Zasiadłem dzisiej w tramwaju od pana prezydenta, co to on go nam zbudował bez swoje dobre serce... Nawet jeździ toto - brawo, to wielkie osiągnięcie w porównaniu do wczorajszej katastrofy 172 - czekanie od 13:54 do 14:30 na przystanku, bo 2 sztuki se nie przyjechały, i wleczenie się Dolną i Sobieskiego - szlag mnie trafił, aż biletu nie kupiłem, żeby se odbębnić tę krzywdę, bo mój czas jest cenny. A że przy Rakowcu korka jeszcze nie było i to tam nie kupiłem biletu - no, antycypacja, jak to u teoretyków. Dużo czytam, zapamiętuję... No i wielkim osiągnięciem było to, że nie było gościa, który niestety na Sobieskiego nie podróżuje. Brzmi trochę jak "Pamiętnik" Lema, ale nieco mniej pozbierane. Czego to klej i rap nie robią z mózgiem. A my wszyscy zdrowi przecież.
Moje zdanie odrębne na tematy te i owe. Rowery, gitary, historia, służby, postkomunizm, religia, nauka, pseudonauka. Zanim durniowie zlikwidują homo sapiens, durniom można powiedzieć, że są durniami. Dlaczego? Po co? Chyba po to, żeby móc w godzinie próby powiedzieć, za kimś-tam ze szpitala - "PRZYNAJMNIEJ PRÓBOWAŁEM"... A i dla spuszczenia przysłowiowej pary (w gwizdek) też się przydaje.
Wednesday, 18 December 2024
mój pierwszy raz
Wednesday, 11 December 2024
return None
Another silly looking thing in vsc's snake oil plugin:
Having a base class with some AddItem function (which is sort of complicated, requires lots of checks/validations and bells and whistles) which is obviously void*, I made some child class and wanted to override AddItem. Which both (a) requires the base function to run, (b) makes some crucial additions/corrections afterwards. And the pie-lance thing autocompletes to
even though it's known that there is nothing to return. Well, at least the base function would be called. According to some post from 2019, the issue has been fixed. Apparently, for __init__'s only.
* " -> None" is the pythonic way of speaking of void or subroutine; at least for those who jack off to PEP-8 or zen of whatever and prefer code with underscores and without caps. And teach others what is more pythonic than something less pythonic, and be fiercely proud of it. And perhaps find frequent "typing" childish.
Yet another battle with "circular imports". Sheesh, two modules with almost 500 lines each, just fucking because two classes have to know about each other! Are you fucking with me? Plus endless hidden errors giving fake info on apparent c.i. in test exploder or expander ...
Another hidden treasure in (otherwise great!) unittest extension: when I reference another test class in order to use its function (oh, it's a method ... fuck business logic) in a test, the thing gets lost in translation and "discovers" some fictional test, so it seems. It can even run and debug that thing, but looking into source code gets us in trouble of "file not found". Workaround: just import the object you need at the top of the file, not in that single test function:
In Python, we cannot declare a variable or value as constant in Python. But we can indicate to programmers that a variable is a constant by using an all upper case variable name.Yeah, dumbass, you forgot the third "in python". Script kiddies as we used to call'ems.
Hey, wait! I can wrap the to-be-constant value in a class and throw exception at anyone that tries to set it to something else!
Mr van Possum, your braindead kid is doing great. Young, Gifted and Crude ...
Whatever it is, I'm against it.
Monday, 9 December 2024
Tym
Zmarł chyba, sądząc po okładkach. Ech.
Friday, 6 December 2024
another broken piece of snake
Here we go again:
Aria Jontka
1100! 1100! 1100! Смерть в лицо нам дышыт!
Z kolei "Герой асфальта" zalatuje miejscami Mercyful Fate. Ja znam tylko 3 kawałki, w tym jeden z countrowym zakończeniem.
Tuesday, 3 December 2024
pandas int -> float nightmare
Yeah,
426,{name},77565,77514,77469.0,-1
all numbers are ids, the next to last is automagically converted to float. What the heck?
Workaround: avoid empty values (there are some).
It seems people have had problems the other way round too. Funny.
Wednesday, 20 November 2024
headline news
Podobno tow. Trampek został brezentem w jues. Może zakończy wojnę i dostanie przedpokojową nagrodę; skoro tow. Obama dostał, nie widzę przeciwwskazań. Podobnie jak w przypadku dysydenta Sacharowa, co ma rondo we Warsiawie, a bombę wodorową był skoństruował. I o Wałku milczymy.
Sezon rowerowy zarezerwowany dla chlapaczy, błotniaków i inszych niezbyt szanujących sprzęt.
Saturday, 2 November 2024
tramwaje!
Pojechały, ależ cudownie! Reszta rozkopana jak była. Lubię to wolskie dziadowstwo. Ale tak czy siak, lepsze to niż przekopki Prezesa. Hipoteza spiskowa: korki i wykopy przedłużą się, żeby przyzwyczaić miasteczkowowilanowski kontyngent do jeżdżenia właśnie komunikacjo miejsko.
Thursday, 31 October 2024
mikroskop tnie w xuja
M$ replies:
We are unable to investigate this issue further without the additional information requested. If you are able to provide more information, you can request the issue being reactivate below. See our guidelines for further information about our process.
If you have the additional information and feel we need to re-evaluate the outcome, you can let us know by selecting ‘Reconsider’ below.
OK
Good to know
0
Reconsider
I have additional info
0
Tuesday, 29 October 2024
kod niedostępu
Kolega ma wraz z zespołem (tak się kiedyś mawiało) coś komuś przepisać od zera. Ale jakość tego zera powala. Dostępne ponad 30k linii źródeł, kilka bibliotek, w które da się zaglądać, dostając kulawy C#. Czyli z 50k spokojnie może być, bo nie liczą dll z zewnątrz.
Przypomina to kolegom taką sytuację, że prowadzą klienta np. na znaną szeroko w wąskich kręgach uliczkę Agricola w mieście stołecznym powyżej 100 tys. pogłowia i mówimy: wejdź. Wchodzi, może się zdyszał, może nie. A teraz dostaje łan łej tikiet do Katmandu, bo stamtąd też można tu i tam wleźć. I, lo and behold, klient wchodzi, kurwa jego zapierdolona w dupę mać.
