Wednesday 29 July 2015

dzekson

Performah, Korea.



Jako tytuł rzecze, opiekamy się superstrato Jacksona. Czarne toto jak z piekieł smoła i należy mu się jak psu buda:
  • szlif rogów + kosmetyka podtrumnicy
  • czyszczenie i ostrzenie mostka i podszlifowanie jednego z wózków ("komplet" to 3, 2, 2, 2, 1, 1)
  • ponowne zlutowanie drucików wraz z nieco fantazyjnymi efekcikami (pod mostem tkwi Tesla i będzie albo humbuckerem, albo para-humbuckerem z równoległymi cewkami), dodatkowo gryfowy pikapik będzie łączalny właśnie z ową Teslą i będzie miał odwracalną fazę. Fancy, no?
  • I nie pamiętam, co jeszcze. Aha, jakiś tajemniczy brzęk: wykryć, zlikwidować.
  • Wymiana kluczy, bo ktoś sprzedał z takimi do "reverse" i nieco egzotycznie się tym kręci -- prawie jak w Defilach niektórych
  • Odnowienie ślubów gwintów w gryfie, wyjechane niczym ja niedawno na wakacje. Podobnie ma się rzecz z otworami na śrubki od grzebienia do sprężyn.
  • Dopasowanie siodełka, bo krzywo nawiercili poprzedni misiowie od napraw i wstawienie nieco węższego.
Ogólnie całkiem fajna gitarka jak na cenę (biorąc pod uwagę most i przystawkę -- reszta praktycznie za tzw. null). Więcej grzechów nie pamiętam, za popełnione dziękuję. Foto wkrótce, razem z alpejskimi landszaftami i zapasem jakże pociesznych świstaków!

dr włod.

Thursday 23 July 2015

z powrotem, I

I po urlopie!

Wywczas zakończony prawie sukcesem, bo 95% dobytku pozbyliśmy się już trzeciego dnia na Pass Umbrail, pod Stelvio. Złodziejom kula w łeb, a przynajmniej łapy poodcinać saudyjskim wzorem!



Przejechane:

24.06 z Bolzano aż za Soelden, przez Timmelsjoch/Passo del Rombo, solidnie dało w uda i plecy;

25.06 Oetz-Landeck-Reschenpass;

26.06 Sta Maria-Pas Umbrail (katolicka stromizna)-Passo dello Stelvio-Bormio, nocleg na podjeździe do Sta Catarina di Valfurva, mało spania, dużo szczękania;

27.06 Passo di Gavia i przez Tirano kawałek za jeziorko Poschiavo;

28.06 Passo del Bernina + Passo della Spluga (popołudnie do zapamiętania na tzw. resztę życia), noc w Spluegen, kupa siana;

29.06 Passo San Bernardino + Nufenenpass (w sumie prawie 2800 m w górkę), po 20tej w dol. Rodanu w Ulrichen, później nocna jazda z wiatrem prawie do Martigny (konkretnie do Saxon);

30.06 Rest w Martigny, oficjalnie. O cenach milczymy, upał pustynny...;

1.07 Col du Grand St Bernard, Aosta, La Thuile, Col du Petit St Bernard, nocka kawałek za Seez; niby ok. 3500 m podjazdu, ale raczej łagodne, może oprócz kawałka za tunelem pod pierwszą z przełęczy.

2.07 Col de l'Iseran (~2000m na dwie raty, przerwą w Val d'Isere. Drugie zsiąście z rowerka w czasie zasadniczego podjazdu na przełęcz, bo bidon uciekł z ręki...) Później przegapiony odjazd do Valloire i kilkanaście km wzdłuż Arc zrobione na próżno. Podjazd na Col du Telegraphe (~800m) zrobiony w 1h20m, przez muchy. Kilka sesji eksterminacyjnych z klaskaniem. Noc w Valloire, w wyjątkowo "ostrożnym" polisz-campie;

3.07 Col du Galibier, dość długo, wolno i wściekle. Licence to kill. Dalej szybko do Briancon, godzina snu w mieście, brak łaknienia, rezygnacja z Col d'Izoard, więc jazda przez Argentiere, Mt Dauphin i Guillestre, do kanionu Guil, wieczorem na ~1450;

4.07 Rest. Żarcie drogie i mało;

5.07 Z rańca na Col Agnel, chmary much aż do końca, zabijanie nie daje pożądanych efektów w postaci zmniejszenia chmary. Zjazd do Guillestre pod potężny wiatr i Col de Vars w tempie post-emeryt, z przerwą, bo upał nieziemski.

