Tuesday 16 August 2022

O urokach rzekomego pomagania niedomagającym.

Czyli traktowaniu słabszych czy poszkodowanych z grubego buta, zwanego kiedyś glanem.

Na świecie są osoby niewidome i niedowidzące. Nic na to nie poradzę, sam ze sobą w takiej sytuacji zrobiłbym jedno - o czym tu przemilczę.

Nie widzę niczego złego w oczekiwaniu, żeby dla takich osób powstawały materiały natury edukacyjnej dostępne przez sieć, choć nie umiem wniknąć umysłem widzącego w to, jak osoba pozbawiona wzroku korzysta np. z wykresów. Może korzysta z ich słownych opisów, może to coś daje. Oby. I nie rozmawiamy o tym, jak uczy się tam polskiego czy historii - pranie mózgu pod tezę i pamięciówę można spokojnie wtłoczyć kanałem audio.

Ale nie o tym i nie o rysunkach ani schematach. Tylko o wzorach, czyli trybie matematycznym w tekście. Staram się sobie wyobrazić, że osoba niewidząca wzorów rozumie sekwencję "x, indeks dolny, jeden, równa się, trzy". Czyli w świecie widzących: x1 = 3. W porządku, jak dotąd. I tu zaczynają się schody - bo w środowisku, w którym tworzę, poprawiam, edytuję, redaguję, dbam o tzw. polszczyznę etc., sprawa szeroko pojętego WCAG i jego styku z "matematyką" i "fizyką" rozwiązana jest na tzw. odpierdol się. Dysponujemy marnym graficznym edytorem równań, który robi pod spodem goły mathml, który też można edytować ręcznie - choć im dłużej się to robi (a czasem nie ma innej drogi - bo nie wszędzie obiekt typu równanie jest dla tego gui-owego edytorka dostępny, i nie wszędzie da się pisać w LaTeX'u, zresztą oba sposoby gryzą się niemiłosiernie; na szczęście lepiej działa LaTeX), tym bardziej się człowiek zastanawia, co by na to powiedzieli twórcy standardu. O ile html czy później xml wydają się rozsądnie ręcznie edytowalne, mathml - zwłaszcza jak zna się (la)tex-a - zdaje się być kodem do czytania i poprawiania wyłącznie automatycznie. No ale takie środowisko ktoś upiekł, wziął za to publiczną kaskę, a ktoś inny to środowisko - prawdopodobnie na piękne oczy - rozliczył i przyklepał. Oczywiście nazw nie podajemy z ostrożności procesowej. Najbardziej zabawne jest to, że w "litym tekście" udostępniono możliwość edycji w trybie nieco przypominającym latex, ale o bezpośrednim przeniesieniu tego do pliku tekstowego i pomyślnej kompilacji latexem nie ma co marzyć. Choćby przez fakt, że to markdown z tagami typu xml, więc znaki mniejszości i większości są zarezerwowane. Na ile idiotycznie wygląda

<latex> 3 &lt; 5 </latex>

niech ocenią osoby wprawione w świecie, gdzie $3 < 5$ wygląda normalnie. Dodatkowo, równania są samoistnie przez środowisko poprawiane - zwykle w tę złą stronę. Nagminnie nie wyświetlają się niektóre znaki, etc. etc. - po wykonaniu kilkunastu "zrzutów" z jawnymi niedoróbkami i totalnym olaniu ich przez "programistów" po tamtej stronie - nie mam ochoty się powtarzać. Robimy w bublowatym świecie. I najbardziej dojmujące jest nie to, że ew. odbiorcy - te ucznie, młodzież znaczy - obrócą się na lewej pięcie i zasiądą do "smarfona" - bo tam kolorowiej, ciekawiej no i - last but not least - lżej. Mnie dołuje fakt, że moje zamki z piasku mają dużą szansę bycia podmywanymi co tydzień-dwa, jak jakiś koder coś spierdoli. Chciałoby się jednak liczyć na jakąkolwiek trwałość, zwłaszcza że edycja takiego czegoś wcale nie idzie jak z płatka, a mogłaby być znacznie łatwiejsza. Jak to określił jeden człowiek z FSF - clunky user interface.

