Sunday 14 March 2021

wk*rw na NIE

W ostatnim numerze poczytnego u nasz w resorcie periodyku red. A. L. dokonał groteskowego wyczynu — połączył tuszowy kamingałt z chwytem propagandowo-marketingowym. Żeby nie było — nie zamierzamy red. L. mieszać z błockiem z racji tuszy, bo samiśmy grubi. Choć bywało gorzej, rekord to ok. 115 kg, 20 lat temu.

Jeśli artykuł ("Ile waży tona Polaka", pomińmy* litościwie brak pytajnika), nie jest jakąś dętą prowokacją, to pozwalamy sobie niniejszym skreślić kilka drobnych uwag. Otóż przy całym zrozumieniu problemu nad-tuszy itp. spraw, i współczuciu dla redaktora, wynikającym z własnego doświadczenia (bo wrednie jest być ciężkim — słabość, niezgrabność, zaniżone poczucie wartości, kobiety nie są zachwycone, zasapać się można czasem itp.), odnosimy brzydkie wrażenie, że wyszła niestety demagogia godna PiS, Kościoła i całej "prawicy" hurtem, od czerwca 1992 począwszy. W formie rzecz jasna, nie w treści. Wydawałoby się, że po NIE można by oczekiwać czegoś innego; jak chce się poczytać odloty, kupuje się raz na pół roku odRzeczy albo włącza bajki Gadowskiego czy Sumlińskiego. (Brauna już w resorcie nie palimy, za mocno poniewiera.)

Zarzuty, jakie nam się na łeb rzuciły po lekturze:

Po primo: tania, zdrowa żywność, wbrew redaktora minięciu się z prawdą (jeśli przyczyną jest niewiedza, gratulujemy odklejenia od naszej rzeczywistości**), istnieje i jest dostępna w każdym sklepie z żarciem, drogim czy tanim — mniejsza. Pozostaje kwestia, czy ma redaktor czas, umiejętności, motywację itp. tworzyć sobie paszę z: jajek, otrąb, płatków, jabłek, pomarańczy, chudego twarogu, ryżu. W rozsądnych ilościach. Nie wiemy i nie nasza to sprawa. Te produkty są — w przeliczeniu na wartość odżywczą — niemożliwie tanie w porównaniu z tym, co śmiał redaktor nazwać "zdrową żywnością" — paczkowane produkty "bio", z jakimiś pół-magicznymi własnościami. Albo — dla korpoludków — "dieta pudełkowa". Nt. mięsa i ryb nie wypowiadamy się — nie jadamy od prawie 20 lat. Faktem jest, że bez mięsa i ryb też spokojnie da się [siebie] upaść.

Pewnie odpowiedź na postawione wyżej pytanie brzmi jak tytuł pisma, zatrudniającego młodego redaktora. Bo i łatwiej, i szybciej przywołując klasyka — o p i e r d o l i ć  słodzone mleko czy jogurt, czipsy, piwko, itp. To przytyk z mojej kuchni, choć piwko opierdalamy wyłącznie 0%, bo nie chlejemy. Co też potrafi kłaść człowieka, nie tylko obecność brzucha.

("Przejść do pierwszej osoby". "Sprawdzić, czy nie ksiądz").
Po secundo: w imię czego i kogo, do bidy-nędzy, dokładać jeszcze jeden podatek bijący w tym momencie np. we mnie: pół-amatora sportowca (kiedyś trochę wspinania, do dziś trochę biegania, dużo roweru). W okolicznościach przyrody i wysiłku kolkę czy batonika czy banana wciągnąć lubię i poniekąd muszę. Albo czipsy z mozzarellą i jakimś ostrym sosem. Albo płatki ze słodzonym jogurtem. Może obok podatku jakąś kartę wprowadzić? Że ten i ten obywatel ma obiektywne potrzeby, potwierdzone wykazem, a nie tylko obeżreć się przylazł. Wtedy kupowałbym po normalnej cenie i się nie wściekał, jako teraz czynię. Osobna sprawa, że wykazu obiektywnego i sprawdzonego nie mam — jeżdżę sam, osprzętu elektronicznego i biegających tam aplikacji dla sportowców nie używam. Ale gdyby za podatek od grubasów rząd zafundowałby mi cokolwiek do śledzenia po/d/stępów i miałbym za to tani koks, czemu nie.

