Sunday 20 March 2016

kraj nam...

...się zmienił dzisiaj generalnie(1)


Z ostatniej chwili, hedlajn-nius: Hamerykany opublikowały dokumenty z 1981, z których wynika, że jednak interwencja Radzieckich(2) w powietrzu wisiała i główna linia obrońców decyzji wprowadzenia stanu wojennego jednak ma pewną rację bytu. Przez lata obrywałem (werbalnie, ale z groźbami oberwania fizycznego włącznie, zwłaszcza od porąbanych ludzi z ex-stolicy) za tę obronę(3) i wyśmiewanie linii politykohisterycznej (zła generalicja i wredna partia spałowała nieroszczeniową, pokojowo nastawioną i niewinną "S", a wraz z nią nasz wspaniały, mesjański i zasłużony dla wszechcywilizacji kraj).
 
Czekamy na komunikaty sprzeciwu, zwłaszcza od Włodzia Bukowskiego, oraz światłych reżyserów i obiektywnych historyków(4), no i klasy potylicznej, nazwisk przez litość nie wymieniamy. Na dobry początek proponujemy wygrzebanie Reaganowi przynależności do PO(5) i zrzucenie winy na Tuska, że przyjął do partii takiego-se aktora.

Tak czy siak, Hamerykanom składam skromne podziękowania. Może będzie nieco normalniej. Choć biorąc pod uwagę, że przez lata w oficjalnej propagandzie dały radę wersja z bohaterem Kuklińskim i czysto-złą generalicją i WRONą, może jest to optimisatio precox, niczym u Milosa Pipki.
 
Lektura uzupełniająca: P. Kostikow, Widziane z Kremla, W. Jaruzelski, Stan wojenny. Dlaczego?, Pod prąd, zbiór Nikt, czyli Kukliński.


życzli-wuj

(1) Z piosenki-poloneza K. Sikory (ex-60 min/h, z Opola '81, a.k.a. "Smoleń w sądzie")

(2) NRD i Czechosłowacja też były chętne...

(3) Z pierwszej-półtorej ręki wiem, że wisiało... A obrony przyczyn i decyzji generała Jaruzelskiego nie należy mylić z obroną całokształtu PRL lat 80tych.

(4) Szczytem było wzięcie wypowiedzi z prośbą o pomoc gospodarczą i surowcową, zostawienie "prośby o pomoc" i dolepienie sugestii, że chodzi o pomoc militarną... Brawo.

(5) Bo przecież nie do Partaczki Nieboszczki...

Friday 18 March 2016

remont

koncert bass po polsku

Czyli siekierkowaty Mensfeld się przytrafił. Zadania, jakie wykonaliśmy:

  1. Szlif, bo progi jakiś palant nierówno wyrównał i sugestywnie nabłyszczył;
  2. Odszorowanie resztek lakieru z gryfu (wokół kieszeni, która jednak jest zalakierowana) i z obudowy gniazda -- palant nie wpadł na pomysł zdjęcia tych detali przed malowaniem albo źle odczyścił;
  3. Dopasowanie straplocka do kompletu -- lewy założył palant chyba z Defila;
  4. Wymiana mostu, bo po palancie został potwór z pokorodowanymi śrubkami do regulacji akcji, niektóre kręcone kąpinerkami, gwinty pozjeżdżane, jedna wklejona;
  5. Dorobienie dziurek w nakrętce reg. gryf -- palant dostarczył jakąś rachityczną samoróbkę;
  6. Podrasowanie spękanego lakieru, w typowym miejscu -- tył gryfu, tuż przed główką;
  7. "Redukcja" dla kluczy -- palant zamienił klucze na nieco chudsze niż oryginalne i opierały się one o główkę tylko spodem i górną podkładką, bokiem śruby już nixuja. Za takie coś powinien być pluton, bynajmniej nie rozszczepialny, szczególnie, że klucz do G zaczął ryć w główce, tak mocno usiłował odeprzeć przeciąganie struny przez wrogie nam siły godzące w podstawy ustrojowe. Wzięlim więc skrawki  b r z o z y  i zapodalim w te otwory, zrobiło się komfortowo ciasno i klucze trzymią się jak należy;
  8. Letkie podfrezowanie otworków na przystawki, coby luźniej chodziły przy podnoszeniu/obniżaniu;
  9. Kosmetyka przystawek -- w P ów palant usiłował nawiercić w osłonach dziury pod bieguny, ale nawiercił i krzywo i za duże, z obudowy do J ściąglimy wierzchni plazdik, i bieguny widoczne i milimetrzyk na dystansie do strun utargowany;
  10. Regulacja; tu palantowi niczego zarzucić nie mogę, jedynie sobie, że skręcając mostek "w powietrzu" nie wyczułem, kiedy przestać kręcić. A piszę prawdę, jak to notoryczny kłamca;
  11. Elektryka: vol + balans + barwa + przeł. fazy. Pierwotnie działalność palanta opiewała na miszmasz, wrzucił potencjometry, przełącznik, lutownicę i cynę do wirówki i coś wylosował. Ale czego oczekiwać od palanta?
  12. Ok, świeżych strun -- były. Ale, palantowa palanta mać, dla mnie za grube...
Za wszystko ponoć dano 350 i robiono wielkie oczy na większość wad, które w czasie rozkręcania wyzrzędzałem podnośnie. Mam wrażenie, że palant zrobił biznes życia -- kij (do palanta) mu w oko. 