Rak mózgu to mało. Nieistotne, że to VB, to też można tolerować, nawet pytona nieco przypomina, ale miejscami wygląda dużo (jeszcze?) głupiej. A styl? Stopień zagnieżdżeń pętli czy ciągnących się setki linii if/else czy switch/case sięga niebezpiecznie blisko 10, zdarzają się funkcje po > 1000 linii. Dokumentacji zero, komentarze - a jakże. W klasie z 20+ polami i takąż liczbą get/set, jest komentarz nad tymi ostatnimi: gets and sets {nazwa pola}. Bardzo dobrze, starał się człowiek. Częstotliwość powtórzeń, celowych przegapień okazji utworzenia funkcji i jej wywołania, albo po prostu bezmyślnego kopiowania kodu, każe zadać sakramentalne (czy sakramenckie) pytanie: odkorowanie czy dywersja? I poniekąd typa podziwiać - że tyle tego gówna naklepał i rzekomo działa (tj. czasem się wywala, ale w sumie chuj z tym).
Kolega zaklina: żeby ci, taki owaki i niepodpisany pod tym syfem durniu po trzech nieudanych lobotomiach palce siekierą odjebało. Żebyś się moczył na widok klawiatury do końca swojej zasranej egzystencji na tył łespadóle. Albo do macicy wracaj, niech cię wyskrobią. Wiaderny, już cię nie zniosę, kurwa twoja mać!!!
Swoją drogą za akceptację "exe się klika i działa" też musi być jakaś kara...
Monday, 28 October 2024
python.Self
Shit, I can't have this damn thing accept the type inside its definition. Like in trees or so.
oh, from typing import Self
Yeah, grabbing your right ear with your right hand around the head. The string workaround in older versions looks even more shitty. Trying to declare lists with a type results with empty type instances. Strange - works in "typing" though, why not try it elsewhere.
And another discovery - I can't use if in a lambda when walking through the dreaded tree, unless the syntax gets super wild ...
Frayed ends of sanity, hear them calling ... self!
Sunday, 27 October 2024
Saturday, 19 October 2024
ważna data!
Dziś urodziny zacnego tow. gen. Czesława Kiszczaka! Cześć Jego pamięci!
A na kanwie wiadomej sprawy z 1984, w poprzednim n-rze lubczasopisma uszatego był zacny artykulik o próbach odgrzewania tego kotleta i rykoszecie, jaki hierarchia i propagit dostały od młodzieży i szyderców na sieci. W czymś smutne, że tow. ks. Popiełuszko podzielił w tej kwestii los tow. papieża, zwanego swojsko Papajem. Nawet tak zagorzałego postkomucha z awansu i antyklerykała jak moja nieskromna osobistość miejscami szokują te tam... miemy. Bez przesady, naprawdę.
Friday, 18 October 2024
Czat żepieto, ksywa mondrak
Kolega kopie się z koniem pt. czat, czat zdrowy jest na głowę i umi rozpoznać, co jaka zmienna znaczy
DepthValue: Wartość głębokości, prawdopodobnie w metrach lub innej jednostce
Length: Długość sekcji (prawdopodobnie w jednostkach miar).
DrainageArea: Powierzchnia zlewni związana z tą sekcją, wyrażona
w precyzyjnej liczbie.
Widziałem od dawna, że gówno to warte, ale że aż takie gówno? No bo nie tykałem. Tylko tępa ludzina tyka, łyka i bałwochwali. Oj, źle skończymy, skoro tak zaczynamy.
tępa dzida w "NIE"
Zuzia Jurczyńska, ktokolwiek kryje się pod tym pseudo, zaczyna odjeżdżać. Zawsze irytował mnie w jej wypiskach jeden element - natręctwo cytowania jakichś grajków czy, co gorsza, melorecytatorów, a nawet łysych czy brudasów. Nie żebym miał coś do cytowania jako takiego, ale kontekst im mniej zabawowy (a Zuzia pisze na tematy społecznie zaangażowane i jest pryncypialna), tym bardziej mnie razi kontrast. Gdyby pisał element na początku szkoły średniej, byłoby wszystko okiej.
Ostatnio wypisała swoje żale nad studentami, których rzekomo uczy (ciekawe, na jakiej to Sorbonie...) i, rzecz jasna, dostało się od pani doktór szkolnictwu. Bo studenci niezaciekawieni, niedouczeni, nie umiejo się skoncentrować itp. Jeszcze śmieszniejsze, że wyszło na to, że jednak Zuzia ma studentów dokładnie z takiej szkoły, o jakiej - nieświadomie zapewne, bo bozia móżdżku poskąpiła - marzy. Bez zbędnego bagażu nieprzydatnej wiedzy, a już matematyka i fizyka - straszne!
Chciałoby się powiedzieć, że masz babo placek, a tak to może Kazika czy Paktofonikę (to chyba melorecytatorzy, a więc wzorujący sie na niggerach w szerokim spodnium). I tępych studentów, bo nie chce być inaczej akurat w tym ustroju i w tej krainie, w której ciągle myśl nie płynie.
A w dzisiej wyjszłym numeru NIE rozpłakuje się nad kolorowymi towarzyszami, co do Łuki se przyjechali za parę tysiaków USD - "biedni migranci". Też bym chciał być biedny, cholera jasna...
Tuesday, 15 October 2024
Microsoft does databases
I'm no db wizard, I'm not even an amateur. I try to stay away from databases when possible, probably due to the fact that a few databases I had to work with were strangely designed by random people, were used by non-documented software with some home-brew ORM, depended on sqlexpress. And - I'm reminded about my stupidity all the time - they were too big.
Now I've some job to do including old Access stuff, mdb is the file extension. Luckily, my Office is the 2010, and it allows for data export to the express thing.
But, meanwhile I changed my hostname from some stupid Lenovo (or Windoze) original like "DESKTOP-LVKIRTO" to just localhost which sounds more familiar. (I can guess what "LV" stands for, it's harder for that "KIRTO" part).
