albo brudna sprawa.
Jeden z moich faworytnych autorów edu-kątentu w paru miejscach zapodał fotki urządzeń z logo pewnej firmy. Nazwijmy ją X, dla tajemniczości. W podpisach fotek także - że "fot. - X", gdzie X to nazwa. (Co od razu sprawia wrażenie, że w kwestii praw autorskich jest wszystko w porządku; być może wrażenie to jest uzasadnione.)
Zastanawiałem
się kiedyś, o co chodzi - czy autor jest wyłącznie naiwny, czy tak leniwy, że zamienników bez logo
nie poszukał i nie wie, na co naraża przedsięwzięcie, które mu płaci jednak nie za reklamę X. Ale nie był to akurat mój cyrk, miałem inne sprawy na tapecie. Ostatnio - pośrednio - jest to po części mój cyrk (uroki postprodukcji), więc w szukajce zasięgłem języka. Biały wywiad środowiskowy. Bum - okazuje się, że autor po prostu
pracuje w firmie X, co można było podejrzewać od początku, znając osobowość autora - beztroski szołmen, chwilami zgrywający eksperta, ale z racji braków w wykształciuchostwie wybitnie niewybitne jest to granie. Ale jeszcze ma drugą pracę, tj. tę, która dała mu możliwość tworzenia
onego edu-kątentu; nb. ze skutkami opłakanymi, bo człowiek jest merytorycznie i językowo cieniutki jak dupa węża i krótszy niż jego ogon.
Publiczna
kasa poszła na treści do "zdalnego nauczania", podmiot X nie jest na liście
(prywatnych) sponsorów imprezy, bo ta lista jest pusta; o ile w ogóle jest zadeklarowana, hue-hue... Ciekaw jestem, czy człowiek premię wzgl. uścisk dłoni prezesa zgarnął od
pracodawcy w X za takie coś. A na pewno naraził drugiego pracodawcę na
ryzyko posądzenia, że ondulację uprawia, czyli lokowanie. Bredgens, jakby kto nie wiedział. Sprawa śmierdzi. Nie
posiadałbym się z radości, gdyby szambo wybuchło i człek miałby odrobinę
kłopotów, a przynajmniej pogadankę z szefem (co najmniej jednym z dwóch).
Ja na miejscu tego jednego szefa pokazałbym takiemu komuś drzwi z wilczym biletem. Ale na szczęście nie jestem niczyim szefem. Może sobie kiedyś drzwi pokażę...
No comments:
Post a Comment