Sunday 19 May 2024

trzęś się, szosowiec.

tj. Księżniczka Na Ziarnku Szutru, czyly Warszawka na dwóch kółkach, nieznośna chujowość ścieżek i tematy okoliczne.

Prywatna czarna lista ścieżek; z pamięci:

- Wał Miedzeszyński od mostu Siekierkowskiego do Południowego. Mimo że kostka położona jest na większości dystansu prawidłowo, jednak następuje nieunikniona trzęsawica jak cztery nieszczęścia, jeśli kto ma ambicję jeździć na cienkich oponkach i gdzieś między 30 a 35 km/h (jeśli jest wiatr duje w przód świni, to w moim przypadku mniej, ma się rozumieć). A szkoda, bo kawałek sam w sobie zacny: nieco ponad 5 km do przejechania bez świateł itp., co jakiś czas istnieje konieczność rozganiania skrzypaczy i wężyków. (Po drugiej stronie jezdni coś ścieżkopodobnego jest, ale z przejazdami przez uliczki i innymi przeszkadzajkami. Zaleta: średnio rzecz biorąc znacznie bardziej asfaltowe, choć z nieco peszącymi dojazdami z jezdni.)

- Mosty obydwa z przykładu powyżej, zwłaszcza Siekierkowski. Nawierzchnia w stanie takim, że świetlisty szlag człowieka trafia - w chuj dziur w tym cienkim chropawym płótnie, w środku dziur piach, żwir czy insze kamyki. Stan odtwarza się samodzielnie; widać ktoś ma długoterminowy kontrakt na utrzymywanie - pewno developerzy jacyś (no bo kod gnije i kompilator spleśniał). Na Południowym nietypowe malowanie i mnóstwo syfu zalega, musi zwiewanego z jezdni; ale przejechać bez ciągłych uników spokojnie się daje.

- ul. Kadetów, od zjazdu z Wału do Traktu: kostka, obiecujący kawałek asfaltu (zasłyszany termin rasistowski) naprzeciwko budynku z krzyżykiem, ale później znowu kostka. (Bauma - i nie muszę się po brodzie szczypać, żeby wskazać na to, lep której propagandy kryje się za tymi nićmi). Widać ktoś miał ambicje, ale wszystko poszło się jebać, jak to w Polszy, i bynajmniej się przez to jebanie nie rozmnożyło. Ścieżka nierówna, łażą ludzie, czasem jakiś samochód przyparkuje itp. 

- Zjazd do Hlonda (taki kato-naziol sprzed wojny, August na imię mu było), czyli od Nowoursynowskiej i tego porąbanego kościółka na skarpie do "Miasteczka Wilanów" - to stamtąd bogaci bedo tramwajem jeździć, już to widzę... Stoi, kurwa, jak byk namazane na nawierzchni, strzałkami znaczy, że w dół rowery jadą. A tu: piesi, rowery w górę (bo przez hopki przecież trudno i trzęsie - jasne, też to omijam, jadąc w górę, JEŚLI NAPRZECIWKO NIKOGO NIE MA).

- Most Grota - tak pojebana plątanina zjazdów/wjazdów/ślimaków bez jakichkolwiek wskazówek, co dokąd prowadzi, że zgroza bierze. Czy zgrota, nie wiem. Metodą prób i błędów da się jednak przejechać na drugą stronę rzeki. Pewnie gdybym tam jeździł raz w tygodniu, jakoś bym się naumiał, ale ni chuja jeżdżę, bo Żoliborz i Bielany to dla mnie wieczna terra incognita. A jak już w ulicach imienia pisarzy mam się rozeznać, to umarł w butach, czy klapkach na oczach. Np. końskich. Właśnie, takżeten...

- Odcinek po stronie prawej między mostem Północnym a Grota też arcyciekawy: jakieś niby-chodniki, zaczątek ścieżki (albo koniec, bo zjechała z mostu), ale da się pojechać jezdnią. I nagle - nie wiadomo kiego chuja - zakaz. Trzeba się tłuc czymś-tam obok, z ograniczeniem do 20 km/h (tia) i robić slalom od brzegu do brzegu albo jakoś przeskakiwać te naziemne ustrojstwa ("śpiący policjant" - i pomysł, i nazwa realizacji mówią co nieco o pomysłodawcach). Dobry pomysł miewają ci, którzy jeżdżą tam jak popadło, zakaz olewając.

