długo będzie
Gromimy Niemca niczym Maćko Kunona, ale najsampierw jeszcze żądamy
coby nam lepiankę i klepisko nareperował. A kto bogatemu zabroni, jakoś to będzie! Najśmieszniejsze jest to, że
ichnia gospodarka jest tak silna, że spokojnie mogliby to w jakichś
ratach w ciągu dekady-dwóch "spłacić" i kosztowałoby to tyle wysiłku,
co podniesienie puszki ze stosownym insektycydem i psiknięcie na
natrętną i obrzydliwą, bo na ludzkiej albo psiej kupie zrodzoną
muchę. Taką z zielonozłotym odwłokiem, bo spod "łapki" toto jednak za
szybko ucieka, więc niemiecka chemia górą. A czego użyją, to ich
wybór, może stary dobry azotox, może jakiś ichni zamiennik. Sęk
(szkopuł źle się kojarzy) tkwi jednak w prawie, ale kto wie, może jak
te i owe tęgie głowy pisoskiej palestry napną zwoje, to i ktoś poza
najweselszym barakiem w obozie (czy też jego czterdziestką procent chętnych do
głosowania) będzie w stanie kupić ten kit. Któremu od razu można
zarzucić choćby próbę ustanowienia prawa działającego wstecz. Tak już
jest, kiedy się przykłada życzeniowość, niechby nawet z serca miodem i mlekiem
płynącą, emocje, oceny i tzw. moralność do historii i polityki i usiłuje
jeszcze coś na tym wiążąco ugrać i przy okazji odwrócić bieg
czasu. Powodzenia, dąkiszoterio zakazana, a raczej potknięcia się na
pierwszym (sosnowym) korzeniu. Obstawiamy wszelako, że skończy się na pohukiwaniu i machaniu plastikową szabelką z odpustu, nabytą np. pod urokliwym zamkiem w Ogrodzieńcu. Sygnał z Niemiec, ze oficjalnie nie ma co nawet o tym marzyć już poszedł, humanitarnie... I co robić mamy, oprócz umycia rąk? I to nie gestem kol. Piłata. Możemy mieć wyrzut do przodującej nam partii, że
prowadzi prawdziwą "pedagogikę wstydu". Przy tej okazji dał głos
również nasz faworyt, czyli Antosza, przybredzając coś o umysłowej
niestabilności osób nie do końca zachwyconych propozycją wyciągnięcia łapki do
Niemców. Skoro diagnoza wypowiedziana jest przez tak szacowne i
stabilne umysłowo źródło, natychmiast udajemy się na badania, bo być
może coś istotnie jest nie tak.
Najzabawniej (w sensie portable, czyli przenośnym, jak mawiał złotymi
ustami "kol. Kierownika" J. Fedorowicz) by było, gdyby historia się
wzięła i powtórzyła — coś tam się wypłaca dla niepoznaki, a
później bierze w ramach nowego Drang nach Ostern "ziemie odzyskane", z
dziada-pradziada pono piastowskie. I może Śląsk, a wespół zespół z
Włodzimierzem Włodzimierzowiczem jaki korytarz na Pomorzu aż pod obwód
kaliningradzki. Ale na zabawność nie ma czasu ani czasów, podobnie
przecież jak na krwawą wojnę.
Obecność w Europie kończymy na pozycji
chorego Żorżyka Ponimirskiego, z budzącymi zażenowanie i kłopotliwe milczenie
pretensjami i kaprysami. Choć nie, Żorżyk przecie Oksford kończył. A u
nasz — Uksword i szkoła kulturwy medialnej. A miało być tak
pięknie. Czyli tabletka "30 lat po". Ba, a tym 40% chcących głosować
już swoi podali, i to z ibuprofenem. Amnestan to się nazywało u
Lema. A kim będziem w zachodniej Azji? Biorąc pod uwagę ostatnio
przytoczony przez red. Mellera wyrzyg bezmyśli niejakiego fiłosofa Dugina, plany bywają takie, że raczej
mało kim. Choć nam się wydaje, że ów fiłosof to jednak żartowniś, na miarę "Pauka" Troickiego. Żałujemy wszakże zniknięcia z jutuba widła pt. "Tresz protiv zhary" z lata 2010 (a więc po), gdzie na Krymie bawili się całą ekipą w towarzystwie dwóch rodaczek "Liecha Valiensy".
