Jako że udało się z sukcesem popełnić generator skryptów zbiorowo skalujących rysunki i nie trza katować myszy i gimpa (ani uczyć się jego skryptownictwa), obietnica z końca lipca ulega realizacji.
|
Pierwszy dzień. Słońce. |
|
Druga strona Timmelsjoch. Jeszcze słońce. |
|
Trzeci dzień, za Reschenpass, widok na Ortlera. Słońce. |
|
Trzeci dzień, tuż za Sta Maria, na ostatnim planie Offenpass. Słońce. |
|
Trzeci dzień, nieco wyżej po drodze na Pass Umbrail - kosa nieziemska. Słońce. |
|
Na lekko na Passo Stelvio; galopuje misio, a na Umbrail ktoś kosi sakwy. Słońce. |
|
Skądinąd znana szosa do Bormio, tym razem w dół zjeżdżana. Niebo bez chmur. |
|
Wjeżdżamy na Paso di Gavia. Kosa. Chmur mało. |
|
Kolejny landszaft. Też słonecznie. |
|
Misio, chowa się przed słońcem, bo mu kark wypaliło z sierści. |
|
Misio, w cieniu. |
|
Koza nostra, czyli kawaleria Szatana. Biała, bo ktoś niesie światło (Lucyper znaczy) |
|
Wyżerka, bodajże w krzolach na nacziowce nad Lago di Poschiavo. Niebo czyste. |
|
Paso del Bernina, po raz wujwiktóry. Słońce... |
|
Za St Moritz, to chyba kant Badyla. Słońce. |
|
Chmury na miarę możliwości regionu. |
|
Spadunek z Ma(ch)lojapass. Słońce. |
|
Paso San Bernardino.Bajoro. Odbija się coś. Chyba delikatne chmurki. |
|
Misie, konkretnie pamiętaj matko, dziecko twój skarb. Za chwilę śniadanie. |
|
Tego dnia uda nie próżnowały i w słońcu zapedaliły ze Spluegen (ok. 07:00) do Saxon, przedm. Martigny, ok. 02:40, po drodze wkaszając całkiem zacny podjazd na Nufenenpass od strony włoskiej. To właśnie widok stamtąd, bodaj ok. 20:00. |
|
Nufenenpass, widok na wprost, ca. na północ. |
|
Iglica Czarna, Peuterey, czyli koniec podjazdu na małą przeł. św. Benka, nb. po wielkiej tego samego dnia, jako że po dniu restu w Martigny zaczęła się koniunktura, zwana również formą. Słońce jak s-syn, rzecz jasna. |
|
Po przehulaniu się przez Col de l'Iseran, oczekuje nas parę godzin w dół pod solidny wicher. Oczywiście dla poprawy nastrojów świeci słońce. Z przegrzania przegapimy odjazd na Col du Telegraphe i trza będzie dymać paręnaście km z powrotem, a podjazd będzie w muchach, że kurwitza człowieka może do imentu strzelić. I wyjątkowo zakonspirowany poliszkemp w Valloire. |
|
Z Col du Galibier, gdzie podjazd odbywał się w słońcu i z hekatombami much, które wyjątkowo tego sezonu obrodziły (niczym na Offenpass rok temu). Nie pamiętam nazwy tej piramidy, ale w 2006 mi się spodobała. |
|
Po dniu restu wleźliśmy (w słońcu i rojach much) na Col Agnel, dla przypomnienia wrażeń estetycznych z 2003 i 2005. Wszystko na swoim miejscu i muchy, więc coś dodano -- czyli postęp. |
|
Z pieszej ("rest") wyprawy po prima nakup, jakieś 30 km w nogach i w łeb cały czas nak...a słońce. |
|
Poliszkemp nad rzeko. |
|
Z grubsza od 00:20 jeździmy: Jausiers - pętla wokół Cime de la Bonnette, 2h 36m, 1540m deniwelacji bez zatrzymywanek i tykania asfaltu zelówkami, bez much i słońca! Czasem z pomocą księżyca. No i dopiero pętla (naprawdę stroma) na najlżejszym przełożeniu, tj. 32:24 (przód:tył) |
|
Wschód na Col del la Bonnette. Jeszcze nie grzeje, tylko zapowiada. |
|
Spadunek z powrotem do Jausiers, w dygotach. |
|
Misio. |
|
Po drodze na Col d'Allos, pierwszy raz. A słońce nie pierwszy raz. Tabuny much i gzów różnego kalibru, susza jak nie powiem co. |
|
Spadamy do dol. Verdon. Słońce jak malowane. |
|
Niedługo zajedziemy do kanionu, pogoda słoneczna. |
|
Bardzo dużo skały, w słońcu. |
|
Tak obchodziliśmy 605 rocznicę bitwy pod Tannenbergiem w bardzo zmyślnym i intymnym poliszkempie nad Tinee, z grubsza pod Marie. (Po starcie sprzed Verdon i zalczeniem pętli wokół kanionu wparowalim do Nicei, przekimalim, przewalilim się przez Monaco prawie do Włoch, znów przekimalim, później z powrotem, po czym udalim się w kierunku północnym i wkosilim Col de la Lombarde, która umknęła naszej uwadze za każdym razem, kiedyśmy studiowali mapę, a było tych razów dużo -- zwłaszcza z braku książek w podróży; także w tym roku, jako że "Oszołomstwo i realizm" zostało zakoszone pod Stelvio wraz z resztą dobytku) |
|
Daj tamę nudzie. |
|
Nizza baj najt gut? Gut, jes... |
No i tyle. Morał: nawet jeśli niewiadomi sprawcy zakoszą nam wszystko oprócz roweru, karty i aparatu i kilka nocy przeszczękamy zanim kupimy śpiwór, doceniajmy brak bólu kolan, rosnącą wraz z wiekiem (nie od trumny, huehue) formę, jazdę na lekko i zmniejszający się brzuch. Jak również doniosły fakt, że klimat zmienia nam się na stepowo-półpustynny, nawet w Alpach. A pamięta się przecież czasy, kiedy np. w 2003 po spadku z Col Agnel w Arvieux tak późnym popołudniem dupnęło tak, że... No... ale kiedy to było. Gdzie są niegdysiejsze śniegi? Ślady po jeździe w słońcu w bularce do dziś dźwigam na ramionach, a i głowa tak przytomna, że wszyscy sugerują, że "pogrzało".
To by bydło na tyle, a co i gdzie za pół roku, strach myśleć.
wuj wszystkich wujów.
No comments:
Post a Comment