Sunday 20 February 2022

prasówka.

Kapitalna "Polityka", choć ton po śmierci red. Passenta minorowy. Nie mam do niego wielkiego sentymentu, może dlatego, że czytuję nieregularnie i od 2015, nie wcześniej. Lubiłem, co pisał, choć w jednym przypadku zszokował mnie obroną Kosińskiego, rzekomo "zaatakowanego" przez J. Siedlecką w "Czarnym ptasiorze".

Zwraca wiarę w KK (której nie mam, bom bez chrztu) wywiad z funkcjonariuszem L. Wilczyńskim. Ech, więcej by takich.

***

Natomiast zjeżył mnie jak zwykle Newsweek (raz, bo nie czytałem jeszcze wstępniaka red. Lisa, tak Tusko-lubnego w formie i treści, że aż się boję). Zjeżenie nastąpiło w rocznicowym artykule na 100-lecie urodzin W. Bartoszewskiego. Otóż pada tam — i to niestety z ust M. Komara — coś, czego bym się nie spodziewał. Kontekst: "kto i dlaczego nie lubił czy zwalczał Bartoszewskiego?". Cyt.:

Ale też gdy w 1995 r. został mianowany przez Lecha Wałęsę na ministra spraw zagranicznych, nie znosili go rządzący postkomuniści i ówczesne PSL. Wtedy jednym i drugim jeszcze nie za bardzo pasowała Polska w NATO i Unii Europejskiej, a Bartoszewski wiedział, że nie ma przed nami innej drogi. Był Europejczykiem, również z tego względu, że — jak mawiał — cieszył się przywilejem wczesnego urodzenia.  Pamiętał z doświadczenia, do czego doprowadziła fragmentaryzacja Europy, czym skutkują nacjonalizmy i zamykanie się przed wspólnotą. Gdyż to Bartoszewski, a nie młodsi od niego o całe dekady działacze SLD i PSL widzieli na własne oczy rozbiór Czechosłowacji i wojnę.

Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się. Otóż wystarczy sięgnąć do kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego czy debat ze wspomnianym (a nieszczęsnym i wtedy, i dziś) Wałęsą, żeby wiedzieć, że euro- i natoentuzjazm — przynajmniej w obozie SLD — obecny był, skoro wystawiając kandydata zdecydowali, że ma mówić takie rzeczy. W opozycji do Wałkowskich "NATO-bis", które "mówił w tej koncepcji". Polecam odsłuchać debatę Kwaśniewski-Wałęsa, a późnie tę, która się w zasadzie nie odbyła, bo Wałęsa się nie stawił, wobec czego pogadali z Kwaśniewskim bodajże J. Paradowska i A. Styrczula, ale drugiego nie jestem pewien.

Drugi punkt zaczepienia w obliczu tego brązownictwa Bartoszewskiego, a zahaczająca jakoś tam o obóz SLD, to jego drobna rola w omówieniu po latach tzw. sprawy Oleksego. Otóż Bartoszewski udzielił wywiadu w filmie "Szpieg" z 2008 r., wyraźnie chwaląc sobie wrażenia po odsłuchaniu rozmowy werbunkowej M. Zacharskiego i kolegi z W. Ałganowem. Do tego dorzucił rzecz z rozmowy z Kwaśniewskim-elektem, cytując go: "No panie ministrze, przecież ja też znam Ałganowa!". Czy Bartoszewski, mówiąc to, wiedział, w jakim świetle to postawi rozmówcę sprzed lat, i to w rozmowie raczej służbowej, diabli wiedzą, czy nie mocno poufnej? Może się nie zastanowił, co kontrastowałoby z tym, że kto dobrze myśli, ten dobrze mówi, i moim nieuprawnionym milczącym założeniem, że Bartoszewski zawsze dobrze myślał, bo dobrze mówił. Kłopot jest gdzie indziej. Oddajmy na chwilę głos M. Komarowi, rozpływającemu się nad postawą Jubilata: "Drugi człowiek jest po prostu bliźnim, o jego godności nigdy nie wolno zapomnieć. (...) Natomiast godność jest kategorią uniwersalną. Człowiek jest na tyle godny, na ile uznaje godność drugiego człowieka. Albo inaczej: nasza godność karleje, gdy odbieramy godność komu innemu.") Może i tak. Choć u Wajdy powiedziano "Mam w dupie godność", i też coś w tym jest. Ba, im bliżej polityki, tym wyraźniej. Owszem, Bartoszewski mógł nie znać i nie przewidywać ogólnego kontekstu i klimatu, który wytwarzali pracowicie w tym filmie Zacharski i Milczanowski. Ten ostatni wręcz powiedział, że "w lud poszło hasło, które widzieliśmy potem na murach: SLD-KGB". Ale — i pomijając bliźniość, godność i nawet sympatie polityczne — każdy w miarę obeznany z tematem wie, że "sprawa Oleksego" została (nieźle) rozegrana przez Rosję, właśnie dla podtorpedowania dążeń do integracji z szeroko pojętym Zachodem. Inna wersja mówi, że był to test i sprawę skręcili Amerykanie. Ja w tym widzę po prostu nieodrobienie lekcji z przeszłości przez Jubilata i niemożność wzniesienia się w kwestiach państwowych ponad polityczne podziały. A fe, Panie Władysławie!