6.07 Rest z jajem - ponad 30 km spaceru do sklepu i z powrotem.

7.07 Rest.

8.07 00:18-02:52 podjazd na Col de la Bonette łącznie z pętlą. Na asfalcie staliśmy w Jausiers i na najwyższym punkcie szosy -- trening znaczy się. Sen do wschodu, górne kawałki powrotu do Jausiers w dygotach. Dalej do Barcelonette i na Col d'Allos - piekielny upał, muchy i gzy. Po przełęczy wzdłuż Verdon aż do St. Jean les Alpes. Nocujemy oficjalnie;

9.07 Kiblujemy, bo żołądek strajkuje;

10.07 Rano przez Castellane do kanionu Verdon, z grubsza w dół, później objazd kanionu (w górę i w dół na przemian...), żarcie w Comps sur Artuby, i przez trzy niskawe przełęcze do Grasso i z pomyłkowym odjazdem do Carros w końcu Nicea po 01:00. Grubo ponad 200 km i nie ma się gdzie podziać;

11.07 Kiblowanie w Nicei, morze i wieczorem skok rozpaczy do Menton (przez Monaco). Noc przy porcie.

12.07 Z powrotem do Nicei i powrót w góry. Noc 5-6 km przed Isola.

13.07 Isola, Isola 2000 i Col de la Lombarde (jakoś przez poprzednie 7 sezonów mi umknęła...)

14-15-16.07 Kiblujemy w okolicy Marie, nad Tinee. Tama dla nudy, wyprawa po wodę w postaci wspinu w błocie, trawie i łupku, itp.

17.07-18.07 Zwindowujemy się do Nicei. Upał, zakupy, krążenie po mieście, wyławianie z morza piłki i frisbee dla dzieci arabskich i murzyńskich.



W sumie jakieś (2100 +/- 100) km, uwzględniając biasy licznika.




wrażliwi niech nie czytają...

18.07 Od 06:35 z małym opóźnieniem: "To se pan weź ten rower i prowadź go", "A to [bagaże inne niż rower] se pan weź do środka", "To nie jest kurwa autobus do przewożenia jakiegoś kurwa roweru", i temu podobne, łącznie z nerwowym złapaniem za ramę mojego roweru i energicznym potrząśnięciem nim w blaszanym kufrze z tyłu busa. Trochę lakieru (przed wyjazdem lekko retuszowanego, rower mam od wiosny 2002...) się obiło.

Za jakże życzliwą atmosferę i konwersację na wygórowanym dla mnie, maluczkiego, poziomie gorąco dziękuję obszernemu panu bagażowemu posługaczowi z autobusu linii, która mnie wiezła.Obszernych panów posługaczy bagażowych było dwóch, ten z tatuażem "L.T." na przedramieniu był uprzejmy, a ten bez tatuażu -- jak widać z powyższego -- jeszcze uprzejmiejszy, jego fizjonomia wyrażała obecność w kościanym pojemniku (noszonym na zanikającej szyi)  nośnika umysłu najwyższych lotów. Na kościanym pojemniku nosił czapkę z daszkiem, z napisem "SPORT", na nogach gumowe klapki i do nich skarpetki. Taki widocznie obowiązuje dress-code (nie dres!) w tej firmie. Imienia pana posługacza nie znam, bo kierowca nie uznał za stosowne przedstawić ani siebie ani kumplów.

Bilet kosztuje ponad 350 pln, opłata za bagaż dodatkowy/niewymiarowy dodatkowe 50. Nie miałem złotówek, więc kierowca zgodził się na 15E. Wnioski -- jeździjmy z Sindbadem albo Agatem, a tej firmie dajmy spokojnie zbankrutować, skoro od 25 lat nie zauważyli, że to klient jest panem, a nie jakiś bagażowy posługacz po czterech klasach przyzakładowej...