Friday, 28 February 2025

wykopane z arxivu

taka sytuacja: Exploring the Truth and Beauty of Theory Landscapes with Machine Learning

- pewno czatu dali do poczytania Edka Łitena, Leonka Ziusskinda i Józka Połczyńskiego, no to jasne, że prawda i piękno. 

Jak to szło u nieodżałowanego W. Górnickiego? "Na początku poruszono problem prawdy i piękna"...? - na kanwie monologu nie mniej nieodżałowanego Kaddafiego z naszym mężem stanu, gen. Jaruzelskim.

Thursday, 27 February 2025

oddech wymarłych światów, cz. 1

Z cyklu młodość-naiwność, czyli pierwszy wypad w Alpy. Odzyskane z katalogu /home/.../old/, gdzie oprócz (moich) prac, czyichś książek/publikacji itp. i poczty z lat 2002-13 gnieździły się dwie wersje strony domowej z fuw. Chlip... Komentarze na czerwono, całość bez cenzury. Wstyd trochę, ale kto w młodości głupim nie był, ten na starość nie zmądrzeje, jak pouczali muzycy w połowie lat 90.

Mam to szczęście, że parę razy byłem w Austrii na nartach. Wyjazd do Stubaitalu i lodowiec pozostawiły mnóstwo miłych wspomnień, i oczywiście niedosyt (tylko 5 dni jazdy!). Jednak kiedy rodzice zapowiedzieli wyjazd do Stubaitalu latem, od razu zażądałem wzięcia roweru. Koła do środka samochodu, rama na bagażnik i już. Góry są dostępne dla rowerzysty od 900 m (początek doliny) do ponad 1700 m npm. Oczywiście taka jazda jest bardziej męcząca niż na szosie, po prostu stromizna jest większa, ale wysiłek opłaca się.

W ten sposób podjechałem z Fulpmes (>900 m) do Pfarrahalm (~1750 m), a po zejściu jakichś 100 m zacząłem włazić na przełęcz Halsl (~1900 m) (wspinaczka [as if] z rowerem na plecach to nic przyjemnego; nie polecam, chyba, że ktoś wymyśli sposób na siodełko wpijające się w plecy - ja zastosowałem bluzę, ale i tak było to dość bolesne przeżycie). Z przełęczy trzeba było zejść z rowerem na ramieniu (i duszą) jakieś 400 m w dół, do ośrodka narciarskiego Axamer Lizum. Stamtąd, już w deszczu, szybki zjazd do Wipptal i podjazd do domu (Mieders).
Dzień wcześniej pojechałem do Mutterbergalm (~1750 m), czyli dolnej stacji wyciągów narciarskich. Ciekawe, że dopiero trzeciego dnia zauważyłem, jakie niebezpieczeństwo grozi rowerzyście w czasie szybkich zjazdów. Otóż po jakichś 600 m "szusu" i paru beztroskich hamowaniach, z ciekawością dotknąłem obręczy koła. Oparzyłem się, a woda z bidonu wylana na obręcz szybko zawrzała i tyle ją widziałem... [fizykę się studiowało?]
Kolejny dzień spędziłem w sąsiedniej dolinie, Ötztal. Rodzice podwieźli mnie do Sölden (~1350 m), a sami poszli w góry wychodząc z Umhausen (30 km w dół od Sölden). Z Sölden można dostać się na wysokość około 2800 m (szosą, Ötztaler Gletscherstrasse) i właśnie tam zamierzałem dotrzeć. Podjazd był morderczy, nachylenie drogi cały czas ok. 13%. Na samym początku, podczas krótkiego postoju, wyjąłem aparat z plecaka i zacząłem komponować zdjęcie przeciwległej części doliny. Przeszkodził mi w tym jakiś zabłąkany byczek. Nie wiem, co smacznego znalazł w błotnikach mojego roweru... Po tym, jak ruszyłem, szedł za mną jeszcze kilkaset metrów, aż do stacji opłat (droga ta jest płatna, ale na szczęście rowerzyści jeżdżą za darmo. Znaku zakazu wstępu dla byków nie było, ale na szczęście został).
[byczek z tekstu]
[owce zalegają; jeśli dobrze pamiętam, wyretuszowałem "zacieki" na jezdni, zapewne powstałe wskutek nieopanowania kuwety przez owce.]

[świstak :)]



 

Później, gdzieś na dwutysięcznym metrze smarowałem łańcuch - dziękuję firmie NIVEA za mleczko do opalania z filtrem 26 - doskonale się do tego celu nadawało. [idź i nie grzesz więcej...]