Ad nostrem baranes. Istnieje generacja "opisów WCAG" - jak ten powyżej - dla tych równań. Działa. I zaczynają się schody, bo rzekomo czytnik nie ma tego akurat koń-tentu wystawionego. Ba - zamawiający twierdzi, że to wina tego, kto w ogóle koń-tent dostarcza. A ze wszystkich znaków na niebie i ziemi wynika, że to środowisko nie umie tego wystawić czytnikowi, i mniejsza już, czy należy się w tym czymś samo indeks dolny, dwa, czy może wespół z początek indeksu dolnego i koniec indeksu dolnego. Pies z tym. Ważniejsze jest to, że ktoś genialny (sarkazm) wpadł na nie mniej genialny pomysł - taki los geniuszy - konieczności wyposażenia całego wyrobu, nad którym biedziło się kilkadziesiąt osób, we właśnie takie opisy. Dla wzorów, rysunków, treści filmowanych, gadanych itp.

A czy nie prościej i taniej byłoby po prostu zebrać odpowiednie zespoły - wg nauczanych przedmiotów - składające się i ze specjalistów od WCAG, i od osób uczących niedowidzące osoby, i właśnie takich osób jako testerów, i robić obie wersje osobno? Wg mnie jak najbardziej byłoby. Tylko geniusz jeden z drugim zdecydował - w imię zapewne bardzo wzniosłych haseł - że nie. I co? I zarówno poszkodowani przez los czy chorobę, jak i widzący - mają z tego tytułu w plecy. Bo w środowisku tym nie da się - przy takich kompetencjach merytorycznych WCAGistów i WCAGowych kompetencjach speców od spraw merytorycznych - nie dokonać, przy zmianie w jednym czy drugim kierunku, tzw. spieprzenia pracy poprzedników.

Zresztą, żeby być zupełnie brutalnym - widzący są w większości. Sytuacja zaczyna chwilami przypominać tę, w której nie powinienem jeździć na rowerze, bo komuś ucięło nogi. Tak, współczuję takim ludziom, choć jeśli ktoś wpadł pod pociąg po pijaku, to pewnie mniej. A jeśli jechał po pijaku samochodem, w ogóle nie uważam, że zasługuje na życie. A czy ktoś, kto forsuje rozwiązania ułatwiające naukę czy pracę jednym i robi to kosztem ogromnej większości innych, aby nie powoduje mocno niejednoznacznej i moralnie wątpliwej sytuacji? Wg mnie tak.

Zatem - za czyimś blogiem, modulo numer - to hell with WCAG. Może i wzniosła idea, ale sposoby implementacji bywają okrutnie załamujące. Prawdopodobnie przez bezmyślność. Choć może kiedyś i nauczania Modelu Standardowego dla osób z zespołem Downa doczekamy, z całkami po trajektoriach i renormalizacją włącznie. Strach się bać. Obok kurierów rozwożących żarcie, blogierów modowych, hr-owców itp. hałastry dojdą jeszcze dostosowywacze kontentu dla potrzeb kogoś. W sam raz materiał na wyższe studia i doktorat.

Pamiętam sytuację z jednej ze szkół, w których próbowałem nauczać - bez powodzenia, z nielicznymi wyjątkami i przebłyskami. Otóż tzw. tylnymi drzwiami (bo istniały - był przecież sponsor) dostał się tam człowiek na granicy uszkodzenia - bez "odruchów szkolnych", ledwo się podpisujący, z myśleniem jako takim mający kontakt wybitnie luźny. Prawdopodobnie zupełnie zaniedbany intelektualnie przez mocno zajętych rodziców. Sygnalizowałem delikatnie sprawę jego rodzicowi, na co ten - zdziwiony - wyznał bardzo szczerze, że myślał, że X ma takie raczej ścisło-techniczne zacięcie, bo tyle siedzi przed komputerem. Człowiek nie zdawał sobie sprawy, że dzieciak raczej grał, ew. korespondował o niebieskich migdałach ze znajomymi, ew. zaczynał kontakt z tematem, który wokalista lata temu lapidarnie ujał jako gołe baby. Każdemu jego porno, jak mawiał klasyk. Pamiętam też rozmowę z wychowawczynią X-a; na pytanie, czy X w ogóle się tu nadaje (bo szkoła miała - w założeniu i z zasad pierwszych - wybitnie elitarne zacięcie, o czym można rozprawiać długo i namiętnie, ale nie tu), padło człowiek na wózku inwalidzkim maratonu nie pobiegnie. Zdziwiłem się, bo wypowiadająca je osoba raczej nie słynęła z tak ciętego języka.

I co? Wiadro. Działamy. A przecież powinno być inaczej - warstwowość. Oczywiście jakoś humanitarna i rzecz jasna kontrolowana przez mądrze rządzone państwo.


Z siebie się śmiejecie.

No comments:

Post a Comment