekać na pozew od spadkobierców pana barda, podobnie jak swego czasu KOD miał problemy przez wykorzystanie zawodzenia Cześka Niemena o jakichś tam ludziach dobrej woli. Ścignięto i to stanowczo. Swoją szosą ciekawe, czy w kampanii Pięknego Mariana w 2000. — hasło: "Krzak Tak!" — było zezwolenie... A resortowe przeczucie mówi, że i Kaczmarski kiedyś okaże się TW. Wystarczy odpowiednio zaktywizować towarzyszy z IPN. Jak nie znajdą, to się dorobi, ew. pomyli źródło z figurantem. Lud kupi.


wuj

* samo w sobie jest to nieco zabawne. Ludzie zdają się być zachwyceni faktem, że ich medialnego bohatera czy pupila zaproszono w jakiekolwiek inne miejsce niż to, w którym typowo występuje — i w którym wiecznie odbywa się utyskiwanie, że do głównego nurtu to nie zapraszają, bo nas marginalizują. I wietrzenie spisku, bez tego ani rusz. Ale nie ma co żałować — zobaczenie G. Brauna poza typowym miejscem daje nieco otuchy i nadziei, że przynajmniej on jeden z tej kliniki jest sanitariuszem w kaftanie zamiast kitla.

** A. Lepper, nieodżałowany trybun, "w restauracji u Grosslera..."

*** wg moich kryteriów, stan na koniec lata 2020: G. Braun, S. Michalkiewicz, J. Korwin-Mikke, R. Ziemkiewicz, K. Karoń — od wyżyn absurdu po bardziej i mniej łagodne kłamstewka pod tezę i ogólny Kulturkampf naszych czasów. Może ów Karoń jest o tyle sensowny, że łączy niezłą kulturę słowa z niejakim chłodem, którego — przy niedoścignionej kulturze słowa — brakuje panu Grzesiowi. Taki skecz Tey'a był, "Pan Grzesiu". Bodaj G. Warchoł w roli głównej.