Wednesday 16 December 2020

kompromitacjom, c.d.

Nabyłem za zawrotną kwotę 7 peelenów autobiografię J. Zumbacha, o którego wyczynach jeszcze "za dziecka" czytałem w "Dywizjonie 303". Zabawne spostrzeżenie: przez pierwsze ok. 130 str. błędów praktycznie nie ma. Dalej jest miejscami bardzo źle. Korekta — dwie osoby. Wyobraźnia podpowiada, że jedna z osób się wczytywała, a druga leciała po tzw. łebkach. Ponieważ Bellona na propozycję* dostarczenia dodatkowej korekty w razie wznowienia nie raczyła się odezwać, errata nastompi tutej, nie bawem. Raz trafiło się "oto" zamiast "o to". Hitem z końcówki dzieła są "moździeż" i "chojnie" i jeszcze jedna dość kompromitująca rzecz, której w tej chwili nie pamiętam. No to przeczytam jeszcze raz i napstrzę na czerwono.

wuj

* nie żądałem piniondza, ino tak z dobrej woli — przywalić w niedoróbkę. A może pracę znaleźć?

Wednesday 2 December 2020

kompromitacjom, c.d.

Nazizujące wspinanie, czyli moje 0.03 pln do tekstu pani Rut Kurkiewicz-Grocholskiej (https://strajk.eu/faszystowski-ogrodek-i-inne-kwiatki/)

Nie wiem, czy i ile czasu Autorka uprawiała wspinactwo w polskich skałach. Z przecieków kojarzę, że niejaki Roman Kurkiewicz, piszący (wcale sensownie) dla "Przeglądu", coś tam wspinał w Tatrach, ale może to przypadkowa zbieżność. Tak się składa, że wspinałem się prawie 10 lat i w życiu by mi nie przyszło zostać kimś szczególnie skrzywionym z racji posiadania w "kapowniku" tak zacnych linii jak SS-Totenkopf, Godzina "W", przymiarki (zakończonej tzw. skopaniem dupy) na Messerschmitt'cie. Podobnie jak po wielokrotnym przesłuchiwaniu i odgrywaniu takiego hitu jak "Angel Of Death" jakoś nie zapragnąłem zostać doktorem Mengele. Zresztą — skoro już o tego typu (i nie tylko) muzyce mowa — ile było szumu o "Night Prowler" AC/DC, był proces Judas Priest o jakiś inny kawałek, który rzekomo pchnął był kogoś do samobójstwa, a rodzice onego zdecydowali się iść do sądu. Zresztą obok "Messerschmitta" jest "Spitfire", a wiemy, kto wygrał Bitwę o Anglię...

W życiu nie pomyślałbym, że "Taka mała cipeczka" to nazwa seksistowska — najprawdopodobniej jest to odniesienie do specyfiki rzeźby. Podobnie jak określenie większości polskiego wspinania w wapieniu jako "skradania po pizdach" (zasłyszane z forum). Tak się składa, że termin ten nie jest wyłącznie brzydkim określeniem na jakże szlachetną część kobiecego ciała, godną troski a także opieki ze strony języka czy palców. Jest to w miarę uniwersalne określenie czegoś, co budzi gwałtowny sprzeciw, odczucia negatywne. Ba — nawet złą pogodę, co przeszło do historii w pamiętnym roku 2010, w kwietniu. Zresztą — na tle czeskim chociażby — panuje u nas całkiem niezły parytet — złe sprawy często określa się słowami pochodzącymi od rzeczownika "chuj". Tak, to brzydkie słowa. I co z tego? Podobnie: "Wakacje z dupami" — przecież to kapitalna przeróbka tytułu jakiegoś czytadła dla dzieci/młodzieży (oryg.: "Wakacje z duchami"). Swego czasu obok "Prawie jak w piachach" przymierzałem się parę razy do "Big Cyca" — nijak nie wyszła góra... Też seksistowskie? Jeśli tak, to w ramach akcji "gimby nie znajo" zawiadamia się, że jest taki zespół, gra od ponad 30 lat.

Cud istny, że w artykule nie oberwało się ogólnemu określeniu drogi brzydkiej, zarośniętej — "parchowi". O bosz, jakżeż to antysemickie! Nawiasem, słowo "parszywy" znam od dzieciństwa, "parch" poznałem już jako adept "spinania", a znaczenie z okolic antyżydowskich — jako ostatnie... Może za mało czytuję tekstów red. Z., który zdaje się tym terminem się posłużył raz czy drugi, li tylko dla podgrzania atmosfery czy rozgłosu (cyt. z pamięci: "przez Żydów lubię być traktowany jako antysemita, przez antysemitów — jako Żyd").

Drugi cud — pani Autorka nie pofatygowała się przewertować topo choćby Verdon czy Tarn czy nawet Orpierre. Z ostatniego pamiętam niepoprowadzone "Zones erogenes". W Tarn był cały sektor "Figues au cul", w Verdon też parę zabawnych gier słów. Z okolic Ailefroide: zawalczyłem w końcu na "La Marmottine" — liczę, że nie podpada pod klucz "zoofilia".

Wódz jednak w jednym miał rację — wała pięknoduchom. Jeśli ten czy owa uważają, że świat ma być jak z "Małego Księcia" i "Króla Maciusia I.", to niech uważają i niech nazywają swoje drogi per "Różowy Jednorożec", "Dzieci kwiaty" i "Życie jest cudowne". Nikt nikomu nie broni. A że niektórzy postrzegają życie jak wytrawne wino, mocny czaj* czy gorzkie piwo (nawarzyliśmy — trzeba wypić), a nie syropek malinowy — wypada umieć (w imię tolerancji!) jakoś się z tym pogodzić. Ew. nie wstawiać się w drogi, których nazwy nas rażą. A w konsekwencji — nie czytać, nie oglądać, nie słuchać! Bo tyle złego tam jest i potencjalnie skrzywiającego odbiorcę, który — pani Rut zdaje się to przypuszczać — na pewno sam nie stwierdzi, że coś tu jest nie w porządku i niczym gąbka wchłonie wszystkie złe wzorce. I pani Rut ma poczucie, że odbiorcę chroni. Zabawne — a o sile "zakazanego owocu" słyszała? A o "oblężonej twierdzy" i odcinaniu kuponów od zabronień, zakazów, delegalizacji itp. prześladowań? Jeśli nie, szkoda. Jeśli tak, szkoda, że średnio z wyciąganiem wniosków.

Autorka zdaje się nie rozumieć, działając w iście pensjonarsko-misjonarskim uniesieniu i oburzeniu, że nie tak się walczy z tym, co — jak się zdaje — sobie wyobraziła. Bo nawet nie wiadomo, czy wyobrażenie ma pokrycie w rzeczywistości. A jeśli już ma i chcemy dane zjawisko czy poglądy piętnować, to mądrzej, z lepszym rozpoznaniem tematyki i specyfiki krytykowanego środowiska. Wydaje się, że wielu wspinaczy (czy ex-wspinaczy), zwłaszcza obecnych w Internecie, ma silnie antykomunistyczne i "prawicowe" przekonania. Na pewno większość to dość skrajni indywidualiści. Nieliczni — czy z przekonań czy w charakterze prowokacji — lubią odwołania do postaci takich jak Hitler, Franco, Pinochet czy nieśmiertelne atakowanie przeciwników wymarzoną "Berezą" czy "raz sierpem, raz młotem...". [Tu dygresja: co zabawne, a wynikające prawdopodobnie z przyczyn czysto pokoleniowych — zajadle nienawidzą choćby gen. Jaruzelskiego. O ile można zrozumieć bagaż mitów i samą odległość (zarówno w czasie jak i w przestrzeni) od wymienionych dyktatur, podobnie zresztą ma się rzecz z Grecją czy Portugalią, bodaj do połowy lat 70-tych, i bezpośrednie skutki władzy WRON na początku dekady lat 80' ub. w., o tyle pozując na obiektywizm należy to i owo naszym generałom oddać i zapisać na plus; choćby Okrągły Stół. I to, że po oddaniu władzy byli nieźli w przepraszaniu — czego po obecnych "dyktaczorach" wcale się nie spodziewam, ale może zostanę mile zaskoczony. I tak pretensji więcej mam do ich elektoratu.] Przekonania poznaje się i dyskutuje się z nimi, uprzednio nawiązawszy kontakt. A dopóki szuka się problemów tam, gdzie ich chyba nigdy nie było i raczej dziś nie ma albo tworzy się je na siłę — działalność taka nosi wszelkie znamiona "przeciwskutecznej". Podobnie jak nachalna promocja "feminatywów". Ten cip i ta chuja. I może męska forma od "postać"? Rozumiem jawne szkodzenie komuś, pochwalam, jeśli ma to formę zasłużonego, sprawiedliwie "odmierzonego" odwetu. Nie rozumiem konsekwentnego szkodzenia komuś, komu oficjalnie usiłuje się pomóc i szczelnego zamykania się na sygnały, że nie tędy droga, towarzysze. Do "The Life Of Brian" odsyłam niezmiennie, tam to zostało całkiem nieźle naświetlone. Albo do serii artykułów w "NIE" o procesie red. Jana Rema za "Jezusa Zdziwionego"; o obrazę uczuć religijnych, a jakże!

Czy swoje nowe drogi** nazwałbym "Cześć Stanowi Wojennemu", "Mniejsze Zło", "Dekada Generałów", "Pałuj styropian", "Chwała GL/AL", "Filar Czwartaków", "KBW przeciw leśnym bandom", "Śmierć policji historycznej", "Kreska pyłu z teczki", "Haki sprzed 40 lat", "Kompromitacja `Londynu`", "Zaleszczycka rejterada", "Hańba `Wyklętym`"? Pewnie tak; choćby dla przekory i elementarnej równowagi! Tylko że: nie wytyczam dróg wspinaczkowych, ani nie uganiam się po skałach i nie prowadzę tego typu prop-agitu wśród "autorów" dróg. Są chyba granice samoośmieszenia i ośmieszenia sprawy, o którą się niekiedy walczy. Zresztą "Ścieżka zdrowia" chyba istnieje i raczej pochwały tej procedury nie oznacza...

Słowem, szanowna Rut — więcej luzu, powróz się ciebie zblokował. Możesz iść. Udanych lotów.


W. Natorf.


* nie sposób nie przywołać sformułowania tow. gen. F. Szlachcica, cyt. z pamięci: Przyjaźń polsko-radziecka powinna być jak mocna, gruzińska herbata. I nie przesładzajcie jej, towarzysze. Oczywiście jakiś czas po tym stwierdzeniu tow. Szlachcic został, jak to się brzydko mówi, posunięty ze stołka II Sekretarza KC... A dobry był, herbatnik. "Gorzki smak władzy" szczerze polecam!


** nie mylić z "Nowymi drogami", takie pisemko kiedyś było, jakże słuszne.

Friday 27 November 2020

cleaning FF's history

Try doing this... Especially removing whole months or the "older than 6 months" part, and look at the amount of memory FF consumes. Is it trying to clear that sqlite thing using single transaction or what? Or create a single sql statement gluing together tens of thousands "DELETE FROM ..." strings? No, it cannot be that simple. Recently I tried to clean browsing history on FF's "profile" which was quite old and unmanaged. The process quickly ate more than 5 gigs of RAM (the OS needs around 350 meg after boot) and all the swap space that is set up badly (below 1 gig). After a minute or two of waiting for a text console (Ctrl-Alt-F1 or so), I had to do a hard-reset. It seems that killing the FF process just before all the memory is used is a workaround; at least the supposedly deleted history items are not present when you restart the browser and press Ctrl-H. Who knows what happens below? "If I don't see it, it's not there". Disk space is cheap these days, and so is RAM ...

