Monday 4 September 2017

zapiski leminga, LXXVI

długo będzie


Gromimy Niemca niczym Maćko Kunona, ale najsampierw jeszcze żądamy coby nam lepiankę i klepisko nareperował. A kto bogatemu zabroni, jakoś to będzie! Najśmieszniejsze jest to, że ichnia gospodarka jest tak silna, że spokojnie mogliby to w jakichś ratach w ciągu dekady-dwóch "spłacić" i kosztowałoby to tyle wysiłku, co podniesienie puszki ze stosownym insektycydem i psiknięcie na natrętną i obrzydliwą, bo na ludzkiej albo psiej kupie zrodzoną muchę. Taką z zielonozłotym odwłokiem, bo spod "łapki" toto jednak za szybko ucieka, więc niemiecka chemia górą. A czego użyją, to ich wybór, może stary dobry azotox, może jakiś ichni zamiennik. Sęk (szkopuł źle się kojarzy) tkwi jednak w prawie, ale kto wie, może jak te i owe tęgie głowy pisoskiej palestry napną zwoje, to i ktoś poza najweselszym barakiem w obozie (czy też jego czterdziestką procent chętnych do głosowania) będzie w stanie kupić ten kit. Któremu od razu można zarzucić choćby próbę ustanowienia prawa działającego wstecz. Tak już jest, kiedy się przykłada życzeniowość, niechby nawet z serca miodem i mlekiem płynącą, emocje, oceny i tzw. moralność do historii i polityki i usiłuje jeszcze coś na tym wiążąco ugrać i przy okazji odwrócić bieg czasu. Powodzenia, dąkiszoterio zakazana, a raczej potknięcia się na pierwszym (sosnowym) korzeniu. Obstawiamy wszelako, że skończy się na pohukiwaniu i machaniu plastikową szabelką z odpustu, nabytą np. pod urokliwym zamkiem w Ogrodzieńcu. Sygnał z Niemiec, ze oficjalnie nie ma co nawet o tym marzyć już poszedł, humanitarnie... I co robić mamy, oprócz umycia rąk? I to nie gestem kol. Piłata. Możemy mieć wyrzut do przodującej nam partii, że prowadzi prawdziwą "pedagogikę wstydu". Przy tej okazji dał głos również nasz faworyt, czyli Antosza, przybredzając coś o umysłowej niestabilności osób nie do końca zachwyconych propozycją wyciągnięcia łapki do Niemców. Skoro diagnoza wypowiedziana jest przez tak szacowne i stabilne umysłowo źródło, natychmiast udajemy się na badania, bo być może coś istotnie jest nie tak.

Najzabawniej (w sensie portable, czyli przenośnym, jak mawiał złotymi ustami "kol. Kierownika" J. Fedorowicz) by było, gdyby historia się wzięła i powtórzyła — coś tam się wypłaca dla niepoznaki, a później bierze w ramach nowego Drang nach Ostern "ziemie odzyskane", z dziada-pradziada pono piastowskie. I może Śląsk, a wespół zespół z Włodzimierzem Włodzimierzowiczem jaki korytarz na Pomorzu aż pod obwód kaliningradzki. Ale na zabawność nie ma czasu ani czasów, podobnie przecież jak na krwawą wojnę.

Obecność w Europie kończymy na pozycji chorego Żorżyka Ponimirskiego, z budzącymi zażenowanie i kłopotliwe milczenie pretensjami i kaprysami. Choć nie, Żorżyk przecie Oksford kończył. A u nasz — Uksword i szkoła kulturwy medialnej. A miało być tak pięknie. Czyli tabletka "30 lat po". Ba, a tym 40% chcących głosować już swoi podali, i to z ibuprofenem. Amnestan to się nazywało u Lema. A kim będziem w zachodniej Azji? Biorąc pod uwagę ostatnio przytoczony przez red. Mellera wyrzyg bezmyśli niejakiego fiłosofa Dugina, plany bywają takie, że raczej mało kim. Choć nam się wydaje, że ów fiłosof to jednak żartowniś, na miarę "Pauka" Troickiego. Żałujemy wszakże zniknięcia z jutuba widła pt. "Tresz protiv zhary" z lata 2010 (a więc po), gdzie na Krymie bawili się całą ekipą w towarzystwie dwóch rodaczek "Liecha Valiensy".