Jeszcze prawie 400 m do góry i byłem na miejscu, czyli przy wyciągach narciarskich, na wysokości około 2700 m. Zrezygnowałem z dalszej jazdy, chyba przez głód - kanapki i całą czekoladę zjadłem w czasie wjazdu. Dotarłem tylko do tunelu i stamtąd sfotografowałem Rettenbachtal i szosę, którą podjeżdżałem.

[to właśnie ta szosa i widok znad Soelden]


W czasie zjazdu zaczęły się kłopoty - po prostu w pewnym momencie, po mocnym hamowaniu, poczułem "paloną oponę", na której wyskoczył pokaźnych rozmiarów bąbel. Jakoś tam zjechałem, ale 30 km do Umhausen zeszło na strachu, czy przypadkiem tej oponie nie przyjdzie na myśl do końca się rozpirzyć.

 


Podróż pierwsza [bez fotoaparatu]
Tuż po powrocie z Austrii i po kilku dniach wgapiania się w mapy zdecydowałem się na ponowny wyjazd w Alpy. 27 lipca wysiadłem z rowerem z autobusu w Genewie i pojechałem. Pierwszą noc spędziłem w Thonon-les-Bains, nic ciekawego. Następnego dnia wjechałem już do doliny Rodanu i po 120 km zatrzymałem się w Sierre.

Nazajutrz miałem małą pokusę, żeby skręcić z Visp na południe do Zermattu i obejrzeć Matterhorn, ale dałem spokój. Tego dnia z Sierre (~550 m) podjechałem na Furkapass (2437 m) i zjechałem do Realp (~1500 m), przejeżdżając ponad 120 km. Naprawdę wykańczające, wtedy to oduczyłem się jedzenia czekolady - tego dnia pochłonąłem jej ponad 400 g. Na dodatek tuż przed przed campingiem wyleciało mi kółko z przerzutki, po prostu się rozkręciła. W nocy miałem potężną gorączkę, nie wiedziałem, gdzie jestem.

Rano jacyś mili ludzie zwieźli mnie i rower do Andermattu (1440 m), kupiłem tę brakującą część i po śniadaniu zacząłem wjazd na Oberalppass (2040 m). Dalej był dość długi zjazd, a w Ilanz dość nieprzyjemna niespodzianka: do Flims, gdzie spodziewałem się campingu, należało podjechać, jakieś 300 m w górę... Niespodzianka dlatego, że nie miałem przy sobie mapy (zostawiłem ją w autobusie, w końcu coś musiałem zostawić!), a trasę znałem na pamięć.

Dopiero następnego dnia, w Chur, kupiłem mapę, po czym wreszcie znalazłem drogę na Tiefencastel. Kłopot w tym, że prowadziła ona przez przełęcz, więc podjechałem 1000 m, powietrze stoi, pełne słońce... Oczywiście w czasie zjazdu ktoś wyjechał z boku i musiałem całą swoją prędkość umieścić w klockach, a raczej w obręczach kół. Bąbelek na oponie... i tak miałem szczęście, że nie pękła. Z Tiefencastel wspiąłem się do Davos (700 m w górę).

Rano chciałem kupić oponę, ale był akurat 1 sierpnia (święto państwowe). Oponę znalazłem w jedynym otwartym sklepie sportowym, ale 40CHF to trochę za dużo. Pojechałem więc na tej wybąblowanej. Najpierw 800 m w górę na Flüelapass (2383 m), potem spokojnie w dół, wzdłuż Innu do Pfunds (Austria).

W Pfunds zatrzymałem się na dwa dni - trzeba było zmienić oponę i trochę oczyścić łańcuch i przyległości. Dalej pojechałem wzdłuż Innu - przez Landeck, Imst i Innbruck i skręciłem do Zillertalu. Po prawie 170 km zatrzymałem się w Zell am Ziller.

Rano czekał mnie ostatni duży podjazd, ok. 1000 m w górę, na Gerlospass. Niestety, już poprzedniego dnia zanosiło się na deszcz i rzeczywiście, padało nieźle, w czasie zjazdu ma to jednak swoje dobre strony - nie trzeba tak bardzo uważać na hamulce. Do dzisiaj zagadką pozostaje fakt, że miałem mokre buty, mimo, że "ubrałem" je w reklamówki. Złośliwość rzeczy martwych... Dojechałem do Hollersbach - niewielkiej mieściny, 37 km przed Zell am See. Wszystko było tak mokre, że trzeba było spędzić tam dwie noce. Nazajutrz rano (niedziela) nie miałem nic do żarcia, sklepy zamknięte, wiec pojechałem do Mittersill (parę km). Wróciłem jeszcze bardziej głodny i zły, wszystko nieczynne! Po zjedzeniu paru jabłek (prosto z drzewa - kto lubi jabłka na początku sierpnia?) zacząłem szukać jakiejś knajpy i znalazłem... Dobre było.