Thursday 19 November 2020

seriale z przeszłości

Jako tło akustyczne do pracy mamy tu w resorcie transmisje z posiedzeń komisji ds. Amber Gold tudzież (pod światłym przewodem dr. Jakiego) komisji "weryfikacyjnej" ds. dzikiej reprywatyzacji. Smętny widok. Z jednej strony realne ludzkie krzywdy, z drugiej — brak prawa i decyzje czysto administracyjne, nieraz pewnie lewe kombinacje, a z trzeciej — para-prawnicza pokazówka dla ludu... Pilśń zgrzybiała, do paździerzu nam jeszcze daleko. Ale kiedyś osiągniemy. I Małgorzata — piękna! Ale wysławiać się umie średnio, pech... I trza przyznać, że dr Jaki wcale nie taki gupi, jak go malujo ani jak czasem palnie w "mediach", wyszczekany, ale do wykształciucha mu daleko. No ale na świeczniku. Może kiedyś napisze wspomnienia, że, wicie-rozumicie, działało się, na froncie walki z przeciwnikiem, o sprawiedliwość spoecznom.

Zakańczam tom relacjem. Co się pan dowiedział?


wuj

Tuesday 17 November 2020

pali i wali

się Babilon, czyli ekspozytura Watykanu we Wolsce. A przynajmniej się chwieje kilka legend, a może i pomniki polecą... Oto kompromaty na Kremówkowego Jawnożercę z Wadowic wypłynęły. I ty się temu Stasiek nie dziwisz? Tylko Heniek z Breslau wziął i się wywinął. Naiwni biadolą coś o sądzie, który Heńka czeka u Nieistniejącego; wiara bywa jednak strasznie głupia.

Tylko co ciemnemu ludu zaproponować w zamian, jeśli "Opoka" tąpnie? Hę? "Ciemno" M. Rębacza i monolog proboszcza polecamy. Alternatywy do edukacji nie widzę. A edukacja ma tę wadę, że rzadko kiedy bywa doraźna; trochę musi potrwać, aż to i owo przesiąknie. 


wuj

Tuesday 10 November 2020

lambda functions for "dumb" people...

Introduction

First of all, I have to admit I used to be really dumb regarding lambda expressions. Partly because of my age (I was about 40 back then) and the fact that I started coding at 35. If you're in a similar situation and have some math background, read on.

The funny thing was, I used to understand lambdas quite well, having learned a bit of math in the past; only the way people used to describe them in the context of programming made me immune to both knowledge and understanding. Let alone using lambda functions effectively. After a while of thinking, experimenting, reading documentation and looking for links with my previous knowledge, I finally got something that is sufficient for my everyday's coding practice, mostly in C#.

If you know what "function" in math means and what to do with "ordinary" functions in your code, it might seem strange to hear or read about lambda things being "small anonymous functions", or "functions without separate declaration" etc. From my point of view, these are just names that people who are familiar with the topic make up. My way of feeling comfortably dumb and being against such careless "explanations" made me take another path: just go "one level beyond functions", and suddenly it becomes very natural. To me—and I hope it will be natural to you.

Back to Math

I'm not a mathematician—please don't treat the following section as a professional introduction; I'm not educated enough to pretend I know much about the field of functional analysis. I tried to learn it once, but failed. The main idea behind "one level beyond" is: you can define functions whose domain is a set of other functions.

Example: Let f map [0,1] to R. You can define a functional F to be 's value at, say, x = 1/2. The value of F will obviously depend on a particular choice of f.

You can do anything that is "doable" with such fs, as long as the function space they live in permits that "anything". If you choose f to be integrable over R, you can define your functional as an integral, say, of (3x + 2) from –3 to 5. Note that his functional is linear. It it were an L2(R) space, the integral of | |2 would be an example of a non-linear functional.

Summing up: you can define "functions over functions", and their name is "functionals". In other words: functions may be arguments for other functions. Whether they are "higher level" or "more abstract", is irrelevant, although there is some reason why we learn about "ordinary" functions first and then we try to take a course on functional analysis. For me it was way too difficult and I approached the subject much too late.

If you know C/C++ function pointers, you're almost there. I was almost familiar with these, but not enough. Perhaps this lack of practice added to my resistance to understanding lambda functions.

A way to understand lambdas

In my view lambda "functions" are, in a natural way, function- (or delegate or function-pointer)-like arguments for other functions. In the picture above—they are fs that can be eaten by some F, and give some result. Whether it's void or does return a value, is irrelevant here; the same of course applies to f, depending on what your code is intended to do. 

One great advantage due to "anonymous" nature of lambdas is that you see the "declaration" in place, just as if someone declared a functional like

F() = [–1,1] [x ↦ 3x + 2] dx .

Does this definition contain a label/name for f under the integral? No. Just bare (andhopefully, understandable) definition. Lambda expressions are analogous. Hence the "small, anonymous function". The smaller the function, the more readable and clear its definition "in place" is.

If you want to operate on strings, you may want to include some filter that would e.g. make the string argument be processed in lowercase. Or in UPPERCASE. If you want to operate on some class' fields, and cannot use direct pointers or references, include a lambda that chooses the apropriate field. There's plenty of examples on the net.

I hope that helps a bit. Please excuse my non-native English and typesetting, I have no time to dig in MathJax & friends to make formulas look as good as they should. If you find a bug/error here, please let me know.

Monday 9 November 2020

kompromitacjom, c.d.

reklama

Wsiąkliśmy w powieść z gatunku śpikowskiego. A że jesteśmy po wiadomej stronie mocy jeśli chodzi o resort i postrzeganie historii najnowszej, mamy z jednego powodu mieszane uczucia. Komplement: naprawdę "czyta się". Ale: z chwilowymi potknięciami o (nieliczne na szczęście) fragmenty "drewniane" — nienaturalne, jakby wtrącone mimochodem i trochę cementujące wątki. Na tyle "nie a'propos", że dają — rzewne w moim przypadku — skojarzenia z "Życiem na gorąco", jeśli kto pamięta tę dziesiątą wodę po Klossie. Rażą fragmenty ucięte; dzieje się, dzieje, a tu nagle parę dni naprzód i nikt nic nie pamięta. 

Jednak największą wadą dziełka zdaje się być wręcz nachalne "lokowanie" marek. Ktoś włożył buty tej czy tamtej firmy, czy kurtkę, a główny bohater lubi tylko kefir taki, a nie inny... Do diaska; stolerowalibyśmy marki samochodów czy może konkretną whisky, ale takie reklamiarstwo? Zgroza i strach zaglądać do następnych, jak w tym żarcie z brodą o Leninie w lodówce. Szczególnie, że zaprzyjaźnieni TW twierdzą, że im dalej tym gorzej, a już ostatnia część (wedle słów autora poskładana z rzeczy odciętych od tych pierwszych kilku) nie do zniesienia. Ale co tam — skoro wszystkie wyroby nieodżałowanego płk. Bosaka śmy przeszli, to czemu by i nie kontynuować w pisaninie Zwycięzcy Północnego.

wuj

sztacheta pokoleń

Sztacheta pokoleń



Z uwagą i rozbawieniem, ale i przerażeniem przeczytałem w ostatnim "NIE" gniewny artykuł red. A. Liszewskiego. Od razu zaznaczam: nie zamierzam dyskutować z ogólną polityczną linią przedstawianą przez Autora, z protestującymi kobietami się zgadzam, degenerujący się post-styropian zwalczam od początków politycznej świadomości — niech będzie, że od czerwca 1992. Gniewa mnie we wspomnianym artykuje tradycyjne polskie niedostrzeganie niczego dalej poza przysłowiową końcówką własnego nosa i planowanie na pół ruchu naprzód (kto wie, może wstecz), podczas gdy wypada planować dalej.

Tak, oby to Wasze pokolenie (nie zaliczam się — mam prawie 42 lata) zmiotło PiS, ale: co zaproponujecie masom, które PiS ogłupiło? Będziecie przekonywać, nauczać, odkręcać, czy zwodzić i sprzedawać kolejne legendy? Fałszywe dolary przeciw zjełczałym orzechom, że to drugie; bo sami jesteście w swojej masie drastycznie niedouczeni i powierzchowni, więcej: wychowani raczej przeciwko szkole i nauczaniu jako takiemu, ale to temat na osobną dyskusję.

Moje pokolenie (a przynajmniej wykształcona warstwa) nie ma problemu z przeczytaniem powieści, długiego artykułu czy odróżnieniem wypowiedzi historyka od bełkotu czynownika-propagandysty policji historycznej. Mamy szczepionkę, np. w postaci takiej, że z Internetu korzystamy przez drugą połowę żywota, a nie od poczęcia. Uczono nas dużo porządniej niż dzisiejszych 20-30-latków. To w szczególności Wasze pokolenie kupiło chem-trails, rzekomą szkodliwość szczepionek, bajania osobników jak Braun czy Cejrowski, "historię" sprzedawaną w komiksach IPN, kult "Wyklętych" czy turbosłowian. I milczymy o "płaskiej Ziemi", bo może to jednak żart... To Wasze pokolenie dało się bez reszty zassać w "media społecznościowe"; więcej: szczyci się przynależnością do kultury obrazkowej oraz opartej na komunikatach w postaci dwóch-trzech zdań prostych. A jeśli nie szczyci i dostrzega problematyczność tej degradacji (gratulacje!), to jednak najczęściej ją przemilcza. Bo liczy się skuteczność, a prawda czy precyzja to kategorie z zeszłego rozdania...

I Wy chcecie rządzić państwem? Co chyba wprost wynika z chęci (szczytnej, jak wyżej zaznaczyłem) obalenia (nie)rządu PiS i wezwania do przemiany pokoleniowej, przeciwko "dziadersom". Nie rozśmieszajcie mnie, bo zajadów dostanę. Chyba że na początek chcecie rządzić — jak to ujął nasz noblista* — chujem, dupą i kamieni kupą, czy co tam jeszcze żałośniejszego po kato-prawicy zostanie z naszej ukochanej Bulandy.

Podsumowując: obstawiam, że red. Liszewski za 5-10 lat zrozumie, jak bardzo nieszczęsnego babola walnął; z dobrymi intencjami, rzecz jasna. A jak powiada ludowe porzekadło, "kto w młodości głupim nie był, ten na starość nie zmądrzeje". 

* intencjonalne.

wuj

PS mniejsza i nieco zmieniona wersja powyższego trafiła do Redakcji. Wydrukowania nie zanotowano. Trudno, indeks Hirscha niezmieniony.

Tuesday 3 November 2020

piesowy suchar

Żeby nie pomyliło się z "psimi sucharkami", których twórczość co jakiś czas do nas tu do resortu, wiecie, dociera. Wcale zmyślne. A jako że w toku pracy operacyjnej przyszło nam na mózg jedna z takich, nieprawdaż, rycin z kluczem, czy też rebusów a może sucharów, to niniejszym zapodajemy. Oczywiście bez szkicu, bo z plastyki mielim w szkołach 3+ naciągane. 

Idea ilustracji: wymiotujący pies. I dopisek: "taka karma". [Badum-ts!]


PS Powyższe (bez zdradzania detali) zostało zaproponowane drogo pocztowo onym "p.s.", ale nie raczyły odpedzieć. No to nie, łachy bez...

PPS Update od kolegi: "karma wraca", o ileż lepsze!

Saturday 31 October 2020

kompromitacjom, c.d.