***

Zabrał głos ks. Boniecki. Cieszymy się tym bardziej, że to pono pierwsza wypowiedź od czasu niesławnego zakazu otwierania paszczęki w mediach narzuconego przez jego firmę. Nie do końca rozumiemy, jak można było z takim zakazem publikować słowo wstępne w TyPo, ale pal licho. Zdarzyły się rozmaite uproszczenia w porcji niewielkiej i porównanie PRL do "domu dziecka" (zastanawiające; a idealne społeczeństwo to rodzina? Bo nam się zdaje, że "za czerwonego" jednak tzw. "szarzy ludzie" żyli ze sobą lepiej). Najweselsze jest określenie programu pińsetplis mianem zrealizowanej obietnicy wyborczej — pijemy tu do jednodzietnych rodzin, które po wyborach usłyszały, że owszem "na każde dziecko", ale konkretnie "na każde drugie". Jesteśmy także ciekawscy, co na niedgysiejsze knebla nałożenie ks. Bonieckiemu ma dziś do powiedzenia kneblonakładca. Słuszne to było? Błąd? Konieczność epoki? Prawda czasu/prawda ekranu? Ale na ten temat milczą nasze źródła w Arce. Można przewidywać, że ks. Boniecki wybaczy, ze wszystkimi szykanami. Bo wybaczenie przecie obfituje w szykany, i to ze strony wybaczającego. Wszystko jest kwestią mimiki, gestów i tego, czy brudy pierze się przy obcych, czy nie.

***

Gazeta ustami kilku osób wspomina prof. Bartoszewskiego. W szczególności zabrała głos jego małżonka, stwierdzając m.in. (w konteście słynnego powiedzenia, że warto być przyzwoitym):
"A nieczęsto zdarza się, by ktoś pomimo tragicznego doświadczenia Auschwitz i wielu lat spędzonych w celi jako więzień polityczny pozostał przyzwoity i próbował kierować się w życiu podobną zasadą."
Nie rozumiemy tego i nie zapowiada się, abyśmy zrozumieli — jak można hurtowo i niezbyt pozytywnie wypowiedzieć się nagle o ludziach, którzy to piekło przetrwali. Wietrzymy błąd drukarski i/albo nieuważną autoryzację. Pani eurodeputowana Róża Thun, którą szanujemy, uchyliła rąbka o nieco narcyzmem trącącej postawie pana Władysława w wieku sędziwym.
"Pewnego razu prezydent Kwaśniewski zaproponował mu stanowisko ministra spraw zagranicznych, argumentując, że Polska go potrzebuje. Bartoszewski opowiadał mi później o tej propozycji i o swojej odpowiedzi: Polska przede wszystkim nie potrzebuje pana jako prezydenta. Jak z takim nastawieniem miałbym pracować w roli pańskiego ministra?" 
My tu, wiecie, z resortu przez WCz podszeptujemy niczym echo: warto być przywoitym, a czasem nawet to i owo w bawełnę owinąć. Choć może bez tego i przemyślenia przeszłości nie byłoby później jakże radosnego terminu "dyplomatołki".

...Ach, apdejt, dzień po... Przeoczenie. Oddajmy głos bohaterowi żartu z epoki ("Czemu Krzaklewski nie został premierem? Bo Marian się na to nie zgodził"), profesorowi nauk bodaj chemicznych z Politechniki Śląskiej, której prestiż zwiększył przyznaniem nagrody komuś tam za ostrzałkę do żyletek w kształcie piramidy... Tako rzecze un:
"W 2000 roku zaproponowałem panu Bartoszewskiemu funkcję w moim rządzie. Przeprowadziliśmy bardzo emocjonalną rozmowę. We wstępie zapewnił, że reprezentowanie Polski za granicą w charakterze ministra spraw zagranicznych wolnego rządu byłoby dla niego ogromnym zaszczytem. Stwierdził następnie, że moja propozycja jest zaskakująca, bo w tym wieku (Bartoszewski dobiegał wtedy osiemdziesiątki) jest już w pełni usatysfakcjonowany swoją aktualną pracą dla Polski i rolą oddanego sprawom społecznym obywatela."
Przypomnijmy: w r. 2000 rządziło jeszcze AWS/UW ("wolny rząd" — czyżby w opozycji do "zniewolonego" rządu Cimoszewicza po nastaniu Kwaśniewskiego?), dobiegała końca pierwsza kadencja Oleksandra, drugą zawojował w pierwszej turze wynikiem bodaj 56%. Przy czym, o ile da się wywnioskować słuchając/oglądając program "Studio wyborcze 2000", czy jakoś tak, sondaże były bardzo stabilne i wyniki Oleksandra stopniowo malały, z dramatycznym dla niektórych tąpnięciem przy okazji sławetnego "pobłogosławić".

