Sunday 21 April 2024

czytadła!

Dwa, i to odmienne. Miały być na wakacje, ale nie wytrzymałem.

Po pierwsze, "Afera Rywina. Odsłanianie prawdy" - kapitalna rzecz przewodniczącego ówczesnej komisji, prof. T. Nałęcza. Sprawy na żywo nijak nie śledziłem, znałem tylko hasło - ktoś coś zaproponował, ktoś kogoś nagrał, dowody przetrzymywał itp. Po lekturze moja sympatia do tow. Millera i Czarzastego wyraźnie spadła, a Nałęcz trafił do wąskiego klubu polityków wg mnie naprawdę porządnych. Pewnie obok Kuronia, Małachowskiego, Modzelewskiego i paru innych, choć czy Modzelewski to polityk? Nijak. Jakubowskiej, z racji liczby wolt i oddań się kolejnym władzom, nigdy specjalnie nie poważałem. Czekam, aż Madzia Mizeria odda się kolejny raz, nie wiem jeszcze do końca komu.

Najbardziej zawiodłem się na Millerze ("Anatomia siły" - może sięgnę...), zrozumiałem źródła jego konfliktu z Urbanem i tow. Kwachem, choć co do ostatniego - "szorstka przyjaźń" była chyba wcześniej. Brakuje tylko - kto chce ogarnąć, niech przeczyta - sprecyzowania, w jakim to szpitalu przebywał nieszczęsny B. Kopczyński... ew. ustalenia, kto mu napisał sprawozdanie - w pułapie odlotu mógłby w szranki z Wojtkiem Xero stawać.

Razi nieco laurkowość wobec Agory i Michnika, ale to z mojej - dzisiejszej - perspektywy. Może wtedy rzeczywiście byli świetlani i czyści jak łza, którą ociera się białą rękawiczką, ale sprawiedliwie Nałęcz przytacza przynajmniej opinie postronnych, że jednak te negocjacje - czy kolektywne nadawców prywatnych, czy indywidualne Agory - jednak tak sobie pachną.

Na laurce, tym razem mojej prywatnej, kładzie się cieniem fragment zeznań Michnika w kwestii poruszonej posłem B. Lewandowskim - o liście jednego z udziałowców Agory do premiera, translatowanym z amerykan na poliszinglisz. Mam nadzieję - dla podtrzymania świetlaności obrazka - że Michnik odczuwał jednak pewien dyskomfort, broniąc tego kuriozum i wtrącactwa na gołubom głazu. Tj. że palił, ale się nie zaciągał, ew. - jak to zauważyli towarzysze ze strajku eł - "pił wódkę, ale go trząchało". Dla mnie - bez nadymania się itp., bo na dumę narodową nie cierpię - takiego łebka od listu należy posłać na drzewo - za formę, sugerującą kartonowo-bananową konstrukcję podwalin i zrębów. ("No proszę: odznaczył się i zginął!"). Trza będzie grzebnąć za resztą nagrań...

Po drugie - rzecz sprzed lat płk. Turowskiego, "Dżungla we krwi", dopiero zacząłem. Start nieźle, nawet są momenty. Tradycyjnie, (wyd. Melanż) językowo/redakcyjnie rzecz biorąc niestety klapa totalna. Już kiedyś ichnich niedo-korektorów objeżdżałem, więc se oszczędzę kolejnego katalizatora zażenowania*. Najgorsze jak dotąd to raz "voodoo", raz "wudu", oraz - ledis dżentelmen, "syndrom helsiński". Choć może czegoś nie wiem i bez sensu się wyśmiewam. Szkoda - nie lepiej wydawać tam, gdzie pozostali (z pominięciem biednego Wrońskiego rzecz jasna - tego na korekcie przerobili na szaro bez gumy).

* albo nie - porobiłem fotki, tylko OCR trzeba zrobić. Łajzy korechtóry, psia mać.

No comments:

Post a Comment