Ostatnie wygłupy z prasy - w artykule w Polityce wystąpił (w artykuje o tow. Gierku) jakiś gensek radziecki Leonid Chruszczow. Brawo. Potem jakiś zipeeniały histeryk miał czelność napisać, że militarne znaczenie AK w czasie wojny było znacznie większe niż AL/GL. W rozpierdoleniu Warszawy w ramach "pochlastania" pewnie tak.

Następny w kolejce niestety (bo ceniony przeze mnie) prof. Hartman. W felietoniku o anty- i filosemityzmie polskim zaczyna od jakiegoś gastronomicznego przybytku, gdzie miało być napisane "follow the Jewish" i tłumaczy sobie to "follow" jako "śledź" i dalej jedzie z figurą "śledzenie Żyda". Nie wiem, czy i ew. ilopiętrowa gra słów się tu kryje, dla mnie "follow" w tym kontekście to zdecydowanie "naśladuj", "podążaj za", ale nigdy "śledź" w znaczeniu resortowym. Ale w ramach, jak mniemam, dobrej woli autor wysmażył coś tak wg mnie żenującego i pretensjonalnego, że szlag mnie trafił. Red herring, szanowny panie profesorze.

No i kapitalne wicie się pana Rz. - jak to młodzież mówi: klasyczne samozaoranie. Zresztą, wiedząc czym ów wsławił się w kwestii orzeczenia konstytucyjności ustaw dających prawu działać wstecz i zbiorowo - nie miałem nigdy wątpliwości. Tym większe było moje zdziwienie, że tak go PiS zgnoił swego czasu.

 

wuj.

Tuesday 20 October 2020

Janusze poliszbiznesu, cz. II

zrup pan zakup


Klikłem, zrobiłem, przelałem z pustego w próżne. Co w skrzynce następnego dnia? 

Dzień dobry, 

dziękujemy za złożenie zamówienia. Uprzejmie informuję, iż wybrany produkt [...] nie jest dostępny na naszym magazynie centralnym a jego dostawa nie jest nam bliżej znana. Jako alternatywny model o zbliżonej specyfikacji polecam [...]. Zaprezentowany alternatywny [...] posiada lepsze [...] i jest w promocyjnej cenie [...]. Prosimy o informację zwrotną odnośnie zamówionego produktu czy decyduje się Pan zaczekać, czy też możemy podmienić na zaproponowany przez Nas model. W razie jakichkolwiek pytań pozostaję do dyspozycji. 

Pozdrawiam 

[...]

(wycięcia — uniemożliwiające identyfikację, o co poszło — moje; reszta pisowni "orginalna"). 

Kapitalizm, drodzy Janusze poliszbiznesu, polega na tym, że jest konkurencja. I u konkurencji kupiłem to, co miałem kupić u was; że za całe 3 peeleny taniej — nieistotne, i tak nie dla siebie kupowałem. Zresztą kilka tygodni temu Januszy strona wydawała się intencjonalnie "chować" oceny produktów (w przypadku pewnego notebooka było to jakieś 2.6 gwiazdki na 5, co specjalnie nie dziwi). Pokazały sie gwiazdki na mgnienie oka i poszły won, bo a nuż potencjalnego nabywcę odstraszą. Co jeszcze ciekawsze, żeby Januszom wysłać "pytanie" (a de facto zawnioskować o anulowanie sprawy i zwrot mamony) trzeba zaznaczyć zgodę na przetwarzanie danych osobowych — jakoby dla odpowiedzi na wskazany adres mailowy. Próba dodzwonienia się do Januszy zaczyna się od tego, że słyszymy "cześć" — ja pierdolę, brudzia z wami nie piłem. I jestem ponoć 10-ty w kolejce. No to odwieszam tu słuchawku i zaczynam liczyć odsetki ustawowe.

"CZY WY NAS MACIE ZA IDIOTÓW?! — TAK! TAK!"...

wujek Chłodek

PS Po 5h czekania jest sygnał - że nastąpi zwrot piniążków. Jestem podbudowany.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

Tuesday 13 October 2020

Inkscape's f**k up?

No, it's its bad interaction with "qlipper".


I'm a big fan of Inkscape; I had to become one because my job (let's be more precise: its voluntary, a.k.a. not-paid-for part) included some fooling with vector graphics stuff. Mainly correcting other people's f**-ups*. I enjoyed it much more than Xfig almost 20 years ago. Inkscape did a great job for me; it did crash from time to time, but I didn't mind—instead I pressed Ctrl-S more frequently. I learned a lot (still being a newbie, since there was really no need to go any further). I could work, help people out and save a lot of time this way.

And then Inskscape 1.0.x showed up in my beloved lubuntu 20.04 (it's a difficult kind of love, doesn't work out-of-the-box.) Try cutting a path out of you image—you get some message pop-up thing, and Inkscape immediately switches from your document to "Memory document 1". Nice for a 1.0-something version...

Recalling that 18.04 probably had some older version (0.92.x, according to some rumours), I tried removing the package and followed the instructions (apparently valid for version 18.04 only, "tl;dr") and tried to return to that. The installer did its job, but then I discovered there was this 1.0.x version back again. Sh*t... And I have no time or abilities or mental capacity or patience to dig in apt & friends to check why... Trying to build the older version failed miserably, even after running their "install_dependencies" script in the "full" mode. At this stage I stopped for a while and made a donation of $20 after seeing their red-heart shaped icon and PayPal link; which was somewhat soothing for my nerves. As RMS put it, approx.: "...and people will push the button and pay that dollar, because it feels good." Although he mentioned media/music rather than software.

Five minutes more of digging for other people's experiences and asking myself "why the hell am I struggling alone here?". Then some enlightenment showed up on some Suse forum, back from 2009 or so—that it is possibly a bug related to the environment Inkscape is running in, and likely related to some clipboard "helpers". Oh yes, I know what to do. "killall -9 qlipper" did it for me! Which was surprising in itself that I knew of qlipper. Pleasure to kill, as that fine German band Kreator put it. And prevent the thing from running at openbox's startup, perhaps delete it as a package—who needs this kind of garbage anyway? I don't. Now I can pretend I know what's going on in my machine again ("It's all about control" as Gentoo people used to say). 

Or should I back up until I make that toy example of a Qt app compile and run at last. No, it's not my toy example, it's the one provided with Qt-Creator + Designer. My very first steps at low-quality gui design in the non-Windows world. Since I offered someone some help with a simple data-analysis software (requires a substantial rewrite from Delphi to something newer), the obvious step is to have some user-friendly gooey frontend for plotting data. And I think gnuplot is an obvious candidate for that, but its user-friendliness is debatable. I alwasys get away with learning, knowing and using some stuff & tricks in gnuplot on a lousiest level: the need-to-know-then-forget basis. It's just not worth remembering to me. So perhaps when I try to write the window for "designing graph style", I will learn something for good. And for the bad.


*Whether they f**cked up as it's usually doneworking hard with good will, or avoiding the work whenever possible... (The second approach was no problem for the "boss", so it seems. Everyone was paid—some for work, others for "work", or showing up at work from time to time).

Thursday 8 October 2020

\mu-soft does a survey!

and Windows + some hdd do me.

I was experiencing this problem of accessing a hard drive (ssd or hdd makes no difference here),  via an usb-sata cable in Windows 10. Mine is a really old sata 2.5'' notebook disk, manufactured in 2006, 100GB. Works "out of the box" in gah-noo linux. 

The Internets told me I have to format it to NTFS. Um, well—in order to be able to format it as NTFS, this was precisely what I was going to do. But then the "Developers, Developers, Developers, Developers" site hosting that forum asked me to answer a few questions—a user research is what they call it. My answers were somewhere between 2 and 4 where they asked how I'm coping with computer problems as a user. Am I able to fix this or that myself or do I consult the Net. Not a single mention about Windows—just as if it was the only OS out there. Funny, I was answering for myself as a *nix noob. If I were to answer similar questions on Windows, the "grades" would be lower. Windows is just incompatible and designed for whom it was designed for... Although they did mention their OS in the last question—"Would you recommend a Windows PC to ..."—to which I said "0", no, why would I recommend Windows to anyone? But I really like Visual Studio, which does seem like getting locked or addicted. I hope I can escape before finding out that I can't learn and/or code without it. And I have to say, Microsoft's online C# documentation is great.

I did format that disk (thank you, other Internets! You do it by pressing Win-x and clicking Disks Management; then it becomes more or less obvious), but I decided not to assign any "drive letter" to it—guessing that the OS will do that every time I plug the disk in. Afterall, there is no such problem with SD cards (also: disguised as an usb-stick), up to some complaints about errors and how about some scanning by Defender... Nope. It's still seen by "Disk management", but not in the gui file manager, nor in the command line. I went back and set the new partition to "active". No, still not there yet. My last try was to assign the letter "D", and—halleluyah—I can exchange data between two Win machines and make backup copies. Although I make backup copies on *nix partitions too, here and there (see ** below). I wonder what happens if I plug the SD card first and the letter "D:\" is reserved—will this render the usb-sata thing (temporarily) unusable or not detected? Let ust seeth, as Noah put it***. No, "I'm all right", the SD card now shows up as "E:\". And we don't ask questions about two disk drives formatted as "D:\", plugged into usb ports of one Windows machine. Perhaps one of those would become overridden by its OS.

Question for "Developers x 4"—why not make the formatting option pop up for the user when they insert a medium lacking a filesystem or—this is my case, ext4 if I remember correctly—something that Windows doesn't recognize? (Which I think is a great feature, this lack of recognition, for obvious reasons.) Because users would click "format" too quickly and lose their data? Well, we all make mistakes. I do, at least. 

** My biggest one, regarding hardware, happened in the early 2000s. I was trying to make my AT-tower box a bit more quiet and decided to add a front fan to it. 12V was the fan's working voltage, but I decided it's still too loud and decided to switch to 5V. And the fan's plug was the same as the power plugs on old IDE/ATA disks - shaped into a hexagon with two right angles, made from white plastic. And instead of re-wiring the part between the fan's plug and the fan itself (cut yellow and red cables, swap them, solder together, isolate), I just filed the other plug so that it became symmetricthe right angles of the hexagon were gone. Gone-gone-gone, gone shootin'. The extra fan worked just ok and really quiet, the cpu temperature dropped down a bit. But at some point I had to connect some other drive to my computer, so I unplugged the fan and plugged the filed plug to the disk. The wrong way. And the disk got busted just the moment I switched the machine on. I lost almost everything - no backup copies made whatsoever. I still remember the parameters: hdd 6GB, 64MB of ram, a dvd-r up to 16x (?), 3.5'' fdd, some slowish Celeron at 433MHz. And the first versions of Xwindow I saw back then (as early as Mandrake 7.0) didn't come with font antialiasing. And man, all did "run" so fast. Isn't it time to start some rumor about "empty loop conspiracy"?...

*** "2 stupid dogs", ep. Noah's Ark

styropianu zamęty

Niezależni studenci z krzyżami, pracują dla przymierza...


