Sunday 30 July 2017

na tarczy, ale z wynikami,

czyli jubileuszowe w systemie dziesiętnym 

(bo właśnie dziesiąte) i najbardziej 

— jak dotąd i oby na weki weków,

odpukać... kto tam? —

deszczowe wakacje na Alpach

(nie tylko w Spluegen).



Dała nam w kość aura, nie ma co... Kalendarz, pełen zarówno lenia, załamań, wznowień nadziei oraz wiekopomnych (tj. do wyrycia w ramach wykazu na wieku) zakorbień nogo, co mimo wieku jednak jeszcze podaje:

28+29 vi

Wiedeń-Mariazell, z tradycyjnymi kłopotami z wyjazdem z miasta, kimunkiem na przystanku cholera wie gdzie i dyszczem pod koniec. Spanie w drewutni. Chyba nikt nie zauważył, bo i komu by się chciało nos wystawiać z domu w taki pogodowy smęt?

30 vi

Na południe, przez Bruck an der Mur, później na północ przez Eisenerz i Gesaeuse za Steinach. Kibel nad sztucznym jeziorkiem z pstrągamy i łabędziamy.

1 vii

Niewiele, bo nastroje minorowe, popaduje, grozi... Przez Forstau do Altenmarkt. Cieciujemy pod takim-se dachem blisko szosy. Czyli nie jak Leszek. 69 km. Marsz na boso po ostrych (tłuczonych, nie z rzeki okrągłych) kamyczkach do strumyka — pamiętamy, pomścimy...

2 vii

Do Ferleiten (też ze 70km) i nijak dalej. Mokro. Oglądamy hodow-lamy i małego konika, który przybiega się przywitać i czochrać łeb o ogrodzenie. Ciocia lama wzięta za mamę broni się przed ssaniem ze strony młodziaków w sposób niepowtarzalny — kładzie uszy do tyłu, lekko zadziera głowę i dumnie i sztywno kroczy do przodu. Czasem nieco wspak, a czasem łapie młode za długą szyję usiłującą przedostać głowę do źródeł mleka złego, czy dobrego, a trafiającą — musi przez długość szyi — prawie pod początki szyi owej cioci. W połączeniu z poczciwością lamich mordek bardzo radosny widok. Większość lam i lamiąt podstrzyżona, może na pościel, czy co?

3 vii

Ferleiten - Hochtor 1h45m, w chłoście dejszczyku, wiatru i wyżej mokrego śnieżku, bez zsiadunku z motóra. Piszo, że deniwelacji 2505-1145 metrów, co wraz ze spadkiem z Fuscher Toerl daje jakieś 1500m z ogonkiem. Ogólnie całkiem zacny wynik, jak na początek tak skopanej, wydawałoby się, wyprawki... Za ciosem: słońce pokazuje się po paru minutach zjazdu, spadunek po przedobiadku z Heiligenblut, zrobienie przeszkadzajki Iselsberg i obiadek w Lienz. Ciągniem dalej za Schlanders. Morał wuja Dimasa z "Małych mieszkańców wielkich gór": "a żeby być silnym trzeba jeść, więc pałaszuj, chłopcze, pałaszuj...". Kwestia ta padła przy konsumpcji zupy i dyskusji na palący skądinąd temat, jak Senda ma odnaleźć niedźwiadki...

4 vii

Dzień serwisu napędu wierzchowca i dobiałczania muskulatury.

5 vii

Wokół Mte Cristallo (2 x para-przełęcz, ale widoki...), Giau mocarna, ale chyba jednak w kierunku łatwiejszym, Sta Lucia szemrana, i na dobitkę Fedaia i Sella. Ciężko, zwłaszcza Fedaia na niedożywieniu i w czasie siesty, gdzie żarcia nabyć się nie dało, a czekać było szkoda... Piekielnie stroma. A może po prostu ktoś nie załyczył batonika mocy czy jak tam. Nocleg przy ściance kamieniołomnej pod Sta Christina. Czy też St Ulrich.

6 vii

W dół do szosy Bolzano-Brenner, z Bruneck bierzem Jaufenpass od wschodu. Robialne. Na zjeździe nieco drzaźnimy się z bojącym samochodem, co to jedzie niczym pies ogrodnika. Nabywamy obiadokolacjośniadanie i znosimy jajo w czasie poszukiwania biwaku przed Timmelsjoch — tj. zajechane b. wysoko w poszukiwaniu sensownej wody, bo stok nasłoneczniony więcej... Tunel nr 5 ma zacne zaplecze, ale turlać się przesadnie w czasie snu nie należy.

