Thursday 16 March 2023

idolatria

Iksa znam słabo, ale zetknąłem się. Uchodził za wybitnie leniwego w kwestii prowadzenia zajęć, choć zdarzało mu się prowadzić wykłady monograficzne jeszcze przed obroną. Zabawna była chwila, kiedy reklamował jakiś wykład czy odczyt i w ramach "zajawki" nie raczył powołać się na to, że wynik pochodzi  od Ygreka, a jest to wynik dość unikalny. Ygrek - już wtedy chwilami nieco zapalczywy i zdradzający objawy przepalania styków - dopisał nawet na ogłoszeniu o wykładzie: "autorstwo: Ygrek". I chyba tu akurat miał rację.

Nie wertowałem (bo o czytaniu ze zrozumieniem ciężko pisać) prac Iksa, wg części internetów odwalającej pracę w działce "popularyzacja nauki" widzę jakieś rewolucje i windowanie onego na poziomy z okolic zacnego tow. Feynmana czy sugerujących, że obalił coś tam w wykonaniu Razgłaza - nie mniej zacnego... Akurat to drugie w tej dyscyplinie nie jest zbyt trudne - Razgłaz jej nie rozumiał i odrzucał i nic na to się nie poradzi. Zrobił swoje w elektrodynamice i grawitacji i bardzo go za to cenimy. I niestety wiele po 1915 znaczącego czy przełomowego nie zrobił w czystej nauce, położył natomiast nieocenione zasługi dla produkcji bomby A i pokoju na świecie. Prawie jak Sacharow z wodorową, ale trochę inaczej - tu sprawa jest nieco bardziej pikantna, bo ten Nobla dostał za pokój.

Otóż na taki PR należy odpowiedzieć głośno i stanowczo: nie, nie przejdzie. Obojętnie, ile w wymiarze nauki pop-kulturowej by Iks nie zdziałał i ile nabożnych entuzjazmów by na jego temat nie nawypisywano w przysłowiowej już sekcji komentarzy; choć po obejrzeniu debaty Penrose + Hossenfelder vs Michio Kaku - nie jestem aż taki pewien. Książki Iksa też nie wyglądają zachęcająco, przy tym ładunku wiedzy, jaki o nim mam. Nie moja bajka, ale może sięgnę - żeby nie rzucać gównem po próżnicy. Choć, jak wskazuje doświadczenie paru smutnych przypadków, materiału balistycznego przy lekturze pop-science nabiera się u mnie dość dużo - przypadłość nad-korektora.

Na razie ta propaganda sukcesu kojarzy mi się z luminarzami mediów, czy obiecywaczy cudownej przyszłości ludzkości poprzez technologie i kasę - sortu Jelenia Muzga czy Mareczka Cukierberga (miał jakieś przejściowe kłopoty, otarło się o Senat US, ale chyba spłynęło).

Drodzy oglądacze, fanboje i fangerle, nie na tym polega nauka, żeby narobić szumu, zabrzmieć kontrowersyjnie i później kurz opada. Ale jeśli nauka musi się dziś tak prostytuować w ramach popularyzacji, żebyście chętnie na to łożyli - co można powiedzieć. Smutne, jak wiele spraw w dzisiejszym zwariowanym świecie. 

W nauce zostają bodaj trzy rodzaje ludzi. Prawdziwi naukowcy i uczeni, z tzw. potencjałem intelektualnym do pchania tego wózka naprawdę naprzód, tych jest z oczywistych powodów raczej niewiele. Druga i trzecia kategoria to wytrwali samo-odtwórcy i rzemieślnicy, przemieszani z urzędnikami i pozyskiwaczami funduszy - niemal na poziomie profesjonalnym. Niektórzy z nich są też mistrzami PR-u, w tym samo-PR-u. 

Nie należałem do żadnej z tych kategorii, więc "system" uznał, że np. we mnie inwestować nie warto. I dobrze. Żal? Tak, że nie udało się paru spraw dokończyć. Myślę, że 3-4 lata by wystarczyły - mogło być wtedy o chlebie i wodzie, byłem entuzjastą. Z dzisiejszej perspektywy patrząc - nieziemsko naiwnym. Bywa.

Jeśli miałbym polecać dzieła popularno-naukowe związane z fizyką, wymieniłbym na pewno "Emperor's New Mind" R. Penrose'a, "Not Even Wrong" P. Woita i "Lost In Math" S. Hossenfelder. I w opozycji - pewnie Michio Kaku, Brian Greene. Nie wiem, czy Witten coś popełnił - czytałbym cokolwiek o matematyce i strunach, ale nie o fizyce i strunach. Zaglądałem do preprintów Polchinskiego i Susskinda i wrażenie odlotu było nieodparte.

Polecone trzy rzeczy (i zapewne "Road To Reality", ale to jeszcze mam w kolejce) mają jedną pozorną wadę - psują pewien obrazek i ułudę, tak pracowicie (choć nie dam sobie żadnego członka uciąć, czy świadomie) tworzoną przez bajarzy z drugiego klubu. Dla mnie takie psucie - zarówno sobie, jak i innym; uważam, że zasługują wszyscy - jest bardzo pozytywnym doznaniem. Niech nawet chwilę zaboli, ale po latach docenia się zasadniczy efekt (mimo ubocznego - zawodu, poczucia zdarcia maski, zburzenia mitu czy stereotypu) polegający po prostu na byciu bliżej tzw. rzeczywistości. Zarówno co do społeczności naukowej, jak i metodologii.

Nb. zabawne powiedzenie wykułem, gdy trafiłem na początki dyskusji uczonych mężów o tym, co to rzeczywistość. Zasadne wydaje mi się nie tyle zdefiniowanie (nie porywam się), ale dookreślenie - wydaje się, że rzeczywistość ma tę własność, że szybko tracą z nią kontakt ci, którzy usiłują ją zdefiniować. Myślę, że Stasiu Jerzylec by nie pogardził. A filozofowie niech oczywiście piszą jak najwięcej i będą w zgodzie ze starym żartem o warsztacie pracy ("Matematyk potrzebuje biurka, papieru, ołówka i kosza na śmieci. Filozof nie potrzebuje kosza.").

No comments:

Post a Comment