Wystawia pani książkę, której szukałem od dawna. No to dzień dobry, bą-tą, mad'muazel, pardą, proponuję 2 x tyle, co oferta — tj. cenę książki za przesyłkę, pączkomatem poproszę. Cisza. Dzwonię. No nie było mnie przy komputerze, odpiszę panu wieczorem. Cisza. Dzwonię następnego dnia; tak dziś panu odpiszę. Cisza, ale odpisuje jeszcze nazajutrz — słowem, jak to mechanicy od śmigła mówią: kontakt! Że wyśle, ale boi się paczkomatu. No to udzielam instrukcji na miejscu, a że wielokrotna zwłoka ("zwłoki" brzmi źle) wydaje mi się nieco podejrzana, proponuję, że może by tak za pobraniem. O nie! Nie za pobraniem — zrobiono ponoć panią w trombę już dwa razy. Dzwonię jeszcze raz — dociekając, jak niby miałbym panią zrobić w trombę, skoro (nie zapłaciwszy) przecież nie odbiorę rzeczy, o którą się staram, a na kasie i tak łapy nie położę, tylko operator pączkomatów. Trochę groch o ścianę, ale sprawdzam kontakt operacyjny metodami białego wywiadu. Poststyropian pono, nawet odznaczony za tej waaadzy, z klucza NZS, nie mylić z NSZ. Krzyś Wonności i Solidurności. Może i tak. Stwierdzamy w resorcie, że skoro środowisko, które nasi skutecznie infiltrowali, to można zaufać, niech tam. Przesyłamy stosowną kwotę złotych polskich, ale pączkomat koło pani nadawczyni okazuje się ponoć żądać etykietki. To pani może spróbuje pod pracą, a jak nie wyjdzie, to PP niech przewiezie mnie to. Proszę bardzo, pani spróbuje... Dałbym sobie pół ucha uciąć, że nie spróbowała, łaskawie zwróciła 2 pln., sugerując tym samym, że przesyłka wyniosła ją całe 13. Po przesyłce od 25.09 do tydzień później ani śladu. Ogłoszenie zniknęło, więc — jak mawia zdrowy na muniu red. W. Xero, księdzowatym głosikiem — nadzieja umiera ostatnia.

***

3.10, więc poprosiłem przez internety o potwierdzenie nadania. Cisza. Zresztą cisza jest od 24.09, wtedy wysłałem potwierdzenie przelewu. Więc po sprawdzeniu krzynki wieczorem — czy aby świstka nie ma od sprzedawców życiorysów Pana Leszka, Wyklętych i przepisów siostry Eulalii, uskuteczniam drobne dochodzenie u źródła — że jednak poprosiłbym o nr przesyłki i dowód nadania, bo nie bardzo jest po niej ślad... I czego się nie naczytałem — że mam iść na pocztę i sprawdzić, że wysyłająca nie odpowiada za to, co robi poczta (a bo ja to sugerowałem?), że wysyłała potwierdzenie — a ja durny im bardziej się ślepię w korespondencję, tym mniej to potwierdzenie widzę... — bo pani tak w ogóle mało pisata i komunikatywna była. A na koniec dowiaduję się, że smsem nr przesyłki wysłała. Jeśli dla kogoś nr przesyłki to dowód nadania, no to powodzenia. A może z załącznikiem pchła w smsie i widocznie 5110 nie umiała mnie tego wyświetlić. Dowiedziałem się, że nie ogarniam, że sam odpowiedziałem na potwierdzenie, że wysyłała, i żebym nie dzwonił, bo jest późno... A może to jednak jakiś wybitnie wyrafinowany bug onego medium, przez które sprawa się odbyła? Że skoro pani wysyła coś "aplikacją" na mój nr, to przez przeglądarkę na PC już tego nie zobaczę... Brzmi jak głupi żart, ale kto wie — nie takie rzeczy przechodziły (nie tylko bez kompilator, ale i testy).

***

Od 1990 wiem, czego jest warta "S", dziś dawno post-"S". Styropianowej degrengoladzie mówimy NIE. Odbieramy rzecz upragniono z siedziby niedojszłych wyborów korespondencyjnych  i od wieczora brniemy wincyj przez dziełko poczciwego płk. B.; ileż to byków i jakże załamujący brak korekty, jak zwykle... Ale specyfika i klimacik jest, nie ma dwóch zdań. "Konspiracyjny łącznik" otóż. Zbliża się jesień 1984, ciekawe, czy wiadomy temat się pojawi... A najweselszy jak dotąd wyimek, cienki jak blaszana żaluzja — kpt. Głowacz (Aleksander M.) podaje czy proponuje komuś-tam do napitku (bo tankują jak zwykle u B. często-gęsto) kawałek... makowca. No i o. Więc już, tego-jakby, można przyszpanować, że "kumate znajo". Z podobnego gatunku był Sznurkowski, który w "Łączniku z Brukseli" miał się właśnie udać do Sztokholmu. Za to gen. "Sarewicki" to nieporozumienie — naprawdę grubiej przybliżyć się nie dało?


wuj

Monday 5 October 2020

pcmanfm became slow

lubuntu 20.04 rant, continued
 

 

        PCmanfm. The second greatest file manager. And we're running it on the celebrated lubuntu-20.04. Praise the Lord! My benchmark: move like 4-5 files (each has hundreds of KiB up to few MB at most - photos, not very recent and not made by decent cameras) between two subdirectories on a new SSD drive. Takes literally a few seconds if I try doing that between two windows of PCmanfm and a mouse. My gear is a 2013 Optiplex 7010, 8GB or RAM, i5 3470 CPU, 4 threads. The thing doesn't downclock below 2.8GHz. You guys serious? :) I am. My plan for today's evening is - once I'm back from a little spin - is surely to open that qt-terminal* and type "apt install mc". The greatest file manager of all time.

PS In 18.04 PCmanfm works just great. As everything does. Yes, gnuplot and Inkscape crash from time to time, and one c#/mono IDE is slow. But it's no big deal.

PPS My blacklist of filesystems on which 20.04's installer fails, has grown bigger. ext4 - the default one. And it gives yet another error message. xfs seems still the safest choice for me. If I'm going to stick to 20.04 afterall...


uncle Vlad.

*the question there though, "are you sure you want to quit?", or so. Don't ask again... "do you really want to paste...?" - shit...!

Saturday 3 October 2020

muon's bad jokes...

lubuntu 20.04 rant, continued
 

 
        Oh yeah, please, make my life easier with some good-for-nothing package manager. Hell, it's so much more difficult with packages and dependencies. I wonder how Slackware is doing nowadays... Nope, it's still that old 2016 announcement about 14.2 or so.
        "Synaptic" in 18.10 was great for removing packages I didn't need, and I preferred the "apt" command for installing—mainly because I install stuff I know I need, one by one. And typically I don't know what comes in a distro whose installer has to be that primitive so as not to offer the user something like "select individual packages", as Slackware (old, curses-based) installer does. Now, in Lubuntu 20.04 we have "muon", lo and behold! And we can report its (perhaps all) bugs only if we have an account at Ubuntu/Canonical. Nice one.
        My three favourites (and I'm not going to look for more). From roughly half an hour of "work". If your guess "this work is lost, that's why the guy is so mad", you're right...
    (i) the main window remembers (or doesn't reset) the vertical slider position when you switch between package categories. I don't know if there is some deep meaning behind this "feature"; if so, I can't imagine one, but I know my imagination is very limited. And I would gladly welcome a check-box making it possible to opt out from this little... let's agree on a neutral term—constraint. It just does a bad job for me—trying to sort the packages by their "installed" status, read some of the descriptions and mark those I don't need for removal. But it's not a great pain, it's just "oh, where am I, oh, I have to slide that guy up again, it's some other category..."—I can do that, I'm not that old and/or lazy. It's not life threatening, it's annoying, as someone put it.
    (ii) Marking packages for removal is great, authenticating each time when I hit "Apply changes", is just painful.
    (iii) Having observed (ii), I figured out this has to be a configurable setting, so why not click "Settings". Seems rather innocent and natural—and look for "remember password for a session***" or so... So, I did click "Settings", and by accident hit the "Configure software sources". Muon showed yet another authentication menu which I tried to escape from, just by hitting "Cancel". Which didn't prevent the program ("app" is what they call it nowadays. Oh, and they call subroutines "void functions", heh-heh...) from trying to contact some servers and complain about something... I didn't care about it, but—guess what?—all the "selected for removal" packages lost their selection. Dozens of them. That's 1 for muon. And oh, sucker me, ay-vay! I tried not to log in too many times, I was saving time and keyboard clicks, and hoping for some well-thought design behind a gui.
    No, I'm no gui guru* nor a fan** of gui system management, I'm mostly a cli/kiss guy when it comes to maintaining desktops (that's why I feel so f...ng lost and helpless in Windows10—my reunion with Microsoft after almost 20 years of happiness). Which boils down to:
(i) know what you're doing,
(ii) know what you need and what you have,
(iii) save diskspace,
(iv) underclock your cpu(s) whenever you can,
(v) do not overuse your (or your employer's) bandwidth with lots of unnecessary upgrades. I know, bandwitdh and diskspace is cheap, but... I'm just being a bit Jewish here—caring about resources, economical etc.
    Muon looks nice and promising and I don't wish it bad. So does Synaptic, modulo its name that makes it easy to get it confused with touchpad drivers (by the way—the default setting for a touchpad in 20.04 is painful and the responsible option is just hilarious). And why is this version shipped with a "long term support" version of a popular distribution of g'nuh|inux? My next step (or GnuStep, huh-huh) is install Synaptic and remove Muon. Die! By my hand! The mere statistics says: someone with an Ubuntu/Canonical account will report the same bugs as those I'm complaining about. And more. (Or not... You treacherous bastards!—J. Cleese)

    *In fact I'm designing a lousy gui right now (C#/WPF, you can laugh now), and I feel how badly I suck and imagine how no one would fell comfortable using it. As if testing a library using a gui could make one feel comfortable; perhaps more so than using command line and shell scripts.

    **In my old days I used to apply some command-line terror to myself and to the outside world. It was childish and so anti-Windows (MS). I took pride in reading manuals etc. Now I have to code which is fun, but sometimes I have to do it faster... And the amount of time spent on configuring things and making them "run" is just less than it used to be.

Thursday 1 October 2020

"kompromitacjom" do sztambucha, 2

Drobna korekta do artykułu* o hiejcie naszym powszednim. Od wykształciucha, ale nie po filologii. 


(i) Dosyć regularnie powracają dyskusje... - w wątpliwość się podaje, nie poddaje. To raz. A dwa - wymyślnikowanie akurat tego kawałka tekstu jawi mi się jako dziwaczne. Propozycja:

...potwierdzają moje przekonanie, że „hejt” to skutek braku edukacji, kształcenia i wychowania opartych na klasycznych zasadach, zaś obecność zjawiska dostrzegamy w obszarze wszelkiej wymiany słowno-obrazkowej.

(ii) weźmy jeszcze
(„Mowa nienawiści” – rozłożysty polski nowotwór językowy, hiperbola bałamutnej treści, również nie wzbudza mojego zaufania – z tej samej przyczyny, o której dalej).

oraz

(Wydaje się, na marginesie nieco niniejszych rozważań, że nastąpiła degradacja pojęcia, które stanowiło wieki kluczową kategorię, nadającą sens działaniom politycznym – dobra wspólnego; lecz to materiał na osobny esej.)

Nie pamiętam, czy to amerykańska modła stawiać kropkę przed nawiasem zamykającym, jeśli całe to zdanie jest w nawiasie. Tak czy siak, wypada postępować konsekwentnie.

(iii) W zdaniu zaczynającym się od Nie ma... w ostatnim akapicie brakuje na.  Zdanie przed tym - otwierające akapit - ogólnie jest mętne; na dobrą sprawę ciężko zrozumieć, czy i kiedy emocje mają być dopuszczalne, w jakich okolicznościach i jaki cel je - emocje jako środki - uświęca. Bo skoro w następnym zdaniu emocje szaleją, to chyba zostały dopuszczone?

(iv) W ...czy poić się kolorowymi napojami owocowo-warzywnymi posypanych czarnych sezamem winno być ...posypanymi.

