Thursday 10 March 2016

z woja, II

czyli o intelektualnie uczciwym

wykładowcy marksizmu w LWP.

Obiecana historyjka, co ją Tatko opowiadali. Dawno temu był we wojsku nauczany przedmiot o nazwie, której nie pamiętam, ale coś w stylu marksizm/leninizm, czyli para-naukowe podejście do historii i jej procesów, wpływu na rozwój społeczeństw, nieuchronności rewolucji w państwach rozwiniętego kapitalizmu etc. — być może bredzę (improwizując), nie jestem w tych sprawach oczytany (czytałem troszkę Schaffa i Wiatra, ale nie zdawałem egzaminów). Jak łatwo zgadnąć, żołnierze (zresztą studenci też... ale historyjka jest z woja) za przedmiotem tym nie przepadali, od czasu do czasu prywatnie z niego żartowali, ale publiczne żarty w czasie wykładów należało przygotować raczej w sposób zawodowy i nie budzący podejrzeń. Tak właśnie uczynili ludzie, którzy wygrzebali stary artykuł (bodaj z Trybuny Ludu) pt. "Kto się boi rewolucji?", traktujący o zamordystycznym reżimie Salazara w Portugalii. Kawalarze owi każdego z "politycznych" wpuszczali w krzaki, przywołując — jako rzekomo powszechnie znany — artykuł  L e n i n a, pod dokładnie tym samym tytułem, i dopowiadając jakąś jego treść, a być może zamieszczając jakieś ogólnikowe zdanko z oryginału. Jak łatwo zgadnąć, żart nie dość, że pyszny, to pracował znakomicie — każdy z wpuszczonych poważnie kiwał głową zmarszczywszy brwi i być może drapiąc się w nos czy brodę, niby przywołując z pamięci nieistniejący, a na pewno nie przeczytany przez siebie artykuł Wodza Rewolucji, a owo kiwanie i zastanowienie poprzedzało z uznaniem wypowiedziane "o, widzę, żeście dużo czasu spędzili ostatnio w bibliotece, podchorąży!" — oczywiście ku cichej uciesze kawalarzy i wtajemniczonych, zresztą zasłużonej. Żartowali z różnych, aż trafili na kapitana X., który w toku dyskusji także został zagadnięty o dęty artykuł pióra niezapomnianego Włodzimierza Iljicza. Bo, obywatelu kapitanie, jak pisał Lenin w artykule "Kto się boi rewolucji", .... — na co X. podejrzliwie uniósł brwi i, patrząc prosto w oczy wpuszczającemu, powiedział: O! Nie czytałem... Czy jest w bibliotece? Podchorążowie jąkając się jeden przez drugiego wyjaśnili sprawę. Być może ktoś spodziewa się, że w ruch poszedł regulamin, były upomnienia czy kary za niesubordynację. Otóż nic z tego — w czasie wyjaśnień mina kpt. X zmieniała wyraz, należałoby rzec, od uważnie słuchającego przełożonego do konesera zjadliwych żartów. "Dobre, podchorążowie! Kupuję!" — i sprawy nie było. I to z kpt. X nie miał odwagi po kozacku dyskutować ów młody, zaangażowany marksista. Czy i ile razy kpt X użył tego kawału — nie wiadomo. Co do młodego marksisty — wiadomo, kim został...

No comments:

Post a Comment