***
Zabrał głos ks. Boniecki. Cieszymy się tym bardziej, że to pono
pierwsza wypowiedź od czasu niesławnego zakazu otwierania paszczęki w mediach narzuconego przez jego
firmę. Nie do końca rozumiemy, jak można było z takim zakazem
publikować słowo wstępne w TyPo, ale pal licho. Zdarzyły się rozmaite
uproszczenia w porcji niewielkiej i porównanie PRL do "domu dziecka"
(zastanawiające; a idealne społeczeństwo to rodzina? Bo nam się zdaje,
że "za czerwonego" jednak tzw. "szarzy ludzie" żyli ze sobą lepiej). Najweselsze
jest określenie programu pińsetplis mianem zrealizowanej obietnicy
wyborczej — pijemy tu do jednodzietnych rodzin, które po
wyborach usłyszały, że owszem "na każde dziecko", ale konkretnie "na
każde drugie". Jesteśmy także ciekawscy, co na niedgysiejsze knebla nałożenie ks. Bonieckiemu ma dziś do powiedzenia
kneblonakładca. Słuszne to było? Błąd? Konieczność epoki? Prawda
czasu/prawda ekranu? Ale na ten temat milczą nasze źródła w Arce. Można przewidywać, że ks. Boniecki wybaczy, ze wszystkimi szykanami. Bo wybaczenie przecie obfituje w szykany, i to ze strony wybaczającego. Wszystko jest kwestią mimiki, gestów i tego, czy brudy pierze się przy obcych, czy nie.
***
Gazeta ustami kilku osób wspomina prof. Bartoszewskiego. W
szczególności zabrała głos jego małżonka, stwierdzając m.in. (w konteście
słynnego powiedzenia, że warto być przyzwoitym):
"A nieczęsto zdarza
się, by ktoś pomimo tragicznego doświadczenia Auschwitz i wielu lat
spędzonych w celi jako więzień polityczny pozostał przyzwoity i
próbował kierować się w życiu podobną zasadą."
Nie rozumiemy tego i
nie zapowiada się, abyśmy zrozumieli — jak można hurtowo i
niezbyt pozytywnie wypowiedzieć się nagle o ludziach, którzy to piekło
przetrwali. Wietrzymy błąd drukarski i/albo nieuważną autoryzację. Pani
eurodeputowana Róża Thun, którą szanujemy, uchyliła rąbka o nieco
narcyzmem trącącej postawie pana Władysława w wieku sędziwym.
"Pewnego razu prezydent Kwaśniewski zaproponował mu stanowisko
ministra spraw zagranicznych, argumentując, że Polska go
potrzebuje. Bartoszewski opowiadał mi później o tej propozycji i o
swojej odpowiedzi: Polska przede wszystkim nie potrzebuje pana jako
prezydenta. Jak z takim nastawieniem miałbym pracować w roli pańskiego
ministra?"
My tu, wiecie, z resortu przez WCz podszeptujemy niczym echo: warto
być przywoitym, a czasem nawet to i owo w bawełnę owinąć. Choć może
bez tego i przemyślenia przeszłości nie byłoby później jakże radosnego
terminu "dyplomatołki".
...Ach, apdejt, dzień po... Przeoczenie. Oddajmy głos bohaterowi żartu z epoki ("Czemu Krzaklewski nie został premierem? Bo Marian się na to nie zgodził"), profesorowi nauk bodaj chemicznych z Politechniki Śląskiej, której prestiż zwiększył przyznaniem nagrody komuś tam za ostrzałkę do żyletek w kształcie piramidy... Tako rzecze un:
"W 2000 roku zaproponowałem panu Bartoszewskiemu funkcję w moim rządzie.
Przeprowadziliśmy bardzo emocjonalną rozmowę. We wstępie zapewnił, że
reprezentowanie Polski za granicą w charakterze ministra spraw
zagranicznych wolnego rządu byłoby dla niego ogromnym zaszczytem.
Stwierdził następnie, że moja propozycja jest zaskakująca, bo w tym
wieku (Bartoszewski dobiegał wtedy osiemdziesiątki) jest już w pełni
usatysfakcjonowany swoją aktualną pracą dla Polski i rolą oddanego
sprawom społecznym obywatela."
Przypomnijmy: w r. 2000 rządziło jeszcze AWS/UW ("wolny rząd" — czyżby w opozycji do "zniewolonego" rządu Cimoszewicza po nastaniu Kwaśniewskiego?), dobiegała końca pierwsza kadencja Oleksandra, drugą zawojował w pierwszej turze wynikiem bodaj 56%. Przy czym, o ile da się wywnioskować słuchając/oglądając program "Studio wyborcze 2000", czy jakoś tak, sondaże były bardzo stabilne i wyniki Oleksandra stopniowo malały, z dramatycznym dla niektórych tąpnięciem przy okazji sławetnego "pobłogosławić".