The major cockup* was already on its way: the users allowed the server and databases access (no association with the MsOffice product intended) had the hostname glued to them. Now I'm LOCALHOST\user and the database owner is DESKTOP-LVKIRTO\user. No access, MSSM exceptions giving some hope with "wait for recovery" that never happens... Shit, I can't even delete a database as an admin...
Oh, I just have to reinstall the whole rubbish. 3 gigs, it's cheap. And reboot the machine of course. Alle the time the shittiest of all, 98, under the hood of 10. Love to hate it.
* taken of course from the fine English tv farse, "Allo-allo". "Oh, what an ingenous plan, Herr Flick!" "Ez ahlveyz!"
Friday, 4 October 2024
jesień!
Zawiadamia się z niejakim opóźnieniem, że nastąpiła i chyba przeminęła z wiadrem faza złota, a zaczyna się słota. Ale kilometry da się porobić. Nawet zorientowałem się, gdzie na ma(ł)pie cyklookołowarszawki są słynne Gassy; nawet wyjszło, że kilka razy tamtędy przejeżdżałem, po takim zawijasowatym zakręcie przed OSP; musi napisu nie zakonotowałem. Panuje wujek chłodek, ale dzięki temu można mniej nieco chlać i ścierać z czoła i nosa, chyba że pod czapko się człek zgrzeje okrutnie.
Podczas podróży z kolegamy udało się podpatrzeć najpierw stadko białych gołębiów, zażartować nt. "bujania" (Alternatywy 4, odc. "Gołębie" i "Przeprowadzka"). A potem okazało się, że na obejściu jest ktoś z kijem i szmatą na końcu i buja... Well, ain't that cute?!
Kolega donosi, że nierówna walka z xujonogowym szmelcem na mieście trwa. Ostatnio widziano sztukie położono na betonowym przyprzystankowym śmietniku - sztuka nowoczesna trafia pod strzechy. Że też nikt jeszcze nie wpadł na łażenie z obcęgiem i lobotomiowanie tych stworów. Kolega wpadł, ale nie praktykuje ani nie namawia. Zgodnie z popularnym swego czasu hasełkiem: nie pochwalam, ale rozumiem.
Kolega przeprowadził również rozmowę polityczno-wychowawczo z dwoma przybyszami z zagranicy. Otóż wybrał się na spacer od metra K. do lasku K. i pętli pińcetdziewietnaście, a po drodze został oślepiony spawarko. Po skróceniu dystansu okazało się, że była to xujonoga pod opieko synka taty, co musi w saturdej najt buchnuł i zapijał skutki browarem, znajdując się w stanie nieco rozkojarzonym. Zarówno synek, jak i tata, tłumaczyli, że nic ze światełkiem zrobić nie mogo. Kolegę bolały oczy, ale młotka przy sobie nie miał. Bo to młotek byłby dobrym środkiem na zgaszenie spawarki. A skąd une na taki sprzęt kasę mają, nie wiem - pewnie zarabiają. Kolega też zarabia, ale żeby na coś takiego wywalać środki płatnicze NBP, zaprawdę powiada, po jego trupie sześć stóp pod ziemio; to ziemio.
Wednesday, 18 September 2024
Windoze 10 & removable media
Another 10 minutes of trying to have Windoze 10 umount my external disk... Nope. 5 minutes to get mad, 3 seconds of googling, boom:
sick to death of "the device is in use by another process..."Why <removed> can't Microsoft figure this out? It has to be the number one topic from people who are fed up with it. If I go through the proper procedure to eject a usb drive, half of the time it gives me this stupid error and I wind up having to shut the computer down to remove the drive. If Windows can tell me something is using the drive, WHY <removed> can't it figure out WHAT is using it so I can shut it down? Why should the user have to trudge into task manager and try to figure out what's using the drive? Windows has only been around since the 80s, so you'd think 40 years would be enough time to solve this. Come on, this is ridiculous.
Today I was faced with a similar problem of being unable to remove some trashy-post-legacy-software-install directory. I started killing some processes and it helped. But, I found out Skype is there, up and running. And either sending or getting some data. Wow. Its autolaunch has been off for years and I don't use it. Same with phonelink - whatever this piece of trash is.
And I thought I've done everything in order to prevent MS from nagging me about my phone number, "for safety purposes" of course.
C#-dev-kit codelens is braindead. Counts two references of a declared property that is referenced once. And in some other class, it's only one self-reference (or declaration) counted, but the property is used some 2-3 times. Perhaps in some other namespace.
My guess: it's some chat-zhepeto at work doing the obsoleted humans' job.
Returning to external drives, if I click the "remove ..." thing some 10+ times (not waiting for the dreaded message box), it finally shows the notification that the disk can be "safely removed". Then the notification keeps popping up as many times as I have clicked the icon before. Perhaps minus 1.
That's why I love Windoze so much.
Tuesday, 17 September 2024
generały
Zgnił mi dokument. Nękali, nękali, aż sprawa nabrała ważności urzędowej. No to zalogowałem się, gdzie nakazali, i okazało się, że żeby wbić nr dowodu, trzeba albo wyspowiadać się np. z banku, albo - alleluja - odbywać video-konferencję z pracownikiem.
Czy dla ochrony ochłapów byłej prywatności, czy dla podroczenia się z zarękawkiem, zacząłem badać inne możliwości. Umówić się trzeba przed wizyto w punkcie obsługi klejenta, ale później się okazało, że nie trzeba, a najwyżej trzeba będzie poczekać. A i zarękawek nie pojął, o co poszło z widło-kamero - przekonuje, że do logowania się nie jest potrzebna. Żeż kurwa, czytać trzeba, co ludzie piszo... I to ze zrozumieniem.
W międzyczasie dutki zdecydowałem się poumarzać i przelokować, a jest tego nieco mniej niż minimalna - po prostu zalega i "pracuje", ale po chuja mi akurat trzymanie tego w tej instytucji. Umorzyłem to samo - dwukrotnie! - bez śladu protestu. I od prawie tygodnia kasy na koncie nie ma. ...boję się zaglądać do lodówki...
Pewnie aplikację pisali i testowali tak:
assert True
niedoczytane
Kupiłem - świeżo wydane - parę lat temu, a chyba nie dokończyłem. Dziewulski, znany zresztą z "Borewicza". Tytuł chwilowo wyleciał ze łba, choć wczorej tutej czytałem. Starość...
