Monday 13 June 2022

rowerowe idiotyzmy, cz. 2

2014. Wracam szosę, bo wspinanie zaczyna się nudzić, zresztą biję w szklany sufit cyfry i brzucha. A zresztą jest okazja, bo praca się zmienia. Start z Lozanny. Długi drugi dzień - spod Brig przez Simplon do Locarno, a może dalej - wyleciało. Przed Domodossola znalazłem na szosie czarną podwiązkę. Orderu sobie nie przyznałem, ale chyba wśród trofeów jest. Może dam do ogłoszeń "znaleziono". Następnego dnia nie pamiętam, trzeci chyba jeszcze nad jeziorami, czwartego do Grosotto, już w Valtellina.

Najgłupszy dzień wyjazdu to przejaździk przez tradycyjną Stelvio i w Sta Maria w lewo - Ofenpass, która prześladuje mnie po dziś dzień. Na wjeździe objawiła się sprawa, której wcześniej w Alpach nie widywałem - muchy w ilościach hurtowych. A trzeba wiedzieć, że od tej strony podjazdu raczej pić nie ma (z) czego. Zresztą od drugiej też. Stąd chyba nazwa, Ofen należy kojarzyć z oven. Więc muchy piją z człowieka, zwłaszcza gdy pot z niego spływa. Rozbicie obozu nastąpiło tuż po przęłęczy, w pobliżu jakiegoś Gasthausu. Rano się okazało, że okrakiem na mrowisku - pobudka od oparów kwasu mrówkowego, coś jak mocny ocet - zgroza i pochwała moskitiery w namiociku... Jak mu było? Hannah. Jedynka, określona kiedyś przez człeka, co to na jednym campie spędza z rodzino całe wakacje jako "namiot dla psa". Czemu nie. Dzień restu i walki z mrówkami i lenia nad rzeczką.

Później przepchałem się przez Albulapass i w dół do Renu. Przed przejazdem przez Versam w czasie obiadku o mało co nie oberwałem strzałą - jakieś dzieciaki szyły z łuków. Pouczyłem. ("Masz cela, jak baba z wesela" - tak się za moich czasów mawiało, bo kiedyś to było, panie...)

Następny dzień też urwanie głowy - za jednym machem Oberalp, Furka i Grimsel i melina w Meiringen. Padało już na wjeździe na Grimsel, na parę minut się przetarło, a później goniło w dół, ale ten wyścig wygrałem.

Po dniu restu pogoniłem do Berna, a tam burza jaksiemaszwiktor. Nie znalazłem campu i zlądowałem w pobliżu tunelu dla pieszych, w którym było kapitalne echo i można było buczeć, muczeć i nucić, nawet po trzy dźwięki po sobie i słychać było akordy. No i w życiu nie chodziłem "w krzaki" przy takiej zlewie, zresztą krzaki rzadkie i było ryzyko przyłapania, na szczęście nieziszczone, za to zi-srane... W tunelu można było się przekimać i rano zniknąć. Pani z pieskiem nigdzie nie doniosła, wbrew opowieściom złych jazykow o Szwajcarach. Następne 2 dni na legalu oraz zakup świstaka pluszowego dla bratanicy. Chyba jeszcze istnieje w zabawkowisku jej siostry. Wujem trzeba być, nie ma to tamto.

No comments:

Post a Comment