- Niedoróbki wzdłuż S2 po prawej stronie, patrząc na zachód: ślepe uliczki nieoznakowane nijak, jakieś idiotyczne wjazdy i zjazdy, kosztujące wyhamowanie, skręt o 90, 180 i 90 stopni. Unikać, jeśli kto bardziej lubi jeździć, a mniej manewrować. S2 raczej się nie da. Choć samemu zaliczyłem kiedyś S8 na rowerku, czemu nie... - naprawdę przez pomyłkę. Strona lewa jak najbardziej znośna, mimo paru zakrętów i dziwacznie pomyślanych przejazdów nad innymi drogami - czasem 100+ m w bok jeden i drugi trza dać. W sumie chuj z tym, ciągłość jest, nawierzchnia super.

- Odcinek prawobrzeżny między mostem Poniatowskiego a Łazienkowskim. Idealna okazja do policzkowania porzuconych hulajnóg - kolega twierdzi, że można czasem kilka sztuk zestrzelić. Uwaga: nie wrzucać do basenów, bo w basenach kąpie się ptactwo, w tym kaczki. A ptaki, z dzioba sądząc, są sympatyczne.

- Odcinek niszowy między końcem leśnej drogi po przejeździe przez E67/Gierkówkę drogi Piaseczno-Nadarzyn, czyli 721, dokładnie rozchodzi się o uliczkę odchodzącą bodaj od działkowej i dającą do Pruszkowskiej. "Policjanty" z dupy, na dodatek nie do gładkiego przejechania. Przyjedzie walec i wyrówna, ożeż wasza mać...

- Raszyn, od S2 do odjazdu (przez Dawidy) do Puławskiej: albo jedziesz 10 km/h - unikając piechoty i masowo poparkowanych samochodów zastawiających to i owo, ostrożnie zaglądasz przez kapitalnie zasłonięte krzokami i domami przecznice, czy aby kto do Krakowskiej nie dojeżdża, albo - jak ja np. - prujesz spokojnie Krakowską. Nie łapią (jak dotąd). Notorycznie pozamykany szlaban na przejeździe w okolicach Dawidów: pociąg za 5 minut przyjedzie, więc opuszczamy, jak się dotoczy dziad do stacji, wysypie i wciągnie ludzinę, to ruszy. A za 2 minuty jedzie drugi, ale od Radomia (żadnych aluzji), to też czekamy. Kurwa, człek chce nadepnać na - za przeproszeniem - pedał, żeby powiało trochu i ruchu zażyć celem krzepienia tężyzny fizycznej, ale stoi jak ten dureń i pot zeń spływa. Podobnie z przejazdem na drodze Piaseczno-Nadarzyn, zwłaszcza popołudniami w dni powszednie - kolejki samochodów na 100-200 m się robią. Ktoś na kolei się z chujem na łby pozamieniał. Niby na przejazdach odbywa się czasem akcja "ewolucja w działaniu", ale koszty są wysokie - można zadrapać pociąg, a nawet maszynista musi włączyć wycieraczki celem, nieprawdaż, spłukania flaków czy krwi. No i przymykają te pałki w paski biało-czerwone. Endrju Lepierda się zza chmurki uśmiecha: panie pedalarzu, pan się nie denerwuje, pan jest bardzo niespokojny!

- Skoro już o przelotówce Raszyn-Puławska - tam w zasadzie są kawałki ze ścieżką. Atrakcje: hopki, bramy, zjazdy/dojazdy, najczęściej ścieżka jest połączona z chodnikiem, czasem zanika, za chwilę się wznawia; piechota, mamy z wózkami, pańcie z pieskami, zaparkowane samochody (zwłaszcza obok sklepów, czasem z czujnie włączonymi awaryjnymi - zoopatrzenie, bracie...). Chujnia jednym słowem. Jedziemy drogą, olewając skądinąd idiotyczną sygnalizację (oprócz skrzyżowań i lezącej piechoty!) - robi się, kurwa, czerwone co pół minuty na 5 sekund... Kto to wymyślił, oprogramował i co mu przyświecało, nie wiem. Jest to czyste szkodnictwo, za które należy bić lagą po łbie. Nb. lokalsi (blachy głównie WPI i WPR) o sprawie dobrze wiedzą i prawidłowo robią, że przez takie czerwone prują jak po swoje. Przyjezdni grzecznie hamują, budząc słuszną irytację u znających temat. [Jak jeździsz, baranie?!] Wyjątek: dziwaczny fragment między dwoma charakterystycznymi "esami" na Baletowej - w szczerym polu - jedzie się po jednej stronie, miejsce do mijania z rowerem z naprzeciwka jest. Trochę piasku, ale nie ma na co narzekać. Czasem tylko kierowcy omijając te idiotyczne garby lekko na ścieżkę najeżdżają. Wtrysk im w gaźnik, ale i stawiaczom garbów kij w oko.