Bardzo trafnie zagaja, zwłaszcza o paleniu teczek wiadomej instytucji i parę ciepłych słów o zacnym Kwachu i nie do końca ciepłych o Wałku. I o Marianie i o "Milczanie", rzekomo przekabaconym/oczarowanym przez służbistów.
Rzeczowo i w dobrym stylu. Zero zbędnych treści, znanych jako woda.
Tylko podpis ktoś spieprzył radykalnie pod fotką lemuzyny Dońki Trampka. Że niby to i owo z zabezpieczeń uniemożliwia coś potencjalnemu "zamachowcy"... Ech.
Rocznica!
Mija 85 lat od wyzwolenia zachodniej Białorusi i Ukrainy od polskich panów.
Na tę okazję zaczytujemy R. Nazarewicza, "Armii Ludowej dylematy i dramaty". Także i o tym, co wyczyniała na wyzwolonych terenach Armia Czerwona i NKWD. Mocne miejscami, a już o kolaborantach z NSZ - extra mocne b/f. I podsumowanie działalności tytanów historii (Baliszewski, Kunert, Żebrowski, Gontarczyk itp.) mistrzowskie.
Sunday, 15 September 2024
rżnięcie dobrych wzorców
- raz w jakimś filmidle (nie pamiętam o czym) zapożyczyli sobie dzwonek z "For Whom The Bell Tolls"
- drugi raz w kreskówce o misiu i jego koleżance wyszła bliska znajomość z "Thunderstruck".
A i tak nie masz nad budowanie klimaciku dźwięczkami w produkcjach tow. red. Mleczina - o historii i polityce. Tyle że Central'noe Televideniye przynajmniej pokazuje, czyje kompozycje tam brzękają.
Saturday, 14 September 2024
alergo i suport
Ożeż kurwa, ale mnie wpienili - wpisuję "suport 103", bo skrzeczeć mi zaczął. A oni swoje - "sport 103".
AI trafiło pod strzechy, klękajcie niedonarody!
Banda odkorowańców, matoły, amatorzy, socjaldemokraci... Jak mawiał nieodżałowany Egon Olsen. To były czasy, jakże się chciało żyć.
Thursday, 12 September 2024
omnisharp, welcome back!
Huh, it's back! After downgrading vscode to v. 1.88, the c#-related features launch in seconds, don't waste cpu cycles and/or io on "discovering tests" when there are no tests. The object/function/property references count is correct. No "devkit"-like fuckup is there.
Now let ust trieth the 8th dotnet. That's the third 8 together with the editor version. Something along the lines of this SO post that I thik is just a joke ... : I'm currently still utterly confused about this, but if I move the
window from my secondary monitor to my primary then the debugging works.
Sometimes.
narwany
Przypomniałem se ostatnio, że chyba równo* 30 lat temu zakończył swój marny żywot na tym łez padole taki grajek jeden, co niewyraźnie śpiewał i prowadził nieco posthigieniczny tryb życia. Kurt Kombajn mu było. I pałował się do tego, że źle mu na świecie, że ma dużo empatii i to jeden z powodów tego, że mu źle. Dziwne; ale możliwe, że źle pamiętam. Pewno miał kiepskiego kołcza, a lepszego dilera.
Z zasług w. w. pogubionej osoby człekokształtnej należy wymienić (a) branie różnych substancji, (b) nieudźwignięcie sławy i wreszcie (c) - skuteczne pociągnięcie za cyngiel.
Raz zdarzyło mi się wleźć na internacie między wrony pałujące się do wspaniałości imć Kombajna i spróbować nieco namieszać - pisząc ca. about w tym duchu, bo przecież kłamać nie ma co. Bardzo zabawne były reakcje - przylazł nienawistnik i ołtarzyk kopnął. Ech, fandom, naiwdom.
O muzyce właściwe albo dobrze, albo wcale, ale bez jednego z banalnych wyrobów tego łba z przetłuszczonymi włochami nie byłoby takiego arcydzieła jak "Smells Like Nirvana", co oczywiście doceniamy.
Gatunku, którego prekursorem był ony, w zasadzie nie toleruję. Ale było parę kawałków, które dało się słyszeć bez odruchu wymiotnego. Soundgarden np. czy The Muffs, jeśli nie mylę właśnie żanru. "Lucky Guy" odszukałem na podstawie zakończenia jednego z ZCDCP, przyklaskując gustowi zapewne tow. W. Manna, który wie, kto dobrze gra, a kto nie. A jak raz czy drugi właśnie Nirvana leciała, to mnie skręcało. Mejnstrim taki-owaki.
Dziwi mnie naszanie koszulek z Nirvaną przez młodzież dziś nastoletnią. Za naszych czasów mało kto chadzał w koszulkach z Bitelsami, mieliśmy przecież dobry gust. No a z Cześkiem Niemenem koszulek nie było. Z podobnych przypałów - z ostatniej wizyty na poczcie wynika, że chyba znaczek z Krawczykiem wypuścili. No, wiocha tańczy i śpiewa. Za 20 lat pewno Zenek byńdzie i BajerFul. A Mieciu Fogg jeszcze śpiewa. "Daj mi tę ostatnią niedzielę"...
* Łykipidia podaje, że 5. kwietnia.
Sunday, 1 September 2024
kasa, misiu!
Kolega donosi ze sklepa Oszana wesołe nowiny. Otóż szufluje itemy z koszyka przez skaner do tego miejsca po prawej niby, no i flaszka izotonica powoduje u mądrze osoftłerowanej kasy obstrukcję - "podaj ilość". Mniejsza, że liczbę, no ale chuj. Kolega się lekko podkurwił i zaczął indagować panią obsługantkę - że jaka niby ilość, skoro wskanował i położył na wagę... Bo - o naiwności? - od lat uważa, że po prawej jest waga. Można tak uważać, sądząc po tempie reakcji softłeru zwłaszcza na dość lekkie rzeczy - np. przyprawy. A pani obsługantka bez żenady wypuściła koledze informację, która zakrawa na tajemnicę korporacji: otóż wagi tam nie ma...
