Słuchaliśmy w resorcie kilku wystąpień autora wiadomych dziełek o Antosiu (i innych) i mamy niepokojące wieści — autor coraz bardziej ciąży w kierunku klimatów Wicia G., Wojtka S. i im podobnych. Ich pociesznych pogadanek też z uwagą nasłuchiwaliśmy, więc metodologię oraz styl znamy. Ostatnio na tapecie u red. Piątka znalazł się ryży jankes Trampek, któremu swojacy z Kongresu usiłują teraz (naszym zdaniem słusznie i oby się to naczelnym eksporterom demokracji udało) zablokować start w przyszłych wyborach. Choć czemu jakieś zbiry na usługach ĆA się za to nie wzięły zawczasu — xuj jeden raczy wiedzieć. Może też mają kryzys; a może bezpieczniki. Dla bezpieczniaków.
Jedną z chorób red. Piątka, zauważalną już w obu produkcjach o Antoszce w warstwie retorycznej, jest nieco pętacki i w istocie swej prawacki — ale raczej nominalnie albo symbolicznie* — antykomunizm. Co śmieszniejsze, ma on postać wcale podobną do tej u Macierewicza i jemu bliskich. Do omawianych szwarzcharakterów i zajmowanych przez nich stanowisk rad jest Piątek dodawać przymiotnik "komunistyczny" z częstotliwością zahaczającą o natręctwo, zaprawdę godne lepszej sprawy. "Związku Radzieckiego" u Piątka nie zaznamy — wyłącznie "Sowiecki", co — powtarzam do znudzenia — jest rusycyzmem. ("PRZYPADEK?!") Być może nie zauważa przy tym, w jak głęboko — a przede wszystkim przez kogo! — przetarte koleiny wpada. Ostatnio w przypadku pewnej postaci użył sformułowania "komunistyczny uniwersytet" wobec MGU. Pogratulować tomności mózgowia... Ale pies z komunizmem, którego i tak w Polsce nie było po 1956. Podobnie ma się rzecz z myleniem wywiadu czy k/w zagranicznego ze Służbą Bezpieczeństwa — jest to kalka łaty, którą z lubością przykładają "historycy" z IPN służbom PRL. Z pełnym zrozumieniem dla braku sympatii dla onych służb — jest to bzdura. SB zajmowała się sprawami wewnątrz kraju, wywiad — zagranicą. Z drobnym wyjątkiem Wydz. XI w latach 80-tych, który de facto robił na pograniczu i chwilami musiał — jeśli wierzyć wysokoliteraturnym wypiskom nieożałowanego płk. Bosaka czy płk.-yuył-tonieotochodzi-Wrońskiego — kamuflować swoje działania przed SB, którą zresztą wyręczał. Opozycji solidurnościowej szkodził o tyle, że o pewnych sprawach się dowiadywał.
Drugą chorobą jest prawie czystej wody sumlińszczyzna i braunizm — wysnuwanie oskarżeń i podejrzeń i sianie ich u publiczności w oparciu o to, że ktoś zjadł hamburgera w tym samym barze, w którym akurat czizburgera jadł jakiś podejrzany typ, powiązany skomplikowaną siatką z jesczcze ciemniejszym typem, spod czerwonej gwiazdy najpewniej. Nawet jeśli tak było i nawet jeśli jeden drugiemu przekazał na zatłuszczonej serwetce plamę z ketchupu układającą się w błyskawicę, to nie oznacza, że wszyscy w tej sieci popierają Strajk Kobiet, czy że mają z nim coś wspólnego**. Toteż red. Piątek, jako dobry (acz może nieuświadomiony — telepatia, czy ki czort? — zawsze należy przypominać o domniemaniu niewinności) uczeń klasyków w rodzaju Sumlińskiego, Gadowskiego czy Brauna, uprawia niekończące się mruganie do rozmówcy; mruganie w przekazie werbalnym, niekoniecznie okiem... Większości rewelacji — jakkolwiek chętnie byśmy je przyjęli — nie obudowuje się dowodami, tylko sugestiami i aluzjami i toną przymiotników. Mechanizm podobny do tego, co ponoć rzekło było kiedyś Słońce Żoliborza — jak ktoś ma pieniądze, to znaczy, że skądś je ma. Truizm? Ha — ale jakże skuteczny, jeśli akurat mądrość etapu kogoś nakazuje brudem obrzucić, a target to łyknie. Przypuszczam, że taka wypowiedź jest nie do "ścignięcia" z par. 212.