(v) Istotną cezurą stało się umasowienie polityki i zmiana relacji społecznych, które wiążemy z rozwojem mediów i zmianom edukacji w wieku dwudziestym.  - chyba wiążemy ze zmianą. Czy może zawdzięczamy coś zmianom? I owo które nieśmiertelne - tyczy się relacji, czy (prawdopodobnie taka była instencja) umasowienia i zmiany?

Tyle kamyków, a może gruzu i okruchów gipsokartonu do ogródka absolwentki filologii polskiej na UW, którą to uczelnię dawno temu kańczałem. Na szczęście zachowując bezpieczny dystans do Krakowskiego, a idąc przez most spadła mi czapka.


W. Natorf

*https://wszystkoconajwazniejsze.pl/anna-makuch-hejt-jedno-z-najwiekszych-nieporozumien/

Monday 28 September 2020

Yanosze alergo i okolic

bezmesmeni i handlarczykowie

rowerowi w Bulandzie, odc. 1.


(1) zdarzyło mi się kupić kasetę, reklamowaną jako 14t-23t, 8 biegów. Dostałem 9 koronek do kasety ósemki (bo 11t albo 12t do wyboru jako najmniejsza, co samo w sobie jest ciekawe). Oczywiście, skoro 11 \neq 14 i 12 \neq 14, powiadomiłem sprzedawcę. Przepraszamy, niezgodność w opisie. Gadka szmatka, od słowa do słowa — mam list przewozowy dla PP, w sobotę odsyłam, za parę dni cała kasa z transakcji z powrotem na koncie. Pełen profesjonalizm — sprzedawca płaci parę zł za swój błąd.
    Kilka dni później trafiam trochę z automatu na tego samego sprzedawcę; ta sama kaseta, to samo zdjęcie, opis ten sam. Choć na 100% nie wiem, czy wysłaliby ten sam egzemplarz — ponownego kupna nie zaryzykowałem. Ale po braku propozycji wysyłki egzemplarza właściwego (tj. zgodnego ze zdjęciem i opisem) wcześniej, wnioskuję, że jednak mamy tu do czynienia z sytuacją "kto bogatemu zabroni?"

(2) Korzystam czasem z formularza "wiadomość dla sprzedającego". "Witam, bardzo proszę o wysyłkę nie wcześniej niż dzień-miesiąc-rok." Na przykład dlatego, że do pączkomatu biegam tylko w piątki albo ogólnie wcześniej świecę nieobecnością, a tam, gdzie akurat jestem, odbierać nie chcę, nie mogę, nie znam się, nie orientuję się, z-zarobiony jestem...
    Niektórzy tych wpisów nie czytają i wysyłają natychmiast. Ostatni jeleń na wiadomość, że dał ciała (bo nie mam szansy odebrać) usiłuje jeszcze wierzgać: nie dość, że nawet nie przeprasza, to jeszcze zawiadamia, że w paczkomacie dynks będzie czekać 48 godzin, a później przez 3 dni można rzecz wydobyć z siedziby obsługującego paczkomat. No a ja nie mogłem, bo robiłem przynajmniej 10h dziennie i chuja mi się śni ganiać po siedzibach tego i owego, zwłaszcza 25 km od domu.

(3) Firma z Sycowa spie*doliła akcję z obręczami: 32 otwory zamiast 36, zresztą sprawa i tak była podejrzana - Rigidy dp18 nigdy w wersji 36 otw. nie było. Ustnie/telefonicznie i mailowo uzgodniłem, że odsyłam i oczekuję zwrotu kwoty transakcji plus koszty mojej odsyłki. Z tych ostatnich gówno zobaczyłem, mimo ponowienia prośby o zwrot; obręczy nie mam, jestem biedniejszy o ponad 50 zeta. Brawo, tak trzymać, oby wam się córka z czarnym, plajty życzę.

(4) Mój ulubiony sklep przysłał mi kiedyś łańcuch 8s (wcale butikowy, prawie 200 pln bekłem) w postaci łańcucha 11s i spinki do 8s. Zwrotu nie przyjął, twierdząc, że to wina producenta. Być może.

c.d. zapewne niestety nastąpi...

lx-ubuntu, grub2, uefi & co.

Some pain in the neck, or why the hell a l(x)ubuntu 20.04 does boot from an xfs...


No, I'm not an almost-expert user of gnu+linux any more. I used to be in the era between 2.2 and 2.6, happily "running" RedHat and Slackware, doing some work and being almost the best among friends and co-workers, esp. in the art of making old pieces of junk PC actually work. Hence the phrase almost-expert. Which, looking back, I find offensive even to people nowadays regarded as "advanced users." And I don't think that doing the sysadmins' work makes sysadmins as such any better either.

Years passed and I found myself trying to code this or that in Fortran90, practicing some old-style C++, and suddenly having to dive into the world of .NET/C#, the latter strongly requiring using an IDE, which happens to be Visual Studio by Microsoft (I tried using Monodevelop but I can't stand its ridiculous cpu or gpu abuse). This was painful not just because the language itself is huge, but also because my parting with the MsWorld happened just before XP had been introduced. Colliding with Windows-10 is a lot of fun and anger. In a nutshell: it's infinitely times more stable than 98 and a bit more stupid-user-oriented (aka foolproof).

Recently I bought myfelf a new, non-second-hand notebook and went through a really painful procedure of trying to install a "lubuntu" there, keeping Win10. Trying to get this thing running from a jfs / partition results in a seemingly successful installation and then—bang!

grub> 

and booting back from dvd, looking at partitions, their flags and what not... Next try: reiserfs. The installation failed at the stage at which it was supposed to: installation of the bootloader. This happened after I read that jfs is a risk if one tries to make it a root filesystem with grub2. Maybe. I'm a LILO guy, after some 10 years with Slackware... Finally—trying to read, copy/paste and try various "solutions", and doing work under Windows, async and tasks is what they call it...—I selected an xfs for a root partition. It did boot, I don't know why, but I'm (almost) happy with lubuntu 20.04 LTS. "I don't know why" being the painful and shameful part of the whole fun...

Don't tell me to RTFM. I've been there. I used to (sometimes in a bullying or hateful manner) advocate this approach, having myself once mastered (more or less)  the basics of "administration" of my workstation completely from manuals and trial and error. I even used to laugh at and ridicule the early *-buntu movement, with lots of mentally-lazy kids asking the most basic questions, lots of times... RTFM used to be my answer. In my opinion, the new installation dialog for Lubuntu is just fucked up. Try to do partitioning and set the "esp" flag for a partition—good luck. In fact, kde-partition manager doesn't seem to allow that either, I had to install gparted. Warning about the lack of Internet connection—oh my dear, what am I supposed to do now... connect, and all of a sudden I see it all translated to my native tongue, something that I didn't ask for. And the funniest of all—while experimenting with reiserfs, the bootloader was the first there to be installed. Or, the installer is written in such a way, that when grub-install fails, it wipes away the would-be root partition. Nice one.

Criticizing institution like Canonical is easy, and the criticism may be (and should be) well-grounded. No, I'm not your everyday *buntu-kid, I don't request people's help on the Net (although I read the other people getting advice there, since all the questions are already there, most often with answers) and I did donate to Canonical a few times, and to Wikipedia and Mozilla as well). I don't think I paid that much so as to have any right to demand their high-quality service. But why did they fuck up a distribution that worked for me like a charm in the 18.04 LTS version? My native language has a proverb which literally translated would sound like "the better is the enemy of the good". Or—if it works, don't touch it...

PS You really have to forgive me my English; it's really rusty nowadays and it has never been polished enough. It used to be fluent in the past though. And never close to decent from the point of view of grammar.

Saturday 12 September 2020

o wszystkim decydujo kadry

Tym powiedzonkiem (przypisywanym tow. Stalinowi) zamieszczamy fotkę z projekcji pewnego filmu. Tytułu nie pamiętamy, ani minuty ani sekundy, ani tym bardziej bohaterów. Ale efekt odwrócenia - odrobinę przecież ino, dla dodania pionu - jest. Postać ze skały zniknęła w toku działań chochlika drukarskiego. Ku przestrodze...

 



Sunday 6 September 2020

towarzyszka p.

Co z tą Jaruzelską?


Z mieszanymi uczuciami rzucam okiem (a raczej uchem — na patrzenie nie mam czasu) na nowe wcielenie p. Moniki Jaruzelskiej, córki szanowanego przeze mnie Generała. Nowe dla mnie, po niewielkiej próbce w postaci — wg mnie znakomitej — "Towarzyszki Panienki"; twórczości z epoki szefowania "Twojemu Stylowi" nie znam z przyczyn raczej zrozumiałych. Nowe wcielenie jest siecio-medialne, którego nieco agresywną i pod-publiczkowatą otoczkę tworzy zapewne jakaś mocno zaawansowana agencja PR-owej obsługi. Styl i forma otoczki zdawały się do niedawna pochodzić ze stajni nadającej ton tytułom w nadajniku bardzo poważnego pana red. M. Roli. Który, jak wiemy, zaprasza nie mniej poważnych gości, głoszących nie mniej poważny "kontent", zwany — w niechętnych psychoprawicy kręgach — papką. Charakteryzuje ten ton zwykle dość długi tytuł (najprawdopodobniej taki, żeby elita komentariatu zdołała już po tytule sformułować treść tego, co zostawi po sobie pod "kontentem"). Dodatkowo w tytule 100% przysłówków charakteryzujących klimat wypowiedzi zaproszonego jest napisane wielkimi literami (nie jak w "Kubusiu Puchatku", gdzie Pewne Ważne Sprawy pisane są Wielkimi Literami Na Początku Wyrazu). Caps przez cały wyraz. Zwłaszcza: OSTRO, STANOWCZO, GŁOŚNO, MIAŻDŻY, ZAORAŁ etc. Ups, pardon: ETC.

Do adremu jednak. Domniemany profesjonalizm p. Jaruzelskiej, ochoczo i gorliwie wynoszony pod niebiesie przez zachwycony komentariat prawicowy*, cierpi na co najmniej dwie drobne wady. Zauważam je jako nie-dziennikarz, jedynie jako językowy purysta z awansu i ten, kto dobrze mówiących słucha (ba, w tym bałwanów, idzie przecie o formę, nie treść). A mianowicie: chwilami naprawdę uderza słaba potoczystość wypowiedzi, zwłaszcza w dyscyplinie "zdania wielokrotnie złożone", dość zabawne pomyłki oraz — w czymś uroczo dziecinne, ale rażące wg mnie — dokańczanie ostatnich sylab słów wraz z rozmówcą. Jeśli istotnie p. Jaruzelska naucza na SWPS, pozwalam sobie nie być ciekawym formy i klasy jej wykładów z punktu widzenia sztuki wykładania jako takiej. Tj. nie mam na myśli ich poziomu merytorycznego ani ogólnej "ciekawości" — mogą być i oby były możliwie wysokie, z pożytkiem dla studentów.