Koledze przypomniał się dowcip o radzieckim dyplomacie, co to opowiada komuś, jak w UK w karty chciał pograć; i powiedział raz "sprawdzam". Na co współgracze oburzyli się i w te słowa, że jak to - u nich przecież honor* obowiązuje i wierzy się na dane słowo. Nu, togda karta mnie poszła... - czyli że od tej pory zwsze wygrywał, rzecz jasna kantując. Tak kolega tłumaczył żart, gdyby kto nie pojął, bo tłuków wokół multum, np. ja.
Za przykładem kolegi polazłem do sklepa tegoż i wypróbowałem. Rzeczywiście wagi nie ma, no bo tak: zważone mam 3 bakłażany, wskanowałem ten z nalepko i wsadziłem do tego pojemnika. Softłer zaakceptował. I dorzuciłem dwa pozostałe. Softłer - nic! Ja nikogo nie oszukałem. Ani nie namawiam do takich źle pojętych oszczędności. Ale do tego sklepa chodzić już nie będę, bo nie lubię płacić za czyjeś (klientów rzecz jasna) oszustwa - intuicja podpowiada, że na niejednego kanciarza się tam zrzucam.
* nie mylić z "gonorem" - to się w żartach z polskiego zadęcia u nich trafia, chyba u tow. Dostojewskiego, chyba "Bracia Karamazow". Ale jeszcze nie przemogłem. Obiecuję poprawę.
pedalstwo
Objawy tego procederu możemy zaobserwować m. in. na szosie.
1. Późne ruszanie na zielonym, bo pedał zapatrzył się w telefon albo mobilno mapę.
2. Wyjeżdżanie pedałów w ostatniej chwili "ustępu"/"zębów" i nieprzesadne przyspieszanie, tak że ci z pierwszeństwem zwalniają, żeby pedałom w dupę nie wjechać.
3. Lans - w Alpach np. najbardziej pedalskie są retro-samochody oraz pierdzące i śmierdzące na potęgę skutery.
4. Dzikie obozowanie kiemperami w miejscach, gdzie władza ludowa wyraźnie oznaczyła, że kiemping zakazan. Heteryckie natomiast jest dzikie obozowanie głęboko zakonspirowane. Biseksy czasami nocują na przystanku alpejskich pks-ów, jeśli dyszcz leje się z niebiesiech.
5. Czepienie się nieprzestrzegania przepisów ruchu przez pedalarzy (nie mylić z pedałami, choć część pedalarzy jest pedałami), no a samochody też łamią na potęgę.
6. Ostatnio jakiś pedał wyjechał mi w prawo przez ścieżkę (ja na zielonym, on z zielono strzałko), jeśli nie jest ślepy, raczej widział mnie przez jakieś 100 m z okładem. Gotów byłem traktować to jako po prostu złośliwość pedała, ale niestety z powodu czerwonych świateł i zakonoposłuszności przegrałem wyścig i nie udało mi się opluć pedałowozu. Pojazd taki ma cztery pedały - hamulec, sprzęgło, gaz i pedała za kierownico.
7. Pedalstwem skrajnym jest masowe ścinanie zakrętów i wyprzedzanie na trzeciego, jeśli naprzeciwko wiosłuje pedalarz. Kolega się odgraża, że machnie kiedyś w lewo kierownicą, ale niestety nie ma gwarancji trafienia wyłącznie pedała w jego bryczce nomen omen w rowie. Poza tym bryczki może szkoda - zamiast pedała mógłby pojeździć tym jakiś funkcjonariusz stanu duchownego.
Oto słowo wujowe, zaprawdę powiadam, słuszne jedynie i zbawienne; rozejdźcie się w kuchni i przekażcie sobie znak przedpokoju!
Saturday, 31 August 2024
psiarze w komunikacji
Rzekomo psy ludzina zaczęła sadzać na siedzenia w transporcie zbiorowym. Mam nadzieję, jako sympatyk znajomych piesów, ale podchodzący z rezerwą do psów czyichkolwiek, że oprócz kanarów pojawią się też hycle. A jak już Włodek Putin nas najedzie, może wraz ze skokiem cywilizacyjnym wróci instytucja живодера i będzie można robić czapkę-pilotkę z psa. Oczywiście złapanego w tak lewej sytuacji w autobusie czy tramwaju. Zwłaszcza tym do/z Wilanowa, za którą to budowę jesteśmy wszyscy władzom miasta stołecznego pow. 100 tys. miesz(k)ańców niewymownie wdzięczni, jak też dostrzegamy jej dalekosiężny sens, tak społeczny, jak i w sensie piniendzy na to wypierdalanych w błoto czy inszy beton. Albo asfalt (zasłyszany termin rasistowski).
Bardzo fajna logika dot. meneli/brudasów - że rzekomo ten siedzący pies jest czysty. Kurwa, jest potencjalnie brudny i śmierdzący dla każdego innego człowieka, tylko dla właściciela/pana/pańci jest swój.
Cudowne czasy, kiedy kawiorowo lewi pantolerancyjniacy sprawiają, że chyba sympatyczniejsi zaczynają być brunatni.
Aha, mogą też najechać inni przybysze ze wschodu, też będzie ciekawie, mimo że skóra i sierść pójdzie na straty...
piękno SłużBy
Kapitan Goethe, Zbigniew K. S. Nowak. Wg jakichś gwiazdek na sieci wyraźnie niedocenione. To jest arcydzieło, nie wiem, czy nie najlepsza resortowa pozycja pisana w mojej kolekcji. Prozą pisana poezja (w dobrym tego słowa znaczeniu, bo większość to rzecz jasna chłam). Oczywiście dla koneserów gatunku i sympatyków środowiska.
Friday, 30 August 2024
książka z Krakowa!
O tow. Szlachcicu. Ciekawe i dobrze napisane, ale trochę ktoś nawalił. Raczej nie autorka, ale redakcja tak. Kilka razy "Wermacht" (!), raz poprawnie, trafiło się "zrazem" zamiast "zarazem". Błędy rażące w tłumaczeniu jakiegoś radziańskiego raportu. "Zwarzone" coś do zważenia, plus multum innych.
