Monday 8 August 2016

powitanie w skromnych progach

tj. po wycieczce


Udało się wrócić bez większych stłuczek. W ramach akcji "dzień po dniu" postaramy się nakreślić trasę. Foto wywołane z lasu, ale skany wymagają poprawunku.

1. (28.06.16) Wiedeń do ok. 20 km przed Hainfeld. Wyjazd z miasta z tzw. przygodami, tj. kluczeniem i raczej na NW zamiast SW.

2. Stamtąd do Aich nad Enns. W tym bodaj najstromszy podjazd wszechczasów, chyba pod 20% podchodzący, zaliczony przypadkiem i składający się z trzech bodaj "ścianek" na ścieżce rowerowej (szczerze: liczylim na to, że ominie nieco pagór, przez który lazła szosa). Na zębatkach najbardziej wybaczających, tj. przód 34, tył 28 należało stanowczo wstać i zapodawać raźno zarówno z nosków w górę jak i z baranka, tj. z bicepsów, oddychając trochu jak przy biegu. W Liezen półtoragodzinna przerwa na przeczekanie opadu, nocleg nieco ryzykowny, wśród opadu "z drzew" i gmle.

3. Z Aich za Hochtor, jak zwykle pierwszy podjazd tego rodzaju po 100 km rozruchu przebiegł nieco tak sobie. Poliszkemp przy tamie/elektrowni.

4. Przez Iselsberg i Lienz na Stallersattel. W tym półtorej godziny dyszczu przeczekane w wylocie tunelu i zawód, że przełęcz zrobiona nie w tę stronę, choć zrobić w drugą... Ot, zagwozdka. Może kiedyś, za młodości. Jak to ludzie ujmują, kosa, ew. korba. Oczywiście zlewa wieczorem i nocą, a patent na daszek wybitnie mało wygodny.

5. Dzień lenia, suszenie, dosypianie niewygód.

6. Badia, Passo Campolungo zamiast Valparola, bo się zgapiłem, później Passo di Valles zgodnie z planem. Głównie mgła i szarość i obawy, że dupnie, ale obeszło się bez. Komfortowy poliszkemp z dostawą poziomek — świstaki przyniesły. Jeden nawet prosił, żeby jego żonę sfotografować, ale nepotyzmowi i kolesiostwu mówimy "nie".

7. Okolice Trento, miało być szybko i jak z Zenona Płatka, a wyszło koszmarnie, z racji zakazu dla rowerów. Coś ze 120 km, a przesunięcie może z 50 z racji tego kręcenia się niczym gówno w przerębli (choć temperatura zgoła kontynentalno-półpustynna) i tułaczki góra-dół po okolicach, cokolwiek nieprestiżowych. Przed Tione di Trento zlewa stulecia i burza — półtorej godziny stania pod płachtą na parkingu i trzymania rzeczy suchych przy sobie. Kąpiel w mętnej rzece i bardzo zacne kimanie w opuszczonej chacie; miedziaki oczywiście zostawione.

8. Dzień taki-se, czyli przejazd obok Brenty i przez Madonna di Campiglio, spadek do miasteczka na D. i później Passo del Tonale — piękne widoki i idiotycznie wyglądający wieżowiec. Po spadnięciu z siodła komfortowy kibel na łączce, tuż nad Ponte di Legno.

9. Dzień konia — równo 2h od nocziowki na Passo di Gavia (coś ze 1300 m), spadunek do Bormio, stamtąd bodajże 1h20m na Passo di Foscagno, na Passo d'Eira nie liczyłem, Forcola di Livigno i Bernina nie pamiętam, ale marnie, tj. trochę na dobicu — było odcięcie i konieczność załyczyć płatki z wodą wynikła. Na zdjeździe z Berniny uciągnęliśmy 89.8 km/h, bo czemu nie. Kibel w miejscu tajnym obok Pontresiny.