- od ZUS-u na Czerniakowskiej do Mostu Siekierkowskiego - kostka i to położona tradycyjnie, czyli jak na chodniku. Trzęsie zdrowo. Idiotyczne swiatła przy przejeździe przez "Polski Walczącej" (to te łebki od kotwicy, stania z bronią u nogi i później sprowokowania rozpiżdżenia miasta w pył);

- Fragmenty zanikającej co jakiś czas ścieżki od S79 do któregoś z dojazdów do Piaseczna (blachy WPI - obok WPR i WOT - najgroźniejsi kierowcy w okolicach Warszawki). Zasłonięte dojazdy z boku, często przyparkowane na lewo samochody (przed własną bramą, "na chwilę"), piesi, ronda, piaskowe/błotne łachy itp.

- Podobnie na wyjeździe z Piaseczna w kierunku Nadarzyna po przekroczeniu S7 - coś niby jest, ale kostkowane, przełażące z prawa na lewo itp. Jak się nagle kończy, trzeba do jezdni dotrzeć chodnikiem albo dać kroka przez trawnik czy piach. Niech będzie, ale dla kogo innego - ja tam zdecydowanie wolę się toczyć niż terkotać i trząchać.

- Wyjazd z Konstancina do Piaseczna - małe-set m ścieżki, która nagle zamiera i - chuj. Czy ja musiałem widzieć zakaz jazdy rowerem po jezdni? Nie musiałem. No to jadę, choć nawierzchnia chujowa wybitnie. W sumie lepiej przepchać się obok ogrodu botanicznego i dalej przez zabawnie nazywający się Kierszek i Józefosław, czy jak tam im na nazwisko.

- "Bulwary wiślane". Takie stężenie ćwierć-świadomej piechoty, czołgistów ("rowery publiczne"), hujonogierów i reszty składu, że ciężko jest tam jechać jak przysłowiowy biały człowiek. Oczy dookoła głowy, "zwolnij, bo piesi" itp. androny. I tylko bandytów na szóstej jakoś ciągle brak... No ale z wiekiem przybędzie, młodość nie wieczność.

- Wszelkie próby zrobienia dobrze cyklistom w postaci pasów na ulicach jednokierunkowych. Czystej wody idiotyzm. Często zatkane na lewo zaparkowanymi samochodami, a i cykliści korzystają z tego tak bezczelnie szerokim gestem, że na miejscu kierowców doznałbym wkurwu adekwatnego. Ja tam chyłkiem się przesmykam, zawijam za samochody, tamte z naprzeciwka puszczam. Ja tu przecież jestem nikt. Dlatego unikam jak ognia święconego.

- Stare ścieżki asfaltowe - powykorzeniane, pofałdowane, dziurawe. Chyba szczytem osiągnięć w tej dziedzinie jest fragment od maka + lydla na Modlińskiej przez mostek nad Kanałem Żerańskim czy odcinek Wałbrzyska-Wilanowska po lewej stronie Dolinki. Trzęsie jak cholera. Za to na czerwonym śmiga się na bieżąco w miarę.

- Najbardziej zatłoczony fragment ścieżki z Wilanowa do Kabat: piechota, pozostawiane hujonogi, zjazdy, wjazdy, zwłaszcza przejazd przez Klimczaka, gdzie cykliści wyraźnie mają "ustąp", a pierwszeństwo wymuszają praktycznie wszyscy i zawsze. Aberracja. W nagrodę - jak już się na wysokości Powsinka pojedzie prosto, tj. w kierunku Konstancina, ścieżka nagle zanika. Nie dokończyły musi. A może granica gmin czy coś w podobie. Liczne wykwity asfaltu kształtu kraterowatego, pewno od korzeni. Ktoś zaznaczył szprajem czy farbo na biało, jest jak unikać. Podziękował!

- Idiotyczne światła, które raz się robią zielone, raz nie, ew. w jakiejś zupełnie chorej fazie. Przykłady: obie ścieżki wzdłuż Trasy Siekierkowskiej, przejazd przez Polski Walczącej czy przedłużenie. Podobnie: przecięcie Drewny ścieżką z Mostu Południowego w kierunku Ursynowa/Płaskowickiej - można się po prostu zielonego nie doczekać. Patent jest prosty jak konstrukcja cepa - znudziło się czekać? Znudziło. Należy się rozejrzeć i jechać, byle przynajmniej jedno ze świateł było zielone. Działa, sprawdzałem. Trudniej jest wzdłuż Puławskiej pod S2. Robi się zielone, a za 50 m właśnie miga i ma się zrobić czerwone. Ale: dla samochodów jeszcze długo jest zielone... I jeśli z prawa nic nie śmiga, dla oszczędności hamulców i w celu zapobieżenia nadmiernemu wzrostowi entropii, a przez to przyspieszeniu termicznej śmierci Wszechświata i okolic - należy śmignąć.