Jak na wydawnictwo uczelniane dość kiepsko. (Autorka z ujotu krakoskiego; nawet dziękuje onemu za pracę - ha, znam ból. I "Jagielloniensis" wygląda dziwnie, bo furmańska łacina chyba "J" w alfabecie nie ma; tj. na optykę "Iagielloniensis" wyglądałoby nieco bardziej profesjonalnie. Ale może się nie znam. W każdym zrazie "Warsowiensis" bym nie napisał.)
Morał: zamiast bulić prawie 50 zł, należało spokojnie odczekać, aż będzie za 1/3 ceny za 2-3 lata.
Thursday, 29 August 2024
Marek się przyznał
Cukierberg znaczy się. Ciekawe, może imperium padnie. Ile miejsca na tej planecie nagle by się zwolniło...
Monday, 26 August 2024
biały miś
Duszęrozdzierajuszczij widok: pod śmietnikiem siedział pochylony pluszak, łbem o nogę się opierając, jakby kimał albo był załamany... Gdyby był człowiekiem, możnaby go uznać za brudasa czy też menela i przejść, nie splunąwszy nawet. No ale miś?! Tego się nie robi temu misiu...
Jak to szło w czytance zaangażowanej o koniach na biegunach? I to jest źle. To jest bardzo źle. Tak zapamiętałem z podstawówki, bo uczyłem się pilnie.
Sunday, 25 August 2024
Nordstroem bez Reissnera
Tusk nie wytrzymał na tłitku. Jeszcze wyjdzie, że to nasi te rury wysadzili i zagazowali morze, wykopane 400 tys. lat temu przez pra-Słowian.
Bardzo antyniemieckie wystąpienie. Biedna pisia propagitka, co ona teraz pocznie? A może przyjmą Tuska do partii. Niedaleko pada jabol od wytwórni win owocowych. A jak wina, to Tuska. Hue-hue. "Wstąpiłem... na frazę..." :)
Do tego w "NIE" zaczytałem o kolejnej rewelacji cioci kontrrewelacji, sympatycznej panny Krysi z drugiego turnusu. Ręce i reszta członków opada. No ale przynajmniej szczerze, co należy docenić.
Friday, 23 August 2024
robot z zespołem!
Niezłe - takie coś w poczcie mię zaatakowało.
Szanowni Państwo! Dziękujemy za skorzystanie z usług naszej firmy. Cieszymy się, że przesyłka dotarła do Państwa i mamy nadzieję, że wszystko jest w porządku. Zadowolenie z naszych produktów i usług jest dla nas priorytetem, dlatego bardzo cenimy sobie Twoją opinię. Będziemy wdzięczni za chwilę Twojego czasu poświęconą na wystawienie pozytywnej opinii na naszej platformie.
Prosimy o wystawienie pozytywnej opinii na której bardzo nam zależy.W razie jakichkolwiek pytań lub wątpliwości jesteśmy do Państwa dyspozycji.Pozdrawiamy, Zespół *******
Thursday, 22 August 2024
powtórka z rozrywki...
I love blazor debugging!
- chrome doesn't let me close its window/tab until I check some of "settings/got it/select default search engine" stuff or asks multiple times if it's supposed to be my default browser. I expect their next step would be to start killing my terminal when I'm finished typing "killall -9 chr..."
- debugging/attaching blazor app just doesn't seem to work and the number of changes blazor developers have made since around 3 years ago makes it next to impossible to get it right.
- the stubborn and/or braindead vscode knows better if some chrome zombie process is still running. And doesn't let me quit the attached debugger (which doesn't hit "unbound" breakpoints). When I try quitting the normal debugging session, something goes wrong and I'm asked to open launch.json regardless of the fact it's been open for hours.
- chrome is launched, stays there for a few seconds and dies.
In other words, it's a fucking mess, offering almost as much fun as good old Windoze 98.
But blazor is worth it, the code looks nice and clean. Unlike js. Or perhaps it's safer not to debug the code at all. Just say "it's only a gooey, who cares about bugs?"
And my whipping boy python is becoming worse. Forcing virtual environments instead of library installations, sometimes introducing changes that would make some older libraries (a few years older than py-3.12) fail.
Progress is such a nice thing, I love it.
Now, back to kindergarten. Webdev is nothing I care much about. Just wanted to learn something new. Or get rid of native win-WTF stuff.
Shit. This works out of the box in dotnet-6. And launches firefox. Man... (or woman!)
Oh wait, it works with .net-8 and c#-dev-kit + chrome. Once. Later it always complains about some apparently running browser; so perhaps there are some locks or so. No firefox allowed for whatever reason. It takes forever to load a "project", both something I developed a year ago (console app, less than 10k lines) and even a fresh .net "Hello World" web-app. Here, forever is almost 2.5 minutes on an i5-1035G1 with 16 Gb of RAM and an ssd hard drive. Discovering tests (surprise: for an "empty" web app there are none!) and one project; for fuck's sake! Maybe it's not faster to write some ls, grep, cut and sed combo, but I don't think it would have taken more than half a second to execute it in a directory with maybe dozens of files!
Perhaps I just have to create another account and have two separate worlds and sets of "extensions". Oh no, omnisharp doesn't even seem to work with .net-6 now.
Why? Why ...
klątwa przyprawowców
Do sklepa chcę pójść, ziela nabyć i strączków. Klikam przez stronę i srane mi jest w ryj jakąś żebraniną o zapisanie się na niuslettera. Dla jaj usiłowałem nie ubijać tego popupa po raz wtóry, no i wpisać np. "gon.się@małpa.org" i kliknąć "wyślij". Ale wyszło przy okazji bydło z worka, że ani wklikać się w pole tekstowe na adres nie da, ani kliknąć guzika. Fajne, pewno jaka łebaplikancja w tle. Łebski dev zrobił.
Niektóre rzeczy pisane Bez Powodu Z Shiftem, gdzieś tam mignęło "odrazu". Wszędzie ci głupi, cholera jasna. I jak ten problem rozwiązać, nie siadając?
Monday, 19 August 2024
klątwa pocztylionów
Nie no, fajni są. Żeby napisać komunikat/pytanie, trzeba dać adres mailowy (zrozumiałe, jeśli czeka się odpowiedzi, a nie chce się tylko im nawrzucać i podać w wątpliwość prowadzenie się ich matki), nr telefonu (już mniej zrozumiałe*) i dodatkowo zahaczyć "zgody" na przetwarzanie danych i przysyłanie markietingu. Otóż wała.