Przyczyny powyżej okazanego czepialstwa (tj. bycie za naturszczyka — czy naturszczycę po dzisiejszemu — przed kamerą) w zasadzie nijak nie powinny psuć tego prestiżowego powiewu "dziennikarstwa starej szkoły", które zasadza się na: (a) zapraszam gościa, (b) zadaję mu pytania, (c) wysłuchuję odpowiedzi, (d) nie przerywam, nie wchodzę w dyskusję, nie koryguję. Co w epoce (a) myślącego, jako-tako wyedukowanego i świadomego odbiorcy przekazu, (b) krytycznego dziennikarza i (c) przygotowanego odpytywanego może prowadzić do interesującego pojedynku (bo przecież — tut proporsją garde, jak babcia mawiali — nie uczty intelektualnej, choć w zasadzie każdemu jego Everest czy inszy Grossler**). A w ramach pojedynku: zagięć, uników, błyszczenia i — co w starciach IV władzy z politykami ważne i społecznie pożyteczne — okazjonalnych kompromitacji (słownik dzisiejszy: ZAORAŁ, MIAŻDŻY). Powstaje jednak pytanie (w mojej głowie, oby także w głowie p. Jaruzelskiej), czy pasuje owo dziennikarstwo do tzw. dzisiejszych czasów i do "przekroju" zarówno widowni jak i zapraszanych  rozmówców. I jakie są ew. skutki uboczne... Rzecz jasna, ekstremalna część*** wypowiadających się zaproszonych do "studia" (w domu Generała), przeżywając po raz kolejny swoje odloty, urabia — za milczącą zgodą (albo sprzeciwem! — nie wiem, skoro milczy...) Prowadzącej — zbiegnięte "na kanale" chmary bytów sieciowych. Ekstaza chmary jak zwykle wynika z otrzymania potwierdzenia własnego punktu siedzenia i raczej nieprzemyśliwania w trakcie. Czemu nie, ja już przecież zastrzeżeń nie mam, a i większość złudzeń straciłem. A i wykrzyknień "Pani Moniko, jak ja Panią szanuję" w zamian za ikonkę z serduszkiem chyba nijak nie zazdroszczę. Tj. na Pani Moniki miejscu nieco ostrożniej skazywałbym się na szanujących, ale nie śmiem się wtrącać ani doradzać, szczególnie, że za klikami i wejściami idzie jakiś konkretny pieniądz. Nie moja rzecz. 

Ostatnio (na razie mniejsza o kontekst, w mojej ocenie rodem z magla i to niskich lotów, aż dokonało się chwilowe zwątpienie w klasę Prowadzącej; o tym na końcu) zaistniał tam w comment section wpisik operujący wyrażeniem, cytuję dosłownie, "pomiot jaruzelskiego". Konsternacja moja nie wynikała bynajmniej z chęci obrony dobrego imienia Generała, ale z odpowiedzi, którą osoba podająca się za "Monika Jaruzelska zaprasza" (można to określić mianem klikacza czy administratora profilu), zamieściła poniżej rewelacji o "przewracaniu się jaruzelskiego w grobie" — cytuję, że "Nie przewraca się . Został skremowany . ;) Pozdrawiam serdecznie." (rozkład spacji oryginalny). Zdaje się, że mamy do czynienia z jednym z dwóch wariantów. Pierwszy: klikaczem w imieniu profilu "Monika Jaruzelska zaprasza" jest osoba nieco ograniczona w rozumieniu niuansów, być może czytająca nieco po łebkach; sytuacja mogła być taka:

M. J.: I co tam dalej piszą?

Klikacz: że pan generał w grobie się przewraca, że takie rzeczy Pani publikuje...

M. J.: [ze śmiechem]: To proszę odpisać, że nie przewraca się, bo został skremowany...

Klikacz: dobrze, z buźką!

M. J.: dziękuję! I dopisz, że pozdrawiam.

A mogła być wręcz odwrotna — że Zainteresowana (albo nie) sama to napisała, ew. podyktowała całą swoją odpowiedź po wysłuchaniu całości przekazu, bez zniekształceń czy pominięć. To świadczyłoby o — delikatnie rzecz ujmując — daleko posuniętym dystansie do siebie, do dobrego imienia własnego ojca i — co akurat zrozumiałe — do komentariatu. Czy dystans do szacunku do samej siebie wchodzi tu w grę — nie wiem i nie moja to rzecz. Ale sprawa jest upubliczniona — bo opublikowana. Jak mawiał zużyty poeta nie mniej zużytym cytatem — kwestia smaku. Czuję niesmak i to abstrahując od prywatnych sympatii czy opinii o Generale.

Jeśli pierwszy wariant jest prawdziwy, klikacz w moim świecie powinien wylecieć na trzy dni przed wydarzeniem i upraszam nie pytać, czy na rynku klikaczy istnieje coś takiego jak "wilczy bilet". Obawiam się, że nie i widzę w tym problem, tj. ciągnięcie poziomu szeroko pojętych mediów dla mas na dno i pod muł. Jeśli drugi, cóż począć? Stwierdzić, że w życiu wszystko jest na sprzedaż. I — będąc wiernym wzorom branym ze stajni szanowanego przeze mnie red. Michnika — nigdy nie dokonywać sądów na rodzicach za zachowanie ich dorosłych dzieci, ani (tym bardziej) na dzieciach za postępki ich rodziców. A co dopiero z projekcją szacunku dla rodziców na ich dzieci...

Całość miała miejsce przy okazji wyjątkowo małostkowego, w czymś nastoletnio-pętackiego wg mnie, przytoczenia istotnie głupio brzmiącej wypowiedzi p. J. Scheuring-Wielgus, z rozmowy z M. Jaruzelską, opublikowanej w jednym z przekaziorów. Komentarzy był cały przekrój, ale dominowały te dworujące z niemieckiej części nazwiska, łączące eksploatowany przez nią termin "bunt" z "Bund", jawnie pogardliwe dla rzekomego "lewactwa" rozmówczyni, imputowanie M. Jaruzelskiej owego "lewactwa" "zaoranie", poklepujące po plecach w tonie "witamy na prawicy" itp. Dużo z nich — chwilami wg mnie za dużo — z jutubowym serduszkiem od prowadzącego profil... Najzabawniejsze, że szermowano określeniem "głupia", "najgorsza", ale towarzystwo było skąpe — ex-szef jej dawnej partii, czyli nieodżałowany Rysiek P. Widocznie gdzie indziej w tej i poprzedniej kadencji Sejmu widać same tuzy intelektu, ogłady i przemyślności politycznej, że o dbaniu o państwo jako takie nie wspomnę.

Tak, posłanka Scheuring-Wielgus wygłupiła się mówiąc o swojej walce z komuną w czasie studiów, które ponoć skończyła w 1997 — ano, koń by się uśmiał. Ale tylko trochę. Bo pojawia się całkiem naturalne pytanie: ilu z tych tytanów słowa pisanego, wchodzących ze swoją treścią profilowi p. Jaruzelskiej bez mydła, gdzie słońce nie dociera, byłoby — w innych okolicznościach, kontekście, przed innym "kontentem" — skłonnych o rządach SdRP/SLD w latach 1993-1997 pisać per "komuna"? Ano — bez odpowiedzi... I niech to wystarczy. Aha, drobnostka: pani Joanna ponoć teraz jest w SLD; tym weselej.

Pod to wszystko odpowiedzialni za profil "Monika Jaruzelska zaprasza" podłożyli "Mury". Tylko czekać na pozew od spadkobierców pana barda, podobnie jak swego czasu KOD miał problemy przez wykorzystanie zawodzenia Cześka Niemena o jakichś tam ludziach dobrej woli. Ścignięto i to stanowczo. Swoją szosą ciekawe, czy w kampanii Pięknego Mariana w 2000. — hasło: "Krzak Tak!" — było zezwolenie... A resortowe przeczucie mówi, że i Kaczmarski kiedyś okaże się TW. Wystarczy odpowiednio zaktywizować towarzyszy z IPN. Jak nie znajdą, to się dorobi, ew. pomyli źródło z figurantem. Lud kupi.


wuj

* samo w sobie jest to nieco zabawne. Ludzie zdają się być zachwyceni faktem, że ich medialnego bohatera czy pupila zaproszono w jakiekolwiek inne miejsce niż to, w którym typowo występuje — i w którym wiecznie odbywa się utyskiwanie, że do głównego nurtu to nie zapraszają, bo nas marginalizują. I wietrzenie spisku, bez tego ani rusz. Ale nie ma co żałować — zobaczenie G. Brauna poza typowym miejscem daje nieco otuchy i nadziei, że przynajmniej on jeden z tej kliniki jest sanitariuszem w kaftanie zamiast kitla.

** A. Lepper, nieodżałowany trybun, "w restauracji u Grosslera..."

*** wg moich kryteriów, stan na koniec lata 2020: G. Braun, S. Michalkiewicz, J. Korwin-Mikke, R. Ziemkiewicz, K. Karoń — od wyżyn absurdu po bardziej i mniej łagodne kłamstewka pod tezę i ogólny Kulturkampf naszych czasów. Może ów Karoń jest o tyle sensowny, że łączy niezłą kulturę słowa z niejakim chłodem, którego — przy niedoścignionej kulturze słowa — brakuje panu Grzesiowi. Taki skecz Tey'a był, "Pan Grzesiu". Bodaj G. Warchoł w roli głównej.

Tuesday 25 August 2020

jak nie kłamać

Humorystyka "antypolskiej" propagandy rosyjskiej.


Czytam/słucham wiele o relacjach polsko-rosyjskich/radzieckich bez większych uprzedzeń, tj. staram się nie sympatyzować przesadnie z żadną ze stron, ale uwielbiam patrzeć na zarzuty, ich wagę i jakość. I oczywiście na reakcje. Zahaczyły mnie rewelacje o dziełku Lozh' pospolita* (pierwsze słowo to "kłamstwo", "łgarstwo"), i sam tytuł wydał mi się tak trafny i kuszący, że bez żalu wywaliłem odpowiednią liczbę rubli (w przeliczeniu na peeleny niecałe 15, więc bez przesady z wywalaniem) i doczytałem się paru niesamowitości.