Obawiam się, że przylepiając Macierewiczowi łatkę "agenta", Piątek robi co najmniej trzy niebezpieczne kroki. Pierwszy to — intencjonalne czy powodowane skrajną ignorancją — utożsamienie agentury per se, realnego szkodnictwa, działalności dla przeciwnika/wroga, z pospolitą głupotą, nieostrożnością, ślepotą. Otóż nawet jeśli mitycznie (albo realnie) wszechwładne w Polsce służby rosyjskie upatrzyły sobie onego Antosia jako pożytecznego idiotę (co wg mnie wypada skwitować sieciowym No shit, Sherlock! i ew. zastanowić się jedynie nad pożytecznością), i od czasu do czasu czymś go podtruwają, inspirują, żeby w swoim potoku bredni — moim zdaniem czysto polskich, o czym niżej — wrzucił coś po ich myśli, dalej nie robi z niego współpracownika rosyjskiego wywiadu! Być może robi z niego większego durnia, niż wiadomo to (co najmniej) od 1992. Ale za bycie durniem raczej się nie oskarża. Można kogoś za durnia uznać i bywa to pożyteczne (choć dla samego durnia rzadko). Drugi — tuż po pierwszym — to usankcjonowanie postaw polityków czy prasy wobec tzw. sprawy Oleksego w 1995/6. W tym dość nieprzejednanej w tamtej epoce Wyborczej, szermującej po 1993 nagłówkami typu "SLD wolno mniej". Jakkolwiek GW cenię, nie mogę się powstrzymać od złośliwości: już wtedy byli odklejeni. Stąd trzeci krok, zresztą kalkujący chwyty powszechnie stosowane po "prawej" stronie — szerzenie pospolitej paranoi i szpiegomanii. I sugerowanie (cały czas mrugając), że tak w ogóle za "bycie agentem wpływu" da się kogoś posadzić. Nie bardzo — da się za to przetrzymywać kogoś (np. takiego Piskorskiego — co prorosyjski był otwarcie!) po naście miesięcy w areszcie, z czego później raczej i tak niewiele wynika.
Podsumowując — nie zmartwi mnie zatopienie IPN, paru ponurych i głupszych niż ustawa przewiduje typków z geronto-Kościoła oraz postaci pokroju Macierewicza, Godek, Rydzyka czy Cenckiewicza, żeby wymienić tych pierwszych z brzegu. Ani trochę, ba — będę się cieszył, tym bardziej, im dłużej i boleśniej będą tonąć; choć skazanie na życie w klimacie (a) kompromitacji, (b) braku uwagi — zdaje się jeszcze okrutniejszym wyrokiem. I nie ma znaczenia, że w mojej prywatnej opinii przypadek Macierewicza w cywilizowanym kraju powinien zakończyć się tzw. zniknięciem bez śladu i rozpuszczeniem w mediach 10 wersji, w tym porwania przez kosmitów. Ale dolepianie z taką systematycznością do wszystkiego Rosji i tylko Rosji rodzi u mnie pewien mózgowy dyskomfort i współczucie dla red. Piątka. Po primo — od dawna uważam, że prorosyjskie posunięcia polskiego rządu przeciw UE nie mogą być w dużej części nieuzgodnione z USA/NATO, a reakcje na nie w wykonaniu "wolnego świata" i naczelnych eksporterów demokracji bywają mocno nierychliwe. Toteż oskarżanie o wszystko złe akurat Rosji pośrednio czy rykoszetem jednak bije w "najważniejszego sojusznika". Po secundo — skoro tak, to Rosjanie mają swoje powody do przysłowiowego już "otwierania szampanów", ale — po tertio — czy w ogóle kimkolwiek tutaj muszą się wyręczać i posługiwać, skoro samo tak dobrze żre? Bo żre! Samo. Tj. sami to robimy. Albo jak kto woli — "robią", jeśli uprawia splendid isolation. Ja np. nie robię — w szczególności mam wrażenie, że umiem czytać choćby RT i nie ulegać, widząc wiele między wierszami. Podobniej jak w wielu innych mediach. Słowem: narzekanie na czyjąś agenturę wpływu bez narzekania na to, że nasi współobywatele jej ulegają, jest straszliwie naiwne i w tonie przystojącym obrażalskiemu głupcowi czy naiwniakowi.