10. Dzień lenia i żarłoka. Letko popaduje.

11. Dzień konia — przejazd do Malojapass (podjazd symboliczny), spadunek do Chiavenny i 2h35m na Passo dello Spluga, a ze Spluegen spacerkiem do Hinterrhein i łagodnie w górę na Passo San Bernardino (z Hinterrhein 42m). Poliszkemp trzygwiazdkowy na zjeździe — pogoda dobra i łoże z wyściółką z suchego igliwia w ilości aż nadmiarowej. 135km

12. Dzień konia i tyracza, czyli zadaniowe podejście do kolarstwa — Gotthard od południa (odcinek do Airolo niezmiennie nudno-zadaniowy, a później kostka brukowa jeszcze jest, a tunelamy się chwalo...) i Furka na dokładkę, ciężko. Bellinzona-Airolo 3h30m, Airolo-Gotthard i Realp-Furka po 1h30m. Kibel koło Fiesch. 185 km

13. Kolejny dzień zadaniowego podejścia do kolarstwa: od Fiesch za Megeve. Z czego ostatnia godzina do Martigny pod tradycyjny wiatr (25-30 km/h) (z Brig łącznie 5h), Martigny-Col de la Forclaz 1h37m, zjazd z Chamonix na nielegale, za to szybko. Do Praz 186 km, początek dyszczu.

14. Rest, bo dyszcz, choć z łaskawym oknem na zakupy. W sumie 20h opadu, jeśli dobrze liczę.

15. Szaro i dyszcz, ale należy się wyrwać. Przez Albertville do dol. Maurienne, z komfortowym wichrem w plery, jak to zwykle w dolinach bywa. Dojechane przed Lanslebourg, do rozwalającej się cokolwiek chatki. W zasadzie możnaby usiłować pchać się na Col du Mt Cenis, ale z powodu opadu widocznego tamoj, dokonalim odpowiednika wyłozowania, tj. odpuszczenia sprawy z dorobieniem kunsztownego uzasadnienia.
16. Długi dzień, stamtąd przy 10° C w porywach na Col du Mt Cenis, gdzie na górze wiatr urywał łeb, spadunek do Susa i brzemienny w skutki wdrap na Colle del Finestre — od połowy drogi szuter, walka na śmierć i życie wraz z dopingującym pokrzykiwaniem (także opiniotwórczym, zwłaszcza w zakresie opinii o włoskich drogach) i jeden kamol, który 5 minut przed wjazdem (bez zatrzymanek, więc byłby to OS) wziął i przerżnął oponę. Pech, frustracja i decybele z gardła. Z przełęczy spadunek dalszy aż do Pinerolo, z perspektywą zlewy. Istotnie, nadejszła, toteż przeczekiwalim drgając w obleśnym wietrze pod wiaduktem i pojechalim nocą na południe (nawierzchnia momentami artystyczna, na szosie polecam albo 10 cm na lewo od brzegu prawego albo vv. Kima - jakieś 5h - w Piasco przy świątyni kat., zostawilim miedziaki, bodaj jedyne dotychczas sypnięte tej organizacji, ale za sprawy — rzecz jasna — materialne. 186km.

17. Z Piasco doliną Varaita w górę na Col Agnel w scenerii jedynej w swoim rodzaju, jako że już poprzedniego dnia sypanina żabami od ok. dwutysięcznego metra miała postać śniegu. Na zboczach za Chianale zalegało z 10 cm i było okrutnie biało, a szosa odśnieżona, więc elementu zaskoczenia drogowców nie było, za to świstaki dopisały. Zakiblowane wcześnie, tuż za Arvieux po bodaj 80 km.

18. W dół do Guillestre, Col de Vars w warunkach cokolwiek bardziej humanitarnych niż rok temu, równe 2h z przerwą na zoopatrzenie. Później Barcelonnette i dalszy spadunek nad Lac de Serre-Poncon; w okolice Chorres 137 km.

19, 20. Rest, pływanie, przegląd pojazdu.

21. Dzień konia — ruszone o 7:30 z Chorres  do Gap, 45 min. na Col Bayard, później 35 min. z Pierre do Col d'Ornon i 2h50m z Bourg d'Oisans na Col du Lautaret i 50 min. stamtąd na Galibier, 18 min. z Valloire na Telegraphe. Z racji zagadania z Angolami tam i Teutonami na Telegraphe nie udało się zdążyć do sklepu w St Michel i Modane (do drugiego gonione było do granicy bólu, palenia ud i smęcenia wraz z kwiczeniem; oczywiście zamknięte, dodatkowo udało się najechać na jakiś wykwit francuskiej sztuki asfaltowania i przebić ogumienie... O 23:02 w chatce przed Lanslebourg. 244 km. Podjazdów wyraźnych liczyłbym 500 na Bayard, 400 na Ornon, 1300 na Lautaret, 600 na Galibier, i trochę wahnięć za Modane w okolicy fortów i dwa zakręty po Termignon. Ogółem ponad 2800.