  1. Sprawa jeńców wziętych przez stronę polską w wojnie polsko-bolszewickiej. Od 1990, czyli przyznania przez stronę radziecką/rosyjską odpowiedzialności za mord w Katyniu**, liczby podawane przez stronę rosyjską szaleją. Polecić wypada autorowi lekturę wspólnych ustaleń historyków tej i tamtej strony. Fakt, że doszło do ich publikacji dopiero w 2014, może mówić o niejednym. Max. 20 tys. osób, u autora od 60 do 160 tys. Zresztą odpowiedzialności za warunki, w jakich jeńcy przebywali, nijak z II RP to nie zdejmuje. Polskie tłumaczenia z klucza plemiennego są wesołe. Prawie tak wesołe, jak narzekania Niemców na warunki i ekspresowe tempo, w jakim kierowani byli np. na obóz survivalowy w Łambinowicach. Jak to ujął klasyk, kak bystro my umeem zabyvat'... 
  2. Stwierdzenie, że Polska powinna na siebie wziąć pełną odpowiedzialność za to, co robili na jej terenach Niemcy podczas okupacji. Przeczytałem 10 x, ostatnie kilka przesłoniwszy po jednym oku, jak Matraszak Władysław, grabarz, ze znanego serialu... Wódki nie piłem przed lekturą; czy autor albo chochlik drukarski pociągnął łyka czy w skrajnym delirium pisał — cholera ich tam wie. Żadnego wyrwania z kontekstu, ironii ani sarkazmu w niczyją stronę tu nie widzę, ani grubej (ż)aluzji. Ale może jestem ślepy. Ciężko skomentować. Może pomyłka, a może autor się pozamieniał.
  3. Podobno kampania wrześniowa trwała 17 dni. Trochę przeceniono dokonania Armii Czerwonej, która przecież nie zaatakowała Polski, tylko odzyskała to, co zabrał "Dziadek" w ramach samowolnej korekty traktatu wersalskiego.
  4. Podobno pozytywny obraz I. i II. Armii WP przy Armii Czerwonej (tj. walczących na wschodnim froncie po Stalingradzie, dający odpór hitlerowcom i wyzwalający Polskę***) ma w polskiej sztuce pozytywny oddźwięk praktycznie tylko w Czterech pancernych i psie oraz radzieckim (sic!, albo lol!, po współczesnemu) serialu o wywiadowcy Klossie, tj. Stawce większej niż życie. Wydaje mi się elementarną sprawą, że o słodzeniu i legendzie wygrania wojny z pomocą jednego czołgu i jednego wywiadowcy, wie każdy rozgarnięty odbiorca w.w. dzieł. I że o budowanie pozytywnego obrazu Kościuszkowców czy Berlingowców (a sięgając kilka lat w przeszłość także Dąbrowszczaków) jest ogólnie ciężko przez to, jak zdołała ich zohydzić post-solidarnościowa propaganda, dziś zwana polityką historyczną. Ale przekazy z PRL (zapewne przesłodzone i ponaciągane i zohydzające wredną sanację) istnieją. Istnieją pomniki i wspomnienia w przekazach cywilów.
  5. Rozdzieranie szat nad zniszczoną cerkwią we Warsiawie. Przyznam otwarcie, że pierwszy raz słyszę — pono długie lata fundowali, zbierali, budowali, dokończyli w 1912; zniszczono w 1924-26, jako rzecze Łykipidja. Prześmieszna jest przytoczona diagnoza z Uniwersytetu S. Batorego: niska wartość artystyczna... (Dajcie człowieka, a paragraf zawsze się znajdzie). Cóż — prawosławnej diasporze w katolyckiej Warszawie możemy współczuć, ale jakim niepełnospryciarzem trza być (albo: za jakich niepełnospryciarzy trza mieć czytelników!) żeby podać to jako zarzut wobec II RP i pominąć los niejednej cerkwi po Wielkiej Rewolucji Październikowej. I nie wypuścić nawet kłębka pary z gęby o powodach, dla których akurat w Warszawie, akurat Polakom i akurat cerkiew mogła wydawać się nieco uwierająca — na samo wspomnienie tego, żeśmy były tu częścią ich imperium. W wielu miejscach pada (w wielu bardzo trafnie) zarzut, że Polacy nie zadają tego czy owego pytania. Bo nievygodno. No to tu też nievygodno było zrobić wysiłek i przedstawić ten akurat fakt w kontekście. Minus dla autora, ale może jak na ichnie warunki plus. Nice try, ale catch zadziałało.
  6. Udział Polaków w Holocauście. Tak — współudział był, niezinstytucjonalizowany, bo państwo jako takie dało bohaterskiego drapaka na zmywak do UK i różne dziwactwa tam wyrabiało. To wszystko wiemy; wiemy też, jak traktowano Żydów przed wojną i nie tylko przez dyżurny ciemny lud, getta ławkowe też były; wiadomo jak do kwestii mniejszości odnosiły się zbrojne popłuczyny po skrajnie narodowych ugrupowaniach jak choćby NSZ. Na ten temat skrajnie mało i po łebkach. Przywołane jest dyżurne "Jedwabno" i... "amerykański historyk Gross". Grząski temat, a chodzenie po bagnach wciąga. Stanowczo nieodrobiona lekcja, tj. mocno nie do końca. Można było znacznie skuteczniej przywalić w czuły punkt. Na temat Marca niewiele, bo przecież po czerwcu 1967 w samym ZSRR nastroje były... kto dociekliwy, niech docieka; zresztą zdaje się były od zawsze i nawet radzieckość Rosji tu wiele nie zmieniła, oprócz skali i formy. Przecież Protokoły... to dzieło Ochrany.
  7. Nagminne i aż natrętne operowanie terminem rusofobia. Signum, kurwa, temporis. Jak gdyby tłuk jeden z drugim nie umieli napiąć zwojów i skojarzyć, że brak poparcia dla polityki Rosji (ew. ZSRR) czy jej otwarta krytyka to nie to samo, co nielubienie czy nienawiść wobec Rosjan czy rosyjskości jako takiej. Zresztą — żeby nie było za różowo — a antypolonizm to niby co, inaczej? Nie. Też tłuki nadużywają, tylko polskie tłuki. Drodzy Rosjanie, śmiechy z kogoś, kto cały czas robi z siebie ofiarę (np. z Polski bardzo trafne śmiechy, bo zwykle bywa ofiarą, ale nie przez spiski, ale własne zadęcie i mentalną niemoc, wzgl. gnuśność) tracą na mocy przekazu, kiedy sam śmiejący się także robi z siebie ofiarę; tym razem wyimaginowanej nienawiści. Pełna analogia do przylepiania antysemityzmu tym, którzy skrytykują postępek kogoś z Narodu Wybranego, ew. politykę państwa Izrael, zwłaszcza wobec sąsiadów... Proste jak konstrukcja wiadomego przyrządu rolniczego, zdawałoby się.
  8. Sprawa "Smoleńska". Nie zadajemy niewygodnych pytań o domniemane uczestnictwo strony rosyjskiej w podsuwaniu różnym lokalnym naszym specom i pajacom pierdyliarda wersji wydarzeń i lepiej czy gorzej sfabrykowanych materiałów. W tej materii można albo od środka którejś z "firm", albo kompletnie po omacku. Owszem, frajerstwo speców i pajaców, że kupili, ciemnego luda, że odkupił od nich... Ale czy aby sumienie tych, którzy (być może) coś podsunęli, jest aby na pewno (być może) śnieżnobiałe?

Tyle zauważonych na razie wtop. Nie wiem, czy będę czytać jeszcze raz, więc może nic nie przybyć... A reszta? Jeśli ktoś krytycznie podchodzi do postępków i zaniechań polskiego państwa w XX w., rzecz jest wg mnie stanowczo warta przeczytania i weryfikacji. Powyższe to wg mnie (nie historyka, nie politologa, nie eksperta) — błędy grube i/albo celowe przeinaczenia/przemilczenia. Ile jeszcze się kryje — nie wiem. Jest duża porcja niewygodnych dla strony polskiej faktów i trafnych interpretacji. I to warto przynajmniej zobaczyć i przemyśleć.


wuj


* Łozh' pospolita, Armen GaspariyanIzdatel'stvo Piter, 2018. (Niestety, nie Radio Erewań)

** niektóre internauty tamtejsze do dziś z przekonaniem twierdzą, że to Niemców wina..., ale biorąc pod uwagę, co twierdzą nasze — może lepiej wstrzymać się komentarzem?

*** przytaczane bez ironii, naprawdę tak uważam. I uważam, że Rosjanie i reszta, skądkolwiek byli ich żołnierze, mają na naszych ziemiach prawo do utrzymywania miejsc pamięci. Zginęło ich tu ok. 600 tys. Odwracanie się od tej daniny krwi i niszczenie tych miejsc jest czystym barbarzyństwem, niegodnym cywilizowanego narodu. Czy naród polski będzie kiedyś do grona takich aspirować, kto wie. Na razie maszeruje w kierunku przeciwnym, mało świadomie. Niezmiennie przytaczam słowa niejakiego Wojtyły, później "z zawodu papieża": ...i tam doczekałem wraz z kolegami dnia 18 stycznia 1945 roku, dnia — a raczej nocy — wyzwolenia. W nocy bowiem Armia Czerwona dotarła w okolice Krakowa. I wypada, zanim się ktoś żachnie, wiedzieć, że napisał je w 1996, kiedy stanowczo — w imię jakkolwiek pojętego świętego spokoju czy ostrożności czy przebiegłości — stanowczo nie widać powodu do wewnętrznego samoprzymusu, żeby tak to ująć.

Monday 24 August 2020

Po wywczasie

Jako dyktuje tradycja (takie imię dla dziewczynki), wywczasowaliśmy się w Europie. Z drobnymi przygodami jeśli idzie o transport publiczny w Czechach (o 14:08 sprzedali bilet na 14:11, a co...? — podbieglimy nerwowo, już ruszali, ależ panu końduktoru źle z oczu patrzało).

Dniami, od 16.07.2020 poczynając:

I. Od Wiener Neustadt wzdłuż Murz, w lewo na Klippitztoerl i do Birkenfeld. Brzozowe pole znaczy chyba. W miarę spokojnie.

II. Do Grazu i dalej na przełęcz oczko dalej na południe niż Hebalpe sprzed 2 lat, czyli Weinebene. Już zapomnielim, jak pagórowaty i męczący to teren, od Grazu począwszy. Na podjeździe najpierw nagły grad i burza (przeczekane u kogoś cichcem obok sprzętów rolniczych, grad kalibru drobnego, mniej niż wiśnia, ale ilości poważne), później dyszcz i zimny nocleg pod wiaduktem.

III. Rzeźbienie po Karyntii.

IV. Nassfeld. Ależ stromizna miejscami, kto by się spodziewał... Ploeckenpass sprzed 2 lat dużo łagodniejsza. Zamknięta droga Pontebba-Paularo, którąśmy chciały jechać, taki cienki zawijas przy granicy. No to na dół. Kibel ze 30m pod autostradą, ile tam można detali znaleźć w trawniku i krzokach. Bo Italcy to przecie taki higieniczny i dbający naród.

V. Dość nudna i cholernie gorąca przeprawa do Palluzzo i do Santo Stefano di Cadore. Na miejscu wcale ładnie.

VI. Rest i mycie łańcucha z oryginalnego końserwantu, leń, jedzenie, chowanie się przed słońcem...

VII. Passo Tre Croci pod Mte Cristallo (taaakie ściany), Cortina i na raz machnięta (z wysiłkiem i zasapaniem się) Passo di Giau. Jednak od tej strony łatwiej, co potwierdza pierwsza próba z 2016 i machnięcie ciągiem z drugiej strony w 2018. Tak czy siak rzecz wg mnie o niebo honorniejsza niż te wielkie wjazdy, Stelvio od wschodu choćby. Końcówka dnia mocno dyszczowa, nieco awaryjne lądowanie w Falcade i mocarna burza w nocy. Taki był cholerny sztorm.

VIII. Passo di San Pellegrino. Jak wynika z mapy — trzeba się napiąć i wiem o tym od 2016, kiedy jechałem obok, czyli przez Passo di Valles. Jakieś 700m naprawdę ciężkiej orki. Dalej do Auer/Ora, Mezzocorony/lombardo, zakręt i powrotem, mozolnie na północ do Cles i Dimaro. Nocleg tam, gdzie dwa lata temu, w niby niedokończonym czymś...

IX. ...rano deszcz, więc obowiązkowy rest. Rezydujemy, jak się okazuje, w składzie różności, ba, od bodaj 6:30 za wiedzą lokalsów. Zostawiamy na koniec ban-knot, niech sobie dobrzy ludzie kupią lemoniadę czy lody np. psu.

X. Pół dnia do Ponte di Legno z zamiarem wiadomym — wyrestować.

XI. Rest, zgodnie z zamiarem i końspiracja, bo ludziny dość dużo.

XII. Paso di Gavia, od odjazdu SP42 na górkę niezmienne 1h38m. Ostatnio było 1h36m od Pezzo, więc stąd "niezmiennie", w miarę. Raz czy drugi nieco ledwo, zwłaszcza w tunelu, ale w ciągu. Na górce kawa, jedna z dwóch na cały wyjazd. Spad do Bormio, żreć, dalej na wiadomy zestaw przez Livigno. Trochę wieje, raz leciutko kropi i przyspiesza. Forcola di Livigno pod wiatr i to dość przykry. Na słynnym zjeździe z Berniny zaledwie 87 km/h, wiatr musi nie tej mocy. Kibel w Vicosoprano, jak dwa lata temu.