Wikipedia podaje, że ministrem SZ był Bartoszewski od 7.03.95 (rząd Oleksego, jako "minister prezydencki", tj. wyznaczony przez Wałka, a jakoś go postkomuszy premier i kumpel Kwaśniewskiego nie bolał) do 22.12.95, czyli końca kadencji Wałka. Pysznie. Pozostaje tylko pytanie, kiedy strzelił focha Oleksandrowi — w 1995, czy w 2000. Chyba to pierwsze, skoro w 2000 stanowisko proponował mu Dżerziboozeck. Tak czy siak, był profesor ministrem za prezydentury Kwacha, co wydatnie potwierdza słowa złotoustego red. J. Rema, że "lewica chce kokietować wszystkich". Piękne, że i pan, panie profesorze, ostatecznie dał się zauroczyć.

Obśmieszył nas też przytoczony przez któregoś z komentujących cytat (którego autentyczności z lenistwa nie sprawdzamy):
"kilka lat wykładałem w Niemczech i nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś przyszedł i powiedział mi, że w czasie wojny trafił do SS, że służył w obozie i że na stare lata jest mu z tym ciężko... To komu ja mam wybaczyć?"
Nie wiemy; ale może należało zaprosić się z wykładami do Argentyny. A skoro wykładało się w Niemczech od 1982, to może nie było żadnych skruszonych?

Podsumowując: nie do końca wyczuwamy, czy artykuł ma delikatnie sugerować tym i owym dobór pozytywnej postaci. Jeśli tak, a nie mamy tu w resorcie powodu przypuszczać, że nie, to nas to nie przekonuje; raczej zaciemnia obrazek, bo postać profesora (czy "profesora", jak niektórzy wolą) mamy za pozytywną tak czy siak. I jedyną stroną słabą był bardzo zdecydowany (i mocno niefortunny przez to) sprzeciw wobec kaczystów po kwietniu 2010, gdzie pojechał panu Jarosławowi po braku potomstwa i jedynej umiejętności, czyli "hodowli zwierząt futerkowych." Pół biedy, gdyby powiedział to prywatnie, czy nawet u przysłowiowego Sowy. Nawiasem mówiąc, wysunięcie owego "stojącego na baczność" Schroedera to chyba mało wyrafinowane zagranie na aktualnie podsycanych (nie przez GW bynajmniej) antyniemieckich nastrojach. Zresztą na antyrosyjskich też, skoro rzeczony załapał się na fuchę w ichnim gazobiznesie... Oj, Gazeto, Gazeto... kwowadzisz? Dwie takie pieczenie przy cudzym Kurasiu upiec?

My ze swojej strony dodamy, że za najprzyzwoitszego polityka III RP uznajemy Aleksandra Małachowskiego.

***

Na koniec wczorajszego, bynajmniej nie święconego przez nas dnia dotarliśmy do wspaniałej wypowiedzi abepe Hozera, że "aborcja to bezpośrednia obraza Maryi". Nie wiemy, po jakich proszkach ani po której lobotomii się tak uważa, ale niech mu tam. Może w Międzygórzu objawiła mu się i powiedziała, że ktoś ją obraził, choć jeśli dobrze ucho przyłożyć i szkiełko i oko (nie ks. Dariusz, "sprawdzić, czy nie ksiądz"), to z obrażalskich zdaje się był cieśla Ziutek, bo w takie tam tere-fere typu "poczęłam z ducha świętego" to nie ze mną te numery, Miriam, bujać to my, ale nie nas... Dokonaliśmy również wywiadu środowiskowego wśród gazecianych forumowiczów pomstujących z pomocą hasła "Rwanda", co musi w przeszłości nas ominęło (tj. nie sygnały o wojnie domowej tamoj, ino o postawie tamtejszych funkcjonariuszy kościoła kat.) O ile zrozumieliśmy z recenzji książki W. Tochmana, spomiędzy wierszy i końtekstu, abepe był na miejscu, niewystarczająco głośno kwiczał do swojej wierchuszki i nie poszedł z różańcem na tłum lokalsów z maczetami. A bohaterowie forumowi strzelają w niego za to; a wystarczy strzelać sprawą konfliktu z niesubordynowanym podwładnym. "A Maryne pamientos?"

***

Zbieramy się po tę księgę mądrościową. W końcu skoro z powieści szpiegowskich czytaliśmy tylko Bosaka, to zanim sięgniemy po wypisy oficerów Makowskiego i Siewierskiego, a po kserówki pana Wojtka raczej nie zamierzamy, to należy zapoznać się z propozycją, której spodziewana siła rażenia oprze się o szczebel ministerialny. Yeah, as if. ChLuśniem, bo uśniem.


zakańczam festiwal, gdyż nie mam nic więcej do napisania,

 Włodzimierz Włodzimierzowicz.

No comments:

Post a Comment