Ibanez eR Gie.
Kolejny remont zakończony sucksesem(*), choć w kosmetycznej warstwie poległem przez jakiegoś śmiesznego lakiernika, co to lakieru bezbarwnego nie był położył na korpus - uzupełnienia obić wyszły, ale szlifować się dawały średnio, a spod złoto-czarnego lakieru zaczynało wyświtywać coś koloru szarej kości słoniowej. Więc akryl i trochę pacykarskiej roboty odstawiłem i tyle.
Most przeszedł standardową kąpiel w płynie do naczyń, wodzie, spirytusie i benzynce, na koniec letki smar, jak kazali na internatach. Śrubki przyrdzewiałe dodatkowo w kwasie, ale cytrynowym. Dodatkowa fucha dla detektywów polegała na wyczuciu, gdzie występuje mocno drażniący brzęk na basowej E. Okazał się występować w siodełku, które potraktowane zostało pilnikiem diamentowym i drobnym ścierpapierem, i pod naporem siły i godności osobistej ustąpił.
Gitarka odzyskała świeżość i nowe życie, w szczególności miło jest posłuchać, jak most wraca, gdzie mu powinność każe.
"Progi w stanie sklepowym" :D |
Ro*pie*dol*ny FR (lic., LoPro, TRS) |
Śrubki się odrdzewiają. Prawie jak w Coli. ("A wujek musi") |
Aż zapomniałem foto zrobić. Zresztą, jaki jest przysłowiowy koń, każdy wie. RG 320, 1999, Korea.
Jak mawiają starożytni górale, another one bites the dust!
dr włod
(*) pudło! Źle polutowane! Taki ze mnie cyniczny lutownik!
No comments:
Post a Comment