XIII. Rest, bo mechanizm więcej zmęczony.

XIV. W dół do Chiavenny, zakupy i wreszcie "wyczyszczona" Spluga. 2h36m. Który to raz? 2015, 16, 18... czwarty. I co najmniej drugi zamiar wyczyszczenia, choć biorąc pod uwagę wypłaszczenie i objazd jeziora, sprawa "ciągu" jest tu nieco fikcyjna; da się, używajac dawnego slangu, strzepać do zera. Zdecydowanie na moją masę i porę roku,1.3l to za mało, żeby nawodnić taki podjazd. Ze Spluegen pod wiatr do Hinterrhein i równe 40m na San Bernardino. Zła pogoda się zapowiada. Pod Lostallo zaczyna poważnie grozić i lądujemy pod mostem. Zlewa. Wieczorem po burzy ciekawe zjawisko — mgła tuż nad potokiem, śmiga raz w dół, raz w górę doliny.

XV. W dół do Bellinzony i w górę do Airolo. Tam drobna awaria techniczna, ale co tam. Równo 2h02m ciągiem na Nufenenpass, ciężko. Ostatkiem sił do tradycyjnej miejscówki w R. Tam drobna rewolucja, bo rozkopują teren w dolince przy potoku, koparki, ciężarówki, a jak te się zwiną, przyłażą lokalsi na pierdzących pojazdach (zawadiackość wiejskiego motocyklisty), żużel uskuteczniać czy inszy uphill. Hałasu i spalin w cholerę, pożytku jakby mniej.

XVI. Rest.

XVII. Rano sprawdzamy, czy na górze w Z. stoi nienaruszone dzieło inżynierów lokujących w terenie reklamę czekolady. Jak najbardziej, więc można z powrotem. Jeszcze raz kąpiel i z duszą na ramieniu w dół. Przesadnego wichru brak, na szczęście. 70km w 4h w tej sytuacji to niezły wynik. Nocleg kilka km nad Martigny. Czyste niebo, więc nie lunie. Oczywiście popadało w sposób najzłośliwszy z możliwych: 10 minut niegęsto padającymi, wielkimi kroplami. Tyle, żeby w nieprzytomnym stanie wynieść się z trawnika na mostek, w oparciu o poręcz i rower skoństruować daszek i pójść spać. I od razu przestało, jak już człowiek przygotowany i nawet zachęca, żeby lunęło porządniej. A tu: takiego wuja.

XVIII. Zgon na podjeździe na Wlk. Bernarda. Leją się z człeka litry wody i jakoś ogólnie kiepsko. Od tunelu do przełęczy w ciągu, ale niby co z tego. Od 1918 do 2469 w trzy kwadranse w ciągu. Spad do Aosty, w istne tropiki, z postanowieniem solidnego odpoczęcia.

XIX, XX. Jako się rzekło, rest. Czysty łańcuch, zaczajanie się na kormorana, wypatrywanie opadu, uzupełnianie białek i soli mineralnych. Takie tam.

XXI. Wicher i lodówka razy dwa — najpierw praktycznie cały czas pod wiatr na Mł. Bernarda, na górze zimno jak diabli i idzie mgła. Czas od Pierre St Didier — zapomniany, ale chyba przyzwoity; podjazd w ciągu. Zjazd do La Rosiere praktycznie cały w mleku i chłodzie niespotykanym. Seez — żarcie i planowanie, co też dalej. Dalej 1h45m do Val d'Isere (niektóre tunele dalej w remoncie/rozsypce) i 1h20m na samą górę. Bodaj drugi w karierze podjazd w kurtce, po prostu mrozi jak jasna cholera. Ktoś motocyklowy na górze zeznaje, że 4 stopnie. Może i tak. Gonimy w dół, byle do chaty. Na szczęście zdanżamy do sklepa. Ciężki dzień. Chata w coraz większej rozsypce, dach chyba niedługo tąpnie.

XXII. Rest.

XXIII. Szybko w dół, rozgrzewka na Telegraphe (wśród zadziwień — jakiś zespół włoski z tyczkowatym typem i dwoma misiami — tyczkowaty na stalówce, podejrzanie wolno macha nogami, na górze dokonalim wizji lokalnej. Chyba 42:26), spadunek i w ciągu na Galibier, miejscami z wątpliwościami, czy aby wyjdzie. Powietrze (po tych mrozach?) krystaliczne, widać Mt Blanc. Od Lautaret do Briancon — wicher w plery! Normalnie zadośćuczynienie za to, co za Aostą kilka dni temu nazad. Szybkie zakupy i mozolnie na Izoard. Niewyczyszczone — wypadła mnie flaszka przy ostatniej przed przełęczą miejscowości. Muchy w ilościach ponad nerwy. Opluwamy, wzdrygamy się, potrząsamy łbem. Zgroza. Zjazd przyjemny, pod 90 km/h na tej prostej przed wioskami. Na koszulce skrzep solny... Nocleg mało wygodny.

XXIV. Miał być rest, ale pogonilim na Agnel. Nareszcie w ciągu, 1h56m. Trochę na przełęczy i zjazd bodaj najgorszą (powtarzam to od lat, ale świat nie mnie słucha) włoską szosą. Piasco-fiasco. Varaita jak ciepła zupa, piwa nijak nie schłodzisz, więc chlejesz ciepłe i już się cieszysz na jutrzejsze dziadowstwo.

XXV, XXVI Dziadowstwo, czyli tradycyjne ganianie się po płaskim. Tony śmieci przy drogach, tony półwypitych buteleczek (0.25-0.33l?) wody po poboczach. Nie bałbym się zalicytować, że da się gorzej niż we Wolsce, co śmieciarzy z Wolski nijak nie usprawiedliwia. Załamujące, podobnie jak ichnia walka z wirusamy — istotna część składu nie korzysta w sklepach z "wody święconej", istotna część nie nosi masek w ogóle, a jak już nosi, to istotna część na brodzie albo na czole. Bravissimo. Ostatecznie z przygodamy (np. "wydostać się z Pavii"), po dwóch kąpielach (raz w rolniczym kanale, drugi raz w rzece przypominającej rolniczy kanał; ale skoro bardziej waniała pralnią niż szambem, to zgodnie z wytyczną "jestem brudniejszy" czemu by się nie odświeżyć?) i poczwórnym przebiciu gum wewnętrznych obu kół (drobna nierówność szosy) zalegamy ok. 4 nad ranem na rozwalonym w driebiezgi i zarośniętym w sam raz przystanku (wł.: Fermata. Taki matematyk, jak by kto nie wiedział). 270 km. Od 7:30 chyba do 16:00 rzeźbimy do Iseo, wraz z niemożnościami, wodospadami z ryja etc. Chyba nawet chwilę nielegalnie na szosie szybkiego ruchu. A niech no który podskoczy — był drogowskaz, nie było zakazu jazdy rowerami... a że zjeżdżam z tej drogi i widzę przekreślony samochodzik — wy macie uno bordello grande i tutti stradi dissestati, nie ja. Ja tylko w gościach, kupuję karnie mozzarellę i parmigiano reggiano i sugo alla arabbiata i te tam, czipsy patatine. I sprej "sbloccato" por catena di bicicletto. No. Miejscówka* sprzed 3 lat zamknięta dla postronnych; że niby budynek pericoloso i videosorvegliato. Tia. Ale że ruszyli się do sprawy po ok. 15 latach — i tak nieźle. W krzaki, zrzucić co trza, do sklepu i nad jezioro!

XXVII, XXVIII — Rest, pływanie, czytanie, ukrywanie się. Koło rondka za Paratico da się schować w lasku, który jest lokalnym dzikim śmietnikiem. Choć może u Włochów nie jest to nic dzikiego, tylko element degenerującej się cywilizacji Cezarów. Brawo.

XXIX — Gonimy, bo czas nagli. Całkiem sprawnie przez pagórowaty teren na płd. od przeł. Maniva i nie zjeżdżając nad Gardę. W Tione di Trento godzina z okładem w plecy — burza złazi. Przed następną gonim w dół, choć z racji obostrzeń w ruchu rowerowym zaliczamy obłędny jak na tę porę dnia i zmęczenia podjaździk do Chiago. Rehabilitacja — nielegalnie tunelem do Trento, 89 km/h przy ogr. do 70. Nikt nie złapał, to i czynu nie było, świadków też... Zresztą może ja kłamię? Nie pamiętam, nie wiem, nie znam się, nie orientuję się... z-z-zarobiony jestem. Jeszcze naście km w górę rzeki do poziomu Mezzolombardo. Bardzo przyjemna kąpiel (czysto, choć mętnie) na koniec i spać.

XXX — Drang nach Norden. Idzie niespiesznie, bo wczorej śmy się zmachali. Kilka km przed Brenner mocna burza. Akurat flak, więc w przystanku śmy obsłużyli sprawę, ale trochu skropiło to wodo i wichrem. Wredota. Nocleg tuż po przełęczy, na zimnym betonie.

XXXI — Spadunek do Innsbrucku i żebrzemy o pociąg do Linzu. Ano, jest. Z Linzu z kolei (hehe, pociągu z kolei — żart) nijak, bo ktoś gdzieś remontuje torowisko, a zastępczy transport busowy nie targa rowerów. Dziadowstwo otóż! No to nogami trza, trudno. Spóźnione śniadanie i wiosłujemy na Bad Leonfelden i Vyzsi Brod. Znów z flakiem, co wyzwala niejaką złość. Za Rozemberkiem n. Vltavou burza, a jak się niby skończyła, to kąpiel i próba jazdy, pod jeszcze jeden opad. Żeż, co za skurwysyństwo z tą pogodą!

XXXII — Wiosłujem do C. Krumlova, tam zatłoczony i zapyziały pociąg do C. Budejovic, tam do Pragi. I jakoś do Mezimesti i przez Waldenburgerpass do cywilizacji.

Wykaz:

Feistritzsattel, Weinebene, Nassfeld, Tre Croci, Giau, San Pellegrino, Tonale, Gavia, Foscagno, [+ Eira, Forcola di Livigno, Bernina, Maloja], Spluga, Nufenen, Gd St Bernard, Pit St Bernard, Iseran, Galibier, Agnel, Brenner.

Przeczytane: G. Rzeczkowski, Obcym alfabetem, Katastrofa posmoleńska, Y. Semenov, 17 mgnoveniy vesny.

Poczytane: A. Hitler, Mein Kampf [ang.], A.C. Doyle, Sherlock Holmes, D. Graeber, Bullshit Jobs

Uwagi sprzętowe: "Ferrari" jeździ czasem po mieście z kapitalnym napędem 48/39 + 13/20, w tegorocznej akcji po pofałdowanym brał udział biało-czarny potwór na wielkiej ramie Bianchi. Pierwszy raz biedziłem się z klamkomanetkami i 10-rz. napędem. Zalet przesadnych w porównaniu do 8s nie widzę, bo w poziomym terenie skoki i tak są (w używanym przeze mnie fragmencie kasety, 25-35 km/h... i nic na to nie poradzę, że tak mało) co 2 zęby, skok co 1 dla prędkości 40-55 km/h, czyli na zjazdy, jest trochę nadmiarowy, a co 3 w części podjazdowej, też nihil noivi sub catena. Budująca jest trwałość. Blaty alu (szymano tiagra, 52/36), kaseta Miche (szara stal, 12/13/14/15/17/19/21/23/26/29), łańcuch Ultegra. Naprawdę po 2800 km (z masą startową ok. 100 kg ja i duże -naście rower z bagażem) rzecz będzie jeździła za rok albo dwa.


wuj

(*) o tym kiedyś.