I naprawdę nie wiem, czy tak poza tym ludzie z rządu go nie znosili. Podał się do dymisji wraz z odejściem Wałka — nie widzę, czy i jak ma się to do ciągłości urzędu itp., pełnił go od marca do grudnia 1995. Wygląda to raczej na manifestację polityczną Zainteresowanego, czy wręcz foch. Jeśli istnieją kulisy jego odwołania, typu towarzysze z SLD mówią mu "panie Władku, prosimy pakować manatki, nie pasuje nam pan do układanki", chętnie poznam... Co do euro- czy natosceptycyzmu, wyobrażam sobie, że w 1993, obejmując (jakże wcześnie!...) władzę, SLD mogło mieć pewne zastrzeżenia i obawy zwłaszcza w związku z postawą Rosji. Jakimś cudem w dwa lata ewoluowali, bez względu na brednie Wałęsy i jego przydupasów.

Nb. sprawa Oleksego znalazła swój — wcale radosny wg mnie — finał w postaci nagrania z którejś knajpy. Konwersowali Kalisz, Kwaśniewski i bodaj Czarzasty, nie jestem pewien, zresztą dość mało się udzielał. I "Olek" całkiem trafnie mówi o rozmowie z Bartoszewskim, ale — o ile pamiętam — bez złych emocji, raczej z odrobiną pogardy dla organizatorów sprawy. Padły rzekomo wykrzykniki "to jest aferha od Bałtyku po Kahrpaty, od Bałtyku po Karhpaty...". Na co miał odpowiedzieć (czy tylko w knajpie kolegom, czy wtedy rzeczywiście — ciężko powiedzieć, na pewno na nagraniu to pada, a czy w grudniu 1995... dopóki się nie dowiem, będę wątpić), że, cyt.: "te papiery możecie sobie w dupę wsadzić, bo tyle to jest warte". Ano tak, bo tyle było warte. Tak samo tyle jest dziś warta "ruska agentura" w obozie politycznym, do którego nie pałamy sympatią. A owo "od Bałtyku po Karpaty" bawi wręcz odlotowo, jakby ów obszar był jakoś tak piekielnie znaczący... Zadęcie? Zrozumiałbym tego typu wypowiedź z ust człowieka z biało-czerwonymi klapkami na oczach i krzyżykiem pomiędzy, ustawionego zgodnie z linią, agitatora, w podniesieniu retorycznym, wicie-rozumicie. Nijak nie pasuje mi to do postaci Bartoszewskiego, może więc Kwaśniewski ostro przesadził z tą geografią, a może nie.