Czyli nie napiszę samouzupełniacza danych adresowych, chuj! Swojo szoso bardzo ciekawe mają tam paraprawnicze** sformułowania, że - w szczególności - nie wolno tych kodów udostępniać jako bazy danych. A czy napisanie sobie klasy i pchanie odpowiedniej tablicy do pamięci i korzystanie z niej na bieżąco - to już baza? Bo przed resztą zastrzeżeń byłby ten wyrób się wybronił bez problemu. Choć przy kreatywności papug i giętkości tzw. prawa - kto wie; i nawet w razie uniewinnienia parę lat łażania przed majestat to jak odsiadka. I dyshonor.
Usiłowałem uruchomić jakiegoś tam camelota i tabula, ale padłem. Wygląda na to, że poważny konflikt wersji tego i owego (pyton zawsze dobry jako chłopiec do bicia) i jakieś absurdalne sugestie, żeby koniecznie w środowisku wirtualnym działać, bo inaczej można napsuć. Żeż ja pierdolę... Na csv sprzed 2 lat (jak to się wtedy udało!?) wszelkie mądre czy głupie sposoby padają - łamania linii i niepodomykane cudzysłowy dają niejednoznaczności. A na ręczne poprawianie (1700+ plików po ok. 80 rekordów każdy) po prostu szkoda życiorysu.
Rekord ogarnięcia (мальчик, ты что, тормоз?) pobiło dziś jeszcze "convertio" - jedyny serwis, który przełknął pdf-a, popokazywał jakiś kręciołek i radośnie wyrzucił csv. Bez przecinków, kurwa jego zapierdolona w dupę mać! Żeby chociaż człowiek za tym stał, możnaby pałą po łbie nakłaść i zasugerować przemyślenie tematu.
* biorąc pod uwagę czas wysłuchiwania rzężącej "muzyki" i pana co chwila gadającego, żeby poczekać na asystenta...
** mimochodem - przecież to jest podział administracyjny kraju i chyba powinno to być w miarę dostępne dla każdego. No ale skoro jest w działce "kontakt" na stronie PP element "Zakup PNA", to pewnie nie dla każdego, tylko dla tych, co się zechcą opłacić. Ciekawe, jak to się ma do np. konstytucji.
Thursday, 15 August 2024
klątwa "Borowieckiego"
Syta. Macham po ostrym zakręcie wstecz w prawo, mnie ktoś wyprzedza i za chwilę daje po trompce - jakiś jeleń chciał wyprzedzać autobus, co na przystanku przystanął, jak sama nazwa wskazuje.
Lucerny. Jadę jak po swoje, wicherek w trochę w plery, bardziej w lewy bok, pod 40 na liczniku. A tu niemota katołkowata musi, z Pomiechowskiej chce prosto do kościółka, ciemno-szary samochód, blachy bodaj WR i coś-tam. Z lewej i podporządkowanej, kurwa!... Do dzwona zabrakło mniej niż pół metra. Zawróciłem za niemotą, skląłem tak treściwie i głośno, jak tylko potrafię; nawet ktoś spod świętojebliwego budynku rzucił, cobym się zamknął - też co nieco usłyszał ("niespodziewana propozycja dalekiej wycieczki krajoznawczej). 15.08.2024, może minutę przed 11:00. To byłem ja. I niemota niech się cieszy, że strzelby jakiej albo noża nie wiozłem, a i granat na pyskacza przykościelnego też by był jak znalazł. Albo zgubił. A, i zapomniałem niemocie życzyć urodzenia potworka z gwałtu, zgodnie z kościółkowym ideolo. No to życzę. Debilka odkorowana, kurwa jej mać, babć i prababć i dziadek Volksdeutsch i solidaruch na dokładkę, a po wojnie bandyta leśny, a syn jej skurwysyn.
Na kanwie dzisiejszych wydarzeń z pół-treningu i artykułu "Borowieckiego" o klątwie dwóch pedałów, czy też bezkarności. Nic to. Damy odpór na piśmie!
Aż se barszcz z proszku na ten nerw ugotuję! Za to panu milicjantowi dziękuję za wskazówkie, że do Agricola da się dojechać. Tylko przez kładkę przejść trza, bo ani na widoku przy milicji nie wolno dać z chodnika na lewy pas, a i na Wisłostradzie jakieś wojskowe sprzęty pod paradę pewnikiem ustawione. Przed brezentem i kamaszem żeby smrodzić dieslem. Zielone miasto, nie ma to tamto. No i pierwszy raz komfortowo dymałem po Sobieskiego od Dolnej do Witosa (czy Sikorskiego). Jezdnią, bo ścieżki gorzej niż urągające. Ograniczenie do 30, jadę nieco ponad, nikt się nie piekli. Kulturka.
Kolega melduje o zestrzeleniu 4 xujonóg elepstrycznych pozostawionych wybitnie byle jak. A wczoraj jedną podobno wrzucił w jakieś kolczaste krzaki. Taki kawalarz z kolegi, ma poczucie Humera.
A speedmasterowi z Woronicza (sprawa sprzed paru dni podobno) życzymy maksymalnej odsiadki i dożywotniego płacenia na ofiary i poszkodowanych. Choć sam dałbym facetowi dożywocie, a po 10 latach - fiolkę z cyjankiem z instrukcją użycia, ale bez sugestii. Wolna wola i wybór. Ale to wyłącznie za dobre sprawowanie.
Czy konie mnie słyszą?!
Wednesday, 14 August 2024
jebnięty pyton!
'kurwa'.split(',') == 'kurwa'
No żeż kurwa!... Ale ok, zamiast if len(s.split(',')) > 0 trzeba dać == 2 i będzie banglało. Aż dziw bierze, że tak późno wyjszło w praniu.
Co za odkorowańcy!
cotygodniowy dziennik sypie bykami
Z zapamiętanych, pomijając - z litości i niechęci do kopania leżącego - nieszczęsnego Borowieckiego/Jasińskiego. "chucpa" i "radyklaniej", kilka artykułów obok "hucpa", sugestia, że nadejszła wiekopomna chwila padło w "Samych swoich", jakiś "Antonii Macierewicz" i turystyczna "destynacja" itp.