22. Col de l'Iseran, z Bonneval 1h35m, po spadku do Seez ok. 16. jeszcze z półtorej godziny przeczekiwania wyjątkowo wrednego żaru. Do Petit St Bernard długo, bo z kolejną awarią dętki. Zgon, choć im później, tym szybciej, bo pogoda coraz gorsza, więc ciśniemy jak najdalej. Na zjeździe jedyne w swoim rodzaju osiągnięcie z gatunku commedia di pavemente — asfalt wytrworzył struktury żywo przypominające lodowcowe szczeliny. Cokolwiek strasznie, na szczęście niczego poza zlikwidowaniem koła się nie ryzykuje. Nocna jazda przezabawna, zwłaszcza w przypadku tzw. xujów, którzy nie wyłączają świateł drogowych. Ok. północy Aosta, po 164 km.

23. Rest, zakup dętek, jedzenia, próby osadnictwa, dociekania, czy kąpiel bierze się w rzece, czy w ścieku; bukiet był taki-se.

24. Na Gd St Bernard 6h22m, w tym 3h deszczu przeczekane. Z uwagi na fatalną pogodę widzianą z Martigny, dajemy spokój z płn. stroną Alp Berneńskich; zresztą tam zawsze leje, jak mawiają starożytni górale. Z Martigny do Raron 3h, bo wicher w plecy. 144 km.

25. Z początku warunki złe, ale od Gletsch się przeciera. Gletsch-Furka i Andermatt-Oberalp po 50 min. Z (drugiego) podjazdu widać było, że na odcinku Wassen-Andermatt jest zaciągnięte gmłą, więc rezygnacja z zestawu Grimsel-Susten była jedynie słuszna (pomijając, że Grimsel, jako podjazd, ciekawa jest od północy). Zakręcone 164 km do Ilanz, z małą przewrotką - bo na brykającego cielaka się zagapilim.

26. Rest — rehabilitacja skutków przewrotki. Masaż udźca znaczy.

27. Dzień nie tak trudny, jak mogłoby wmawiać udo i pogoda, ale szuramy do Tiefencastel, stamtąd Bergun-Albulapass 1h10m (brawo Jasiu!), do Zernez jakoś długawo i trochu pokapuje, a Zernez-Ofenpass 1h30m na oparach, także mentalnych, z racji wiadomego zjazdu w środku zabawy... Dobijamy do Prato dello Stelvio, 181 km.

28. Z Prato na przełęcz 2h45m i z powrotem. Korbiasto, w górę, bo stromo, w dół, bo śmierć w oczach. Później lenistwo.

29 i 30. 7:30 start do St Leonhard, stamtąd 1h51m na Jaufenpass i ucieczka przed deszczem do Sterzing. Nawierzchnia fatalna. Godzina ostrzegawczego dyszczu na podjeździe na Brenner, przeczekiwana wraz z drzemką. Spadek do Innsbrucku bardzo wycyrklowany - po zameldunku pod dach stacji benzynowej nastąpiło półtorej godziny napier*alania wodą, gradem i prądem z niebios, a później godzina łagodniejszego posikiwania. Jedziem nocą przez Woergl, chyba nielegalnie do St. Johann in Tirol z bodaj 2h kimania na betonie pod wiaduktem tuż po tunelu (ponad km) i na przystanku gdzieś dalej. Po Steinplatte (Pass Strub) kąpiel, w Lofer śniadanie i znaną trasą wywalamy się na płn.-zachód od Salzburga i do miasta, gdzie urodził się pewien człowiek, ale pomników nie widać. 16:30; tradycyjny deszcz i chwila wieczorem na zamontowanie się na przystanku lokalnego PKS-u. 405 km

31. Z niemieckiej strony Braunau z przygodami/objazdami na północ, przekraczamy Dunaj i dobijamy do Volar w Czechach, 160 km. Dalej czeskim cugiem, w tym kimanie w Pradze przy dawnym miejscu pracy...

Podsumowując, wg licznika jakieś 3800 km z ogonkiem. Foto wkrótce.

No comments:

Post a Comment