7 vii

Imieniny miesiąca. Timmelsjoch od piątego tunelu w ciągu, 1h45m. Później totalna sauna w Meran i Vinschgau. Doradzam unikać "percorsa ciclabile", czy jak tam, w miejscu, gdzie dolina staje dęba; szuter grozi, a jak kto kolarką goni i z nerw wyjdzie to i kur*ienie można usłyszeć. Chyba przed Laas. Jeszcze trochu krętactwa i jesteśmy na nacziowce w Prato dello Stelvio.

8, 9 vii

Dwa dni restu, bo wyzwanie czeka.

10 vii

Jak w zegarku: Prato-Stelvio 2h20m w ciągu, S-ta Catarina-Gavia 1h10m w ciągu, bo za Bormio jeszcze był zrzut ładunku. Jest dobrze. Wisienka (zeschła i kwaśna cokolwiek) na torcie: passo di Aprica ("miełkij raj"... kto nie był, niech pojedzie, a zrozumie; wygląda trochę jak huk wielkiej inwestycji, która ostatecznie trochę nie wypaliła) w tempie akceptowalnym, z Edolo. Noc na zakręcie w domu, w którym straszą sprzęty rolnicze itp. Urwanie chmury. Odległości nie zanotowalim, a mapy się nie zgadzają.

11 vii

Mozolnie na Berninę, 3h20m z Tirano. W dół szybciorem (93 km/h na
t y m  odcinku...), ogląd zachmurzenia, trawienie obżarstwa i włazimy na Albulapass. 1h05m z La Punt, wiatr w twarz, dyszczyk letki, świstaki zwiewają przed aparatem. Jak żyć? Spadunek (z przeszkadzajkami, tj. wichrem i podjaździkami) do Tiefencastel, biwak pod mostem, nieco syfiasty, ale rzeka czysta, jak to u Szwajcarów. 115 km

12 vii

Via Mala, czyli zła droga. Ale dobra, do Spluegen włącznie (3h), później za Nufenen wpadamy w pułapkę niedomówień i łamiemy prawo. Na San Bernardino z Hinterrhein 37m, 450 m łagodnie w górę. W dół do Bellinzony i łagodnie w górę na Biasca i w prawo. Sauna, tłusty pot leje się z ciała. Fatal. 157 km, kibel za Aquila na budowie, bagno brzegu z piasku, wpadamy po kolana niemalże, ale ostrożność uprzednia powoduje, że bez obuwia. Wyjście — na czworakach...

13 vii

Rest. Dwa pomidory, żółta papryka, mocarela, cebulka, puszka fasolki, jogurt, ciasteczka, .5 dm3 coli za 22 CHF. Porządki, rzekowanie, puszczanie kaczek, zbijanie bąków, kąpiele słoneczne, lektura map, etc.

14 vii

Po śniadaniu w Olivone ponuro — kolec jeżynowy w tylnym kółku, a później popaduje, im bliżej przełęczy, tym mocniej. Na Lucomagno ok. 3h, tempo zjazdu ostrożne, aż do Disentis. Stamtąd 1h24m na Oberalp, ze strony południowej do Andermatt znów wali gęste mleko, lekko pada, ale po uzupełnieniu kalorii strzała na Furkę. Od Realp 1h05. Na przełęczy udomowiony świstak doprasza się żarła. Tuż po Gletsch wicher w plecy przez paręnaście km, później jednak w ryj. Dowiosłowujemy do R., z wiadomą miejscówką. Ładowanie na lewo telefonu bezcenne, bo małe-dziesiąt centymów sprzed roku jest na swoim miejscu. Zabralim, i być może pozostawim za rok jeszcze raz... 173 km.

15 vii

W ramach obchodów rocznicy łupnia spuszczonego zakonnikom przez naszych i spółkę wykręcamy wyniki — Raron 6:30-Martigny 10:30, najgorszemu wrogowi nie życzę dymania pod taki wicher. Duży św. Benio 2h45m, wliczając zakupy, pozbycie się nadmiernego ładunku z dnia poprzedniego oraz korek w tunelu. Przyznajemy otwarcie, że wiatr w czasie podjazdu trochę nam sprzyjał. W Aoście 17:03, jak mówi nocnik pokładowy, przy czym do Pre St Didier śmy wiosłowali pod wiatr, co jest niezgodne z tradycją, która głosi, że wiatry dują w górę dużych dolin... A, i sympatycznie chadżajski barakowy sklepik Conad przeprowadził się do wielkiego molocha. Mte Bianco schowane w tumanie. Na miejscu 19:23, skąd po lekkim docukrzeniu i koncentracji na małego św. Benia docieramy w 2h11m, ok. 22:00, po zmroku i w towarzystwie Angola z Manchesteru, który jest po Tour de Mt Blanc. Obaj w kurtkach. Zjazd w przekleństwach, dygotach i wstrząsach, bo nawierzchnia włoska, choć to Francja... W Seez ok. 23:30, 237 km, pad na parking...