Kolejny dzień był raczej mało ciekawy, jeśli nie liczyć jazdy w klapkach (buty ciągle się suszyły). Po 120 km dotarłem do Schladming.

Dalej naprawdę było tak sobie - znowu ponad 100 km, campingów jak na lekarstwo, a ten, na którym nocowałem był położony niedaleko pól kukurydzianych, także ledwo zasnąłem. Zapach ten jest daleki od zwykłego, dochodzącego z pola. To coś znacznie gorszego, głowa od tego boli.

No a jeszcze dalej było jeszcze bardziej tak sobie - jakoś wygrzebałem się z tego zadupia, pojechałem do Linzu. Krążyłem chyba z godzinę, nie mogąc znaleźć drogi na Freistadt, dopiero potem przypomniałem sobie, że mam plany miast w swoim atlasie i po pół godzinie wszystko było ok. Droga była bardzo nieprzyjemna, od Dunaju pięła się w górę, zaczęły zbierać się chmurki, z których, 5 minut po tym jak wjechałem na camping, zaczął padać deszcz.

Rano wszystko było w porządku z pogodą, pojechałem więc spokojnie w kierunku granicy. Na pagórku przed granicą spotkałem dwóch rodaków. Czekali na kolegów, którzy, jak się okazało, czekali na nich na granicy, popijając piwo (sklep bezcłowy - trzeba skorzystać; ja poprzestałem na wydaniu resztki metalowych szylingów na czekoladę). A potem Czechy... W sumie wyszło tego ponad 170 km jazdy, coś okropnego. Nie znalazlem campingu, wiec nie rozbijając namiotu (po co? przecież niebo jest gwiaździste!) zasnąłem sobie, ale...

...następnego dnia obudził mnie deszcz... Oczywiście szybko wszystko zwinąłem i ruszyłem, a lało tak mocno, że co kwadrans zatrzymywałem się żeby wycisnąć wodę z koszulki. Całemu światu się dostało, dawno nie pamiętam siebie tak wściekłego. Jechałem na coli i kawie, od stacji beznynowej do następnej. Średnia przyjemność... Dojechałem do Kudowy, a następnego dnia przyjechali rodzice. Nie chciałem się pchać po polskich drogach. W tym kraju część szos prowadzi prosto na cmentarz...

[na 100% w xfig, bardzo profesjonalnie wygląda; później przerzuciłem się na gnuplota]



Tuesday, 18 February 2025

zakończenie

Jako że dane mi było spotkać Tę Jedyną, co spowodowało na paru odcinkach tzw. odmianę, odkreślam przeszłość grubą linią.

Saturday, 25 January 2025

z maila

Akcja "ocalić od zapomnienia", bowiem za archiwistę jestem przez zbieg okoliczności. Z "sygnaturki" kolegi, 20 lat temu:

- Jesteś za miastem, czy za wsią?

- Służyłem w wojskach rakietowych, miasto mi nie imponuje.


Saturday, 18 January 2025

wiosna idzie

Właśnie. Udało się pojeździć - do Gassów i z powrotem, nawet z dwiema górkami, w tym prawdziwie alpejsko serpentyno do okolic Słomczyna. No a druga to do Konstancina tylko. Wiało nieco, ale kudy temu do wichrów w dol. Rodanu, Aosty czy Maurienne. Że nie wspomnę łaskawie o serpentynach i ich ciągowości albo braku.

Byle do lata...

Ze zwierzaków zanotowano dwa lecące łabędzie i kota w polu. Czarny, z biało kropko pod szyjo. Bardzo zacny, jak to kot wincy.

Wednesday, 15 January 2025

Ajronmejden!

Chyba odkrycie sezonu. Jak ja mogłem takie coś przegapić w starych czasach? Od 2009 bodaj miałem kilka szt. (Aces High, Killers, Powerslave, Sanctuary, The Number of The Beast). Zresztą od człowieka, który już nie żyje... Unikam tylko ultra-długich żenujących chórków. Łuououołu... Wyjątek dla Heaven Can Wait, niech tam. Czasem się pojawiają i powodują skrępowanie, niczym Escape Wąsaczy. Ale pozbierane początki - lata 80. oczywiście - naprawdę dają radę.