Z tym słówkiem "samo" (ew. z niezauważaniem go) ma zatem red. Piątek poważny problem. Potencjalne przyczyny widzę dwie. Pierwsza, odstrychnięta: jego działalność to operacja medialna skierowana do mało subtelnych umysłów, poszukujących sensacji i gotowych je przyjąć i na tej podstawie zmieniać poglądy czy głosować tak czy inak. I w coś wierzyć. Zresztą żenujący poziom komentarzy (pełnych zaufania, w klimacie Pythonowego "follow the Messiah") na kanale red. Piątka świadczy o tym, że na pewno taki efekt jest osiągany, o ile nie są to boty. Jeśli ludzie, to nie wiem, czy efekt ten osiągany jest zgodnie z intencją występującego i wiedzieć nie będę; a od ocen "po owocach poznacie" — broń mnie tow. Nieistniejący! W każdym razie bywa dokładnie tak ufnie jak na kanałach rozmaitych psychoprawaków, tyle że oceny dużej części omawianych postaci są odbite w lustrze. Druga możliwość, mniej korzystna i wg mnie niestety bardziej prawdopodobna. Otóż być może red. Piątek jest w istocie (ale głęboko i nie codziennie na pokaz) nacjonalizującym***, durnym "patriotą" (choć pochodzenie dziennikarskie zdaje się mieć dobre, ba, najlepsze w porównaniu z resztą tak właśnie kłapiącej dziobami czeredy), i przez myśl mu nie przejdzie krytykowanie, np. w takim Macierewiczu, w r o g a w e w n ę t r z n e g o. I myślozbrodnią dla red. Piątka może być konstatacja, że głupota Macierewicza i większości tego, co od początku III RP zwie się "prawicą", jest swoja. Polska, oryginalna, nie z importu, bo naleciałości czy tuby pro-katolickie są może dochodowe i humorystyczne, to jednak łatki "agentura Watykanu" im nie dolepiamy, poza złośliwymi żartami. A kosztują nas sporo. Zresztą, skoro deklarują się jako "prawdziwie polskie", czemu to negować, jeśli jest się gotowym na taką krytykę polskości?
Retoryczne pytanie: co to za patriota, który nie kwestionuje postaw czy czynności psychicznych swoich współobywateli? Czy można być rzetelnym patriotą i mówić swoim współobywatelom — zmożonym jakimś chorobowym stanem umysłu (czy jego braku) — zawsze i wszędzie, że t o t a m c i roznieśli/zaszczepili? Według mnie nie. Trzeba mieć odwagę (zdaniem niektórych — bezczelność) w mówieniu, że taka jest polskość i dlatego właśnie wypada ją zmieniać, choćby dla zmniejszenia poczucia zażenowania, jakie żywimy wobec siebie nawzajem w kraju oraz tego, które (delikatnie, bo to cywilizowana okolica) odczuwa zagranica. A dopatrywanie się wszędzie wpływu służb wszelkiej maści może jest ekscytujące, ale grozi ciężkimi zniekształceniami. Czy jeśli w tym zabawnym kraju ma się zmienić władza, to czy to jest cena, jaką (prawdopodobnie bezwiednie) mają zapłacić ludzie przyklejeni do przekazów red. Piątka? Może i tak. Ale wtedy litości nie można mieć ani dla nich, ani dla niego, ani dla przeciwnej strony. I — na tym poziomie ogólności — niestety następuje tu upadek ostateczny. Zresztą, bredząc bez przerwy o jakichś służbach, bardzo łatwo podłożyć się pod (także dęte) oskarżenie pt. "robi dla służb, których nie wymienia". I z góry wiadomo, że jest to "zarzut" nie do obrony, tj. typowe obrzucenie.
wuj.
* nominalny i symboliczny, bo tak w ogóle red. Piątek zdaje się mieć bardzo zdrowe, lewicujące poglądy. Nie tylko w natrętnym serwowaniu feminatywów ("gościni", "v-ce ministra" itp.) czy prawidłowym stosunku do handlarzy nadzieją, ale i w sprawach ekonomicznych, choćby problemu różnic w zamożności czy innym ubóstwie. Tu
gwoli uczciwości należy powiedzieć, że jestem na tym drugim biegunie —
dla mnie fakt członkostwa w Partaczce Nieboszczce PZPR czy bycia w
PRL-owskim MSW czy MON nie jest żadną dyskwalifikacją. Więcej — będę się
starał, po upadku rządów ZjePry (aka RDZy — rycerzy dobrej zmiany) —
występować w roli łagodzącej czy wręcz advocatus diaboli, zwłaszcza w
odniesieniu do rodzin onych diabłów. Przewiduję zresztą, że tu i ówdzie
zechcą mnie za to zbrukać dziś walczący o praworządność i demokrację,
jeśli się odpowiednio podłożę, a czasem lubię. Tak mi dopomóż wzór red.
Michnika pod tym względem.
** Deklaracja: postulaty onego popieram prawie w całej rozciągłości, a że klimat czy
retoryka kojarzy mi się z MontyPythonowym People's Front Of Judea czy
Judean People's Front — ano, za stary jestem na wiarę, pensjonarską
gorliwość i podobne radykalizmy. Więc pośmiewam się nad każdym objawem
nędzy aktywizmu, nieuprawnionych uogólnień i dziecięco naiwnych
projekcji.
*** Łagodnie, wstępne stadium nacjonalizmu to właśnie uczulenie na krytykę własnego narodu.