Bez związku ze ścieżkami:

- Nawierzchnia: Bruzdowa - zdezelowana trylinka, dodająca nazwie ulicy adekwatności, bo nie od pola przecie bierze się, choć okolica mocno ruralna. No i Szyszkowa, niech wystarczy - tamtędy jeździ się tylko w razie wyższej konieczności.

- Mistrzowie czerwonej fali: u mnie na topie stanowczo Al. Niepodległości (plus problem, deliktanie mówiąc, cienkości pasów - raz mnie jakaś baba (za kółkiem!) lusterkiem za kierownicę zahaczyła, ale nic się nie stało - chciałem pogonić i nawrzucać idiotce, ale była szybsza) i Targowa/Grochowska (tu jeszcze minus ujemny za dziurawość, plus dodatni za powiew z czokofabryki Wydla, dawniej 22. lipca). Wkurwia toto nieziemsko, zwłaszcza że sposobów eleganckiego obejścia problemu jest niewiele. A średniej 50 km/h nijak nie wyrobię.

- Kilka ulubionych przejazdów przez tory tramwajowe. Najlepiej trząchało zawsze na skrzyżowaniu Jana Pawła Marchlewskiego/Stawki, choć i JPM/Świerczewskiego (a.k.a. "Solidurności") też daje do wiwatu. Problem torowiska przez Wilanowską rozwiązałem po swojemu: jak tylko piechota dostaje czerwone i nikt z lewa nie jedzie, daję gaz i nie obchodzi mnie konieczność gestykulowania w lewo, kiedy właśnie trzęsie mnie na torach. Nielegalnie, falandyzacja itp., ale bezpiecznie. Samochody grzecznie ruszają na zielonym i wszyscy żyją dobrze.

- Na chujowy pomysł wpadł jakiś dureń, co to światła postawił na dojeździe od przystanku przy Szwoleżerów do Wisły.

- Chwilowo, bo przecież spieszą się jak nie wiem z tymi tramwajamy, odnotować jednak warto, że wskutek tej jakże potrzebnej budowy wzdłuż Sobieskiego pojeździć (na siłę) się da, ale z wybojami i akcją "zróbże minę uprzejmą, szutrze". Syf, malaria i korniki, no ale chuj tam, co zrobić - kasę muszą se wydać.




Podsumowując: jest miejscami świetnie, czasem tak sob
ie, ale za często jest niestety źle. I najbardziej wkurwia oblig jechania tym czymś, jeśli jest obok jezdni i akurat jest jak z przykładów powyżej. I co ja mam biedna Mania począć, że na jezdni czuję się dużo bezpieczniej? (Bo oprócz nawierzchni dochodzi jeszcze to, kto i jak jeździ, ew. łazi.) Nic. Pewnie wszystko byłoby w porządku, gdybym sam miał dziś 20 lat, jeździł w porywach z wiatrem 20 km/h, co 20 sekund musiał zerkać w telefon. A na wuefie nie umiał zrobić fikołka na 3+.


Jedyny logiczny wniosek: rozwarstwienie, podział na klasy. Niech tamci - mamy z przychówkiem, hujonogierzy, rowerki z pieskiem czy przyczepką, czołgiści, skrzypacze i reszta, co to na ryby i na grzyby, błotniacy (koniecznie napynd 1x12 i kaseta w kształcie kapelusza kani) - tłuką się między sobą i nawzajem na siebie uważają (dziś nichuja nie umieją, połamie się ktoś skutecznie i na wózku wyląduje - w końcu się nauczą), a mnie się czasem spieszy... No bo napinka, zwana też żyłką.

Jestem za kartą rowerową dla ścigantów, samemu będąc półamatorem, bo kudy mie do zawodników... Do zdania:

- egzamin teoretyczny z podstaw wiedzy o ruchu drogowym,
- część wydolnościowa.

Pociągnie zawodnik z 10 km ze średnią 25-30 km/h i z zachowaniem kulturalnego prawego marginesu od trawnika czy pobocza, ma własny sprzęt - i niech pomyka jezdnią na zdrowie, jeśli chce i nie ma przeciwwskazań. Za jazdę za szeroką ew. pogaduszki ze współjadącym obok - mandaty solić takie, żeby ze 3-4 dobre łańcuchy dało się za to kupić.

Z poczuciem godnego wypełnienia części misji poprawiania świata na dzień dzisiejszy udaję się niniejszym na spoczynek, oby nie wieczny.

Darz bór!

No comments:

Post a Comment