Piękne jest też Sleduy za mnoj Arii. Zajebistość niepięknej, ale dobrej muzyki jest nie do przecenienia. Kto twierdzi inaczej - wiadomo... ten towarzysz się myli, proszę go wyprowadzić.

Thursday, 9 January 2025

proteza reklamy

Albo na odwrót. Wpadłem na jutup pooglądać hodowane bobry i wydry, a tu mie coś nazębnego wmuszajo. Dobra, koszt darmowości. Ale jak o "silikonowych" (przes si... nie, niemożliwe, żeby na si...) czymś-tam usłyszałem, to dałem spokój. A ciekawe, czy to niedoedukowany człeczyna czyta, czy może ej-aj.

Tuesday, 7 January 2025

pyqgis features

A word of warning - there's no documentation nor anything particularly useful below, just my angry rants against someone else's coding style, culture or ecosystem or whatever you may call it. 

Judging by the number of "reads" (9) on the blog that nobody visits except robots, I figured out that using the phrase "pyqgis features" for the title was rather stupid, since it's now most likely seen as two search keywords. Sorry, that was not my intention, even though I should have been able to figure it out, recently having finished some code that makes use of the QgsFeature object, among others. All I had in mind was something along the lines of "it's not a bug, it's a feature" ...

I get a lot of fun doing some voluntary work in the python/qgis world, just to help someone I like a lot - for the two magic words - "thank you". Helps me become a human being again. Not the too well known piece of a sociopath with empty eyes and no soul, paranoid psychotic heart of stone, my blood runs cold ...

So now goes my small donation for QGIS. Didn't mean anything bad, guyesses and guys and persons etc. - it's just me being a beginner, somewhat awkward and retarded.



---

Let ust seeth:

virtualLayer = QgsVectorLayer( 
    path = fileName,
    baseName = 'New CSV',
    providerLib = 'delimtedtext' 
)
 
assert virtualLayer.isValid()
 
Note the "i" lacking from providerLib's value.
And all I get is isValid() == False. Same with a non-existent file. 
 
PyQgis is nice, but from time to time just too fucking obscure. Looks as if it's so bad
w.r.t. python as python is, related to any decent language. Struggle, push your abilities to 
the limit ... 
 
Another pitfall: trying to add a fixed input file to a "processing tool", sitting in the scripts
directory. Hidden from the user, which may be ok - requiring them to choose the file from the
qgis' scripts directory seems like too much nonsense labour. 
 
Nb. - the tool doesn't even permit logging to a file, disregards exception throwing etc.,
tries its best on any data whatsoever and giving rather poor information on what went
wrong. Anyways, after fiddling around with absolute paths, all I got was some strange
file not found error, showing my file name with extension removed and glued together
with some GUID-like bunch of numbers and dashes or underscores. Shit! Ok, why not try 
 
p = Path.cwd() / 'some_file_name.csv'
path = p.resolve()
self.SecretInput = path.split('_')[0:3] + '.csv'

so as to cut out the GUID and give the correct file path to the "INPUT" part of the run call?
Guess what - the GUID is still there in the error message! Oh my.
 
Seems, according to wizards, that something like
 
class FixedCsvPath:
def Get() -> str:
return os.path.dirname(os.path.realpath(__file__)) + '/some_file_name.csv'
 
and calling FixedCsvPath.Get() in place of 'INPUT' : ... does the trick. Perhaps the same stuff
called explicitly gives the same result, but let's just follow the good book on b.s. like "separation
of concerns" etc. The code is dirty enough already.

Monday, 6 January 2025

Another nice exception message

"Pole jest zbyt małe, aby pomieścić wprowadzane dane. Spróbuj wstawić lub wkleić mniejszą ilość danych." says M$ talking to an Access thing. Which means "a field is too small to be able to accept the inserted data. Try to insert or paste smaller amount of data". 

Yeah, paste from the code. FFS, I have some 150 rows of stuff with more than 50 columns. And there is no knowledge whatsoever which field is too small. Only a field. Some braindead engineer did a copy-paste on column sizes, declaring each to be VARCHAR(100). Which meant probably that 90% of these were too large and 2-3 were too small.

It's no big deal, as Carl put it - just write a unit test that collects field lengths from the database creation sql and see which property of the data class that I'm trying to insert or update is too large. Access, my foot.