Druga sprawa to ta europejskość, wspólnoty, faszyzmy itp. Nie trafia to do mnie, bo prawdą historyczną jest nie tylko "rozbiór" Czechosłowacji, ale przedtem jednak danie jej fragmentu na pożarcie III Rzeszy przez, jakby tu powiedzieć, wspólnie jakąś część Europy, słusznie zaniepokojonej postawą Niemiec i usiłującej w ten sposób choćby na chwilę uciszyć "wujka Adolfa". Że Chamberlain wyszedł na tym średnio, że pominę wyrażenia anatomiczne i z zakresu twardości materiałów? No, wyszedł... Tylko jak faszyzm (mający dobre warunki rozwoju po I WŚ) miałby być efektem akurat braku integracji europejskiej — jak to mówią anglosasi — ucieka mi. Przecież wcześniej były "państwa narodowe" i wątpię, czy komukolwiek śniła się zjednoczona Europa, zwłaszcza w formie znanej nam np. po 2004; uznałby to prawdopodobnie za sen z gatunku "koszmar klasy Z". Wspólnoty europejskiej po prostu nie było, więc ciężko powiedzieć, że ktoś się na nią zamknął czy zamykał i w ten sposób stał się zły faszyzm. Było za to eliminowanie ze wspólnoty w ramach państw — choćby Żydów czy komunistów, przy czym w Polsce przedwojennej oba objawy, plus Białorusini i Ukraińcy na dokładkę. Co weselsze, a może smutniejsze — komunistów najskuteczniej wyeliminował Stalin. Ale złe traktowanie mniejszości przed wojną to nasze, przez nas zbudowane, i to nie było nasze ostatnie słowo, żeby klasyka przywołać, w nieco upiorny sposób. Równie upiorne może być skonstatowanie, że dopiero odsiedziawszy i wycierpiawszy swoje w Auschwitz i działając w czasie wojny w Żegocie, a po wojnie na rzecz dialogu między tymi i owymi stronami, mógł Bartoszewski stać się Europejczykiem.
Bo — nie odmawiając jemu akurat niczego — równanie (z pomocą owego wczesnego urodzenia) między "obywatel II RP" a "Europejczyk" traktowałbym jako na tyle groteskowe, że zwróciłbym uwagę w czasie autoryzacji, czy aby nie ma tu pola do dania czytelnikom poczucia, że ktoś robi im wodę z mózgu. Może przesadzam ze względu na swoją osobniczą antypatię do II RP.

A więc, drogi Newsweeku i drogi panie Komar — także przez pamięć Pana przodków, którą na Pana miejscu bym sobie bardzo chwalił — są granice, których przekroczyć nie wolno. A dając się wypowiedzieć także Jubilatowi zza grobowej płyty: warto być przyzwoitym. Nawet w politycznej wypowiedzi, nawet w periodyku opiniotwórczym. Rozumiem, że SLD chwalić nie wypada, ale czy warto im przypisywać "nieznoszenie" tego, kogo chcemy koniecznie wywalić pod niebiosa? Nie wiem; a w ramach gdybologii, nie jestem przekonany, czy Jubilat byłby zachwycony lekturą Waszego tekstu. Mam nadzieję, że nie i odrobinę by Was obsztorcował, bo jakoś tam Go szanuję, zwłaszcza po kalibrze tych, którzy go zwalczali. Po prostu nie należy przesadzać w gorliwości i trzymaniu się "linii"...

A`propos zwalczania: zamknięcie wywiadu wprost cudowne, 

- Bartoszewski przez lata wykładał na KUL, jego studentami byli m. in. Bogdan Borusewicz, Janusz Krupski, Marian Piłka... Był profesorem mianowanym przez rząd Bawarii (...). Ale to w niczym nie przeszkadzało mentalnej żulii, niekiedy z tytułami naukowymi, by go zaczepiać.

- Przejmował się tymi zaczepkami?

- Wystarczy przypomnieć, jak skomentował twierdzenie Antoniego Macierewicza, że niemal wszyscy ministrowie spraw zagranicznych po roku 1989 byli agentami Moskwy. "Czy jestem obrażony na Macierewicza? Czy jak pana obrzyga pijany w autobusie, to kwestia moralna? Nie. Raczej estetyczna. Ano tyle".

No comments:

Post a Comment