18 vii

Po dwóch dniach restu/serwisu: 8:10-11:18 z Seez na Col de l'Iseran. Znów śmy wypuścili bidon w czasie wjazdu, który miał iść ciągiem, ale tym razem przejechaliśmy zakrętkę i śmy musieli zbierać szczątki biedaka. Litrowy srebrny "isostar" z żółtym zamknięciem, cuchnący plastikiem po każdej zimie, służył nam wiernie bodaj od 2006. W St Michel o 15:10 (nie do Yumy), gdzie spotykamy kolegę Romka jadącego na lekko i przegadujemy resztę wjazdu. Orzeszki i cola w Valloire, wkaszamy Galibier 17:25-19:16, choć niezgodności w napędach powodują, że tu i ówdzie trochu czekamy, trochu zwalniamy. Szosa literalnie zawalona kibitzami tdF. Po zeskoku na dół — jedyny oficjalny nocleg, w Briancon. 198 km.

19 vii

Pół-rest, bo ino Izoard, 1h55m, na spokojnie i łatwo, bo od północy. Zjazd — znów tłumy tłuszczy multinacjonalnej na podjeździe tdF, tu i ówdzie upominamy życzliwym słowem, być może rozumianym przez tałatajstwo jako "zakręt", że wtargiwać przed rogate czerwone fałszywe Ferrari z 90+ kg klotzem na pokładzie bynajmniej nie należy. Kibel tuż za Chateau-Queyras. 40 km.

20 vii

Długo i fotograficznie na Agnel, 2h18, 1380m, jeśli wierzyć tabliczkom. Piękna pogoda. Zjazd do Piasca (14:00) fatalny, na nizinie nawierzchnia jeszcze gorsza — temat na oddzielny wpis... przed Alessandria ok. 22:20...

21 vii

...ok. 03:30 w Pavia. 278km. Kimamy 5h na przystanku. 8:30-16:30 do Iseo. Piękne jezioro, ale nigdy więcej po płaskim u Italców, chrańcowata ich mać Mięsalina, a tatko Czarek... 137km, jak u tego tam, Ryczarda Fajnmana. Tylko tam bez jednostek, które są zerem i bzdurą, jak pouczał klasyk.

24 vii

8:25-18:15 Iseo-Ponte di Legno, w tym 3.5h radosnej zlewy w Pisogne, na szczęście pod dachem lokalnego supermercato. W ramach dodatkowych wrażeń z kraju mających drogowców debili, którzy symbolu "samochodu" na wjeździe na szosę szybkiego ruchu używają nader oszczędnie, rzeklibyśmy: losowo... — zaliczone trzy tunele długości ponad 2 km, z czego pierwszy pod górkę, żaden nie wietrzony. Brawo, pogrobowcy Imperium, Italiano w łeb kopnięto, strada deformata, cimitero della guerra... 114 km. Higiena ciała, dzierżawa malin i chłodzenie napoju pod mostem, spożycie (siedząco i boso) napoju wraz resztką gomółki Grana P. w promieniach zachodzącego za górotwór słońca — bezcenne. Nocleg przed warsztacikiem, pod który zajechali właściciele, zatankować pojazd. Podziękowali za miedziaki, no to dostali jeszcze dwueurówkę.

25 vii

Sprzed Ristorante za/nad Ponte di Legno na Passo di Gavia 1h37m w ciągu. tegoż dnia 2h07m z Bormio na Stelvio, w ciągu. obie w niezłej lodówce, końcówka drugiego podjazdu w wietrze i prószącym śnieżku. W każdym razie na sztrudla z panną, latte i pizzę qf śmy zapracowali uczciwie. Nie mówiąc o noclegu w Prato, gdzie sypiamy zwykle [...] Licznik: 95 km, jedna z map chyba 65 km, druga ponad 80 km.

26 vii

Wdrapanie się na tarczę: Reschenpass w 2h, bo totalny wmordęwind i kropienie i zimno i pada i syndrom trzeciego dnia, z Maszkowic niemalże. Od Nauders i Landeck niby lekki pod*urwiacz, ale mrzawka tyż, niestety wzmagająca się; do Innsbrucka źle, gdzie na tarczy wsiadamy w OBB do Wiednia, skąd rankiem EC104 do Warszawki. Chmury i opad kończą się gdzieś w Czechach. Oszczędności na noclegach poważnie nadszarpnięte...

Summa summarum ze 2900 km. Trąci malizną w porównaniu z zeszłym rokiem, ale pod względem sportowym tu i ówdzie to i owo się poprawiło i wyczyściło — znaczy, na najbliższe 2-3 sezony można Stelvio i Gavię odłożyć. I w następnym roku np. przejechać się po niszach...


Pozdrowienia dla dzieci z Bosco Team, oraz kolegów Romka i belfra napotkanych w trasie.