Wikipedia podaje, że ministrem SZ był Bartoszewski od 7.03.95 (rząd Oleksego, jako "minister prezydencki", tj. wyznaczony przez Wałka, a jakoś go postkomuszy premier i kumpel Kwaśniewskiego nie bolał) do 22.12.95, czyli końca kadencji Wałka. Pysznie. Pozostaje tylko pytanie, kiedy strzelił focha Oleksandrowi — w 1995, czy w 2000. Chyba to pierwsze, skoro w 2000 stanowisko proponował mu Dżerziboozeck. Tak czy siak, był profesor ministrem za prezydentury Kwacha, co wydatnie potwierdza słowa złotoustego red. J. Rema, że "lewica chce kokietować wszystkich". Piękne, że i pan, panie profesorze, ostatecznie dał się zauroczyć.
Obśmieszył nas też przytoczony przez
któregoś z komentujących cytat (którego autentyczności z lenistwa nie
sprawdzamy):
"kilka lat wykładałem w Niemczech i nigdy się nie
zdarzyło, żeby ktoś przyszedł i powiedział mi, że w czasie wojny
trafił do SS, że służył w obozie i że na stare lata jest mu z tym
ciężko... To komu ja mam wybaczyć?"
Nie wiemy; ale może należało
zaprosić się z wykładami do Argentyny. A skoro wykładało się w Niemczech od 1982, to może nie było żadnych skruszonych?
Podsumowując: nie do końca wyczuwamy, czy artykuł ma delikatnie sugerować tym i
owym dobór pozytywnej postaci. Jeśli tak, a nie mamy tu w resorcie
powodu przypuszczać, że nie, to nas to nie przekonuje; raczej
zaciemnia obrazek, bo postać profesora (czy "profesora", jak niektórzy
wolą) mamy za pozytywną tak czy siak. I jedyną stroną słabą był bardzo
zdecydowany (i mocno niefortunny przez to) sprzeciw wobec kaczystów po
kwietniu 2010, gdzie pojechał panu Jarosławowi po braku potomstwa i jedynej
umiejętności, czyli "hodowli zwierząt futerkowych." Pół biedy, gdyby
powiedział to prywatnie, czy nawet u przysłowiowego Sowy. Nawiasem mówiąc, wysunięcie owego "stojącego na baczność" Schroedera to chyba mało
wyrafinowane zagranie na aktualnie podsycanych (nie przez GW bynajmniej) antyniemieckich
nastrojach. Zresztą na antyrosyjskich też, skoro rzeczony
załapał się na fuchę w ichnim gazobiznesie...
Oj, Gazeto, Gazeto... kwowadzisz? Dwie takie pieczenie przy cudzym Kurasiu upiec?
My ze swojej strony dodamy, że za najprzyzwoitszego polityka III RP
uznajemy Aleksandra Małachowskiego.
***
Na koniec wczorajszego, bynajmniej nie święconego przez nas dnia
dotarliśmy do wspaniałej wypowiedzi abepe Hozera, że "aborcja to
bezpośrednia obraza Maryi". Nie wiemy, po jakich proszkach ani po
której lobotomii się tak uważa, ale niech mu tam. Może w Międzygórzu
objawiła mu się i powiedziała, że ktoś ją obraził, choć jeśli dobrze
ucho przyłożyć i szkiełko i oko (nie ks. Dariusz, "sprawdzić, czy nie
ksiądz"), to z obrażalskich zdaje się był cieśla Ziutek, bo w takie
tam tere-fere typu "poczęłam z ducha świętego" to nie ze mną te
numery, Miriam, bujać to my, ale nie nas... Dokonaliśmy również
wywiadu środowiskowego wśród gazecianych forumowiczów pomstujących z
pomocą hasła "Rwanda", co musi w przeszłości nas ominęło (tj. nie
sygnały o wojnie domowej tamoj, ino o postawie tamtejszych
funkcjonariuszy kościoła kat.) O ile zrozumieliśmy z recenzji książki
W. Tochmana, spomiędzy wierszy i końtekstu, abepe był na miejscu,
niewystarczająco głośno kwiczał do swojej wierchuszki i nie poszedł z
różańcem na tłum lokalsów z maczetami. A bohaterowie forumowi strzelają w
niego za to; a wystarczy strzelać sprawą konfliktu z niesubordynowanym
podwładnym. "A Maryne pamientos?"
***
Zbieramy się po tę księgę mądrościową. W końcu skoro z powieści szpiegowskich czytaliśmy tylko Bosaka, to zanim sięgniemy po wypisy oficerów Makowskiego i Siewierskiego, a po kserówki pana Wojtka raczej nie zamierzamy, to należy zapoznać się z propozycją, której spodziewana siła rażenia oprze się o szczebel ministerialny. Yeah, as if. ChLuśniem, bo uśniem.
zakańczam festiwal, gdyż nie mam nic więcej do napisania,
Włodzimierz Włodzimierzowicz.