Oprócz tego ruszyła się sprawa Czechobackera, gryf już z perło-markirowką i odmalowany. Czas na progi i binding.

Sponsorem powyższego jest liga polskiego baseballa, zwanego też palantem.


wuj włod.

Thursday 10 March 2016

z woja, II

czyli o intelektualnie uczciwym

wykładowcy marksizmu w LWP.

Obiecana historyjka, co ją Tatko opowiadali. Dawno temu był we wojsku nauczany przedmiot o nazwie, której nie pamiętam, ale coś w stylu marksizm/leninizm, czyli para-naukowe podejście do historii i jej procesów, wpływu na rozwój społeczeństw, nieuchronności rewolucji w państwach rozwiniętego kapitalizmu etc. — być może bredzę (improwizując), nie jestem w tych sprawach oczytany (czytałem troszkę Schaffa i Wiatra, ale nie zdawałem egzaminów). Jak łatwo zgadnąć, żołnierze (zresztą studenci też... ale historyjka jest z woja) za przedmiotem tym nie przepadali, od czasu do czasu prywatnie z niego żartowali, ale publiczne żarty w czasie wykładów należało przygotować raczej w sposób zawodowy i nie budzący podejrzeń. Tak właśnie uczynili ludzie, którzy wygrzebali stary artykuł (bodaj z Trybuny Ludu) pt. "Kto się boi rewolucji?", traktujący o zamordystycznym reżimie Salazara w Portugalii. Kawalarze owi każdego z "politycznych" wpuszczali w krzaki, przywołując — jako rzekomo powszechnie znany — artykuł  L e n i n a, pod dokładnie tym samym tytułem, i dopowiadając jakąś jego treść, a być może zamieszczając jakieś ogólnikowe zdanko z oryginału. Jak łatwo zgadnąć, żart nie dość, że pyszny, to pracował znakomicie — każdy z wpuszczonych poważnie kiwał głową zmarszczywszy brwi i być może drapiąc się w nos czy brodę, niby przywołując z pamięci nieistniejący, a na pewno nie przeczytany przez siebie artykuł Wodza Rewolucji, a owo kiwanie i zastanowienie poprzedzało z uznaniem wypowiedziane "o, widzę, żeście dużo czasu spędzili ostatnio w bibliotece, podchorąży!" — oczywiście ku cichej uciesze kawalarzy i wtajemniczonych, zresztą zasłużonej. Żartowali z różnych, aż trafili na kapitana X., który w toku dyskusji także został zagadnięty o dęty artykuł pióra niezapomnianego Włodzimierza Iljicza. Bo, obywatelu kapitanie, jak pisał Lenin w artykule "Kto się boi rewolucji", .... — na co X. podejrzliwie uniósł brwi i, patrząc prosto w oczy wpuszczającemu, powiedział: O! Nie czytałem... Czy jest w bibliotece? Podchorążowie jąkając się jeden przez drugiego wyjaśnili sprawę. Być może ktoś spodziewa się, że w ruch poszedł regulamin, były upomnienia czy kary za niesubordynację. Otóż nic z tego — w czasie wyjaśnień mina kpt. X zmieniała wyraz, należałoby rzec, od uważnie słuchającego przełożonego do konesera zjadliwych żartów. "Dobre, podchorążowie! Kupuję!" — i sprawy nie było. I to z kpt. X nie miał odwagi po kozacku dyskutować ów młody, zaangażowany marksista. Czy i ile razy kpt X użył tego kawału — nie wiadomo. Co do młodego marksisty — wiadomo, kim został...

smaczek

czyli z życia wzięte.

A było to tak: wybrał się Tatko upłynnić zabytkową monetę znalezioną w biurku Dziadka. Moneta opiewała na jeden rubel transferowy, czyli bodaj takie wschodnio-RWPGo-euro-azjo. Nabywca (jak łatwo zgadnąć, z miejsca element wyjatkowo podejrzany i gorszosortny) okazał się być absolwentem tej samej szkoły oficerów rezerwy co Tatko, parę "roczników" starszy, ale zbieg okoliczności chciał, że na roku służył z panem Wiciem Wu., ponoć ministrem w jakimś rządzie, ale nie pamiętam za cholerę, ani w którym kraju i któremu resortowi szefuje — pamięć, jak widać, nie ta. Ciąg dalszy jest dość banalny, czas na smaczek — otóż wzmiankowany pan Wiciu był wyjątkowo żarliwym i dobrze oczytanym młodym marksistą, biegłym w diamacie, ochoczo i wręcz zaczepnie dyskutował z każdym i w werbalnym fechtunku kładł adwersarza na przysłowiowe dwie zabawki z piaskownicy. Wykładowcy zaś (na kursie dla oficerów politycznych) podskakiwał raczej ostrożnie... O wykładowcy kiedy indziej, bo też historyjka zacna.

W międzyczasie dokończylim Bandziolinę i taką japońską popelinę, co się nazywa "Marina". Nie rozumiem, jak można takie coś chcieć mieć w zbiorze, ale że nie mój zbiór — podrychtowałem, umyłem ręce i dziś wyjeżdża.  Taka tam, dwudziesta woda po Ibanezie. Bodaj najniższe progi post-jumbo, jakie kiedykolwiek zjechałem. Tys piknie.


wuj włod