Po tertio: skandaliczny podatek "od cukru" nie dość, że walnął w napoje "zero" (nie uznaję, wskazuję jedynie niekonsekwencję), to w dodatku najwyraźniej nie walnął w takie coś, jak syropy owocowe. W osiedlowym spożywczaku zerkłem na etykietkę i cenę — 5.5 peelena za półlitrówkę, 77% cukru. Upraszam ustawodawcę (i przytaczających) zaprzestać tego żałosnego  p i e r d o l e n i a, że to w trosce o zdrowie. Swego czasu obalałem taki syropek w dwie-trzy godziny, bez popitki. Kiedyś to kurła było. Może dzięki temu, że zaprzestałem tych niecnych praktyk, żyję jako tako. Ścinało do snu dość szybko.

Po quadro — to chyba najbardziej cienki punkt wynurzeń redaktora L.: porównywanie "pokusy" w postaci li tylko obecności w sklepach dosładzanej, kolorowo opakowanej żywności, (w tym owych podsmażanych w tłuszczu i zaprawionych syropem płatków śniadaniowych, mniam) do widoku fajek czy wódy dla palaczy i tronkowych odpowiednio, jest chybione o tyle, że jedzenie jako takie jest fizjologiczną czynnością, podczas gdy wędzenie sobie płuc czy marskacenie wątroby — bynajmniej. Redaktora L. argumentacja jest niestety z tej samej parafii, co pozew o obrazę uczuć z par. 196, np. sprawa przeciwko pracodawcy redaktora L. — ktoś przeszedł koło kiosku i na religijność zaszkodził mu obrazek ze zdziwionym Dżizusem Ch.; a biednego redaktora — kto wie, może jak mnie — czekolada czy masło orzechowe skusiło, nabył, zeżarł wszystko za jednym posiedzeniem i żywi do siebie wyrzuty, a światu i sklepowi pretensje. Nie ze mną te numery, Brunner.

Czytając artykuł A. L., chwilami wspominałem A. H., którego reżim miał zdaje się pomysły w szczególności na tych "słabych", z pomocą reedukacji, ćwiczeń, zajmowania się młodzieżą. W wymiarze fizycznym — widzę, że należy tylko pochwalać. W polityczno-intelektualnym — skutki znamy. Kontynuatorami tej wizji był m.in. wiadomy tow. LaVey i jego poputczicy, np. córka Zeena, wcale ładna i wyszczekana. A może podejście pana od WF (Mr Buzzcut) z wiadomej kreskówki nam się udziela. Wydźwięk tego jest, owszem, przykry, ale bywa skuteczny.

Nie mieści mi się w przysłowiowej pale, że można żądać dodatkowego opodatkowania rzeczy niezdrowych, tylko dlatego, że się jest grubasem i lubi się jeść dla najedzenia (a.k.a. obeżreć się po kokardę), ma się świadomość szkodliwości nadmiarowego dawkowania niektórych składników (np. owego wyklinanego cukru, o czym można rozprawiać długo i namiętnie) i jeszcze ma się czelność oczekiwać dodatkowej kasy na — oczekujące w perspektywie — leczenie siebie. Tj. swojego zaniedbanego ciała.

Tak się składa, że żarcie oparte na prostych cukrach nie jest tylko dla łasuchów. Miewam tak w wakacje, że  o p i e r d o l e n i e  głupiego snikiersa w 35C upale przed podjazdem jest torturą, więc  o p i e r d a l a  się onego batona przez tzw. rozsądek. Bo cukry, bo trochę tłuszczu, bo trochę białka. (Nie, nie jest to baton na pusty piec, w piecu i tak jest podkład, a to płatki, a to chipsy; i upraszam nie pierdolić, że chipsy są niezdrowe w tym trybie żywota, jaki prowadzę szlajając się po górskich kawałkach Europy).

Nie lepiej uskutecznić podatek od reklam w mediach albo od przysłowiowych już gołych bab na internetach? A może od plecenia bzdetów ludowi w niedzielę z ambony, czy codziennie w państwowej tiwi?

 

Niech was wszyscy diabli!

wuj

(*) fajne jest to takie niby-pomijanie. "Pomijając, że (...)" i właśnie nie pomijamy, tylko przytaczamy. Podobnie: "o (...) nie wspominając", czy "abstrahując od (...)", co niesamowicie mondrze brzmi, zwłaszcza w ustach czy piórze kogoś, kto najprawdopodobniej nie zna znaczenia terminu "abstrakcja", redukując go wyłącznie do pomijania. Że nie wspomnę o częstym braku znajomości elementarnej logiki dwuwartościowej. Nie uwłaczając.

(**) taki skecz był, J. Weiss opowiadał. "Nasza rzeczywistość".

No comments:

Post a Comment