A prof. Werblan w dwóch artykułach - na czysto praktycznie. Brawo!
Monday, 12 August 2024
kod w Iławie!
Kolega zajmuje się prawdopodobnie czynnościami sprzecznymi z rojeniami sprzedawców życiorysów wyklętych i śpiewnika młodego patrioty, jak również przepisów siostry Euzebii. No i takie coś nagle:
14-200 Iława Biskupska 1a-1b, 7-16, 10-16(p) Iława iławski warmińsko-mazurskie
14-202 Iława Biskupska 7 Iława iławski warmińsko-mazurskie
Czyli że niby Biskupska 7 w Iławie ma dwa kody pocztowe. Jak to Japończycy ujęli - wizytując spalarnię niebezpiecznych kwitów we filmie o gangu Olsena w wieku emerytalnym (a to piękny i poruszający obraz, z akcentami metalowymi - grupa Lame Ducks zapodawała całkiem ciężkie granie) - very interesting...
Thursday, 8 August 2024
rzeka bug
Wednesday, 7 August 2024
p.o. brezenta nagadał
Podobno Parteigenosse Adrian porównał pochlastanie warszaskie do splantowania Mariupola przez Rosjan. Czyli chyba należy rozumieć, że w móżdżku Adriana to Berling albo Rokossowski by splantowali Warszawę na rozkaz Stalina, ew. AK usiłowałaby przeszkadzać w wejściu wojsk - zapewne po samowolnym pójściu sobie Niemców; i tak czy siak wg główki Adriana dobrze się stało, że AK i "Londyn" zrobili tę imprezę. I że miasto i nieco cywilów szlag trafił, za to etosu i paliwa do zaczadzania tzw. umysłów zapas mamy na wieki. Tylko na moment należy przymknąć oko, że przecież wyginęła w niemałej porcji elyta, inteligięcja przecudowna; ino na Woli i Pradze nieco elementu, ale też z tradycjami przedwojennymi - włamu we własnej dzielnicy nie robio, jak to ładnie ujął elementu przedstawiciel we filmie. I nieważne, że bierze w łeb oskarżanie radzieckich o nieprzyjście z pomocą, nieważne, że imprezę AK i kierownictwo zrobiło w tajemnicy przed sojusznikami... W ogóle nic nie jest ważne wobec etosu i myślenia życzeniowego. A już logika i konsystencja - pies to drapał i to kulawy. Gdyby jeszcze - takie syny - ograniczyli skutki swoich rojeń i decyzji do samych siebie; ale nie - szerokim gestem.
Otóż, dałniaku malinowy, pała. Rosjanie splantowali Mariupol, bo byli dla Ukrainy w 2022 roku najeźdźcami. I jeszcze nie czas i miejsce na rozważanie, czy dałoby się uratować to miasto kosztem poddania się, a i całej prawdy nt. tego, kto kim się tam zasłaniał, kto ukrywał się w przedszkolu czy szpitalu itp. - obie strony póki co kłamią jak z kiepskich nut. Natomiast faktem historycznym jest, że Radzianie w 1944 byli naszymi sojusznikami, a Polska była okupowana przez Niemcy pod wodzą wiadomego bruneta z wąsikiem i zaczeską. I nie umieć przewidzieć skutków takiej wantury, nie wiedzieć, do czego wtedy byli zdolni Niemcy, a i tak marzyć o zakończeniu wojny takim, jak w 1918 - to stanowi o kalibrze kapelusza "Londynu" - polityczny i historyczny niedorozwój i tyle. I drogo się narodowi polskiemu obeszła opieka nad tym odkorowanym potworkiem. A należało skrobać w nomen omen w zarodku; gdzieś na początku lat 20.
W zasadzie jest to nieco nieludzkie - kopać kogoś tak dałnowatego jak Adrian. Albo świadomego bredni, ale mimo wszystko tak gadającego do ciemnego luda. Nie wiadomo, który wariant gorszy. Ale czy zaprzestając werbalnego kopania, oczyścimy świat z tłuków? Nichuja. A te rzesze tłuków wtórnych, którzy zaczarowani bredniami pierwotnych, co? Mam skopać? A tam, skopać... Też nie będzie dobrze.
- A jak nie będzie czyściej, to jak będzie? Brudniej, tak?
Sunday, 4 August 2024
Przemcio
Komentatór sportowy rzekomo stracił był okazję do pomilczenia i nie wyszło. Ten z takim wysokawym głosem i pięknym uśmieszkiem. Aż na myśl Gandalf i jego korespondenci przychodzą. Np. ...ale szal mi się wkręcił w przerzutkę; dopiero jeden wspaniały chłopak pomógł mi się wyplątać.
To tera pewno do prasy niepokornej go wezno te, co na zdobycze niepokalanej demokracji dybio w połączeniu z ajenturo kremlosko. Tak czytałem w piątek, pisał red. Czwartek.
A co to te ciągnij-królowe, to ja nie wiem. Pewno jaka sportowa konkurencja z czasów greckich, bo rzekomo igrzyska w Paryżewie.
powtórka z...
"Janosika"...
Muzyka: motywy kojarzące się do bólu ze "Stawką", a nieco inne podlegające procesowi zwanemu "reuse" w "Życiu na gorąco" i "Alternatywy 4". Ciemnota pisze "Alternatywach". Zachodzimy w głowę, czy J. Matuszkiewicz za każdym razem kasował jak za oryginał/nowość. I czy zapożyczył skądsiś motywy westernowe, a jeśli tak, to skąd. "Bonanzy" ani "Przez prerie Arizony" nie oglądalim, bo niewystarczająco starzyśmy. Ale urywek z "Bruneta" (za chwilę urwany z powodu awarii w podstacji) coś tam do myślenia daje. Z familijnych łesternów pamiętamy ino "Miasteczko Paradise" i "Jak zdobywano Dziki Zachód" - przez mgłę taką, że nie tylko siekierę, ale i cały samolot można zawiesić.
Język: Janosik mówi czystą współczesną polszczyzną, tylko okazjonalnie na modłę gorallenvolkistowską. Kwiczoł i Pyzdra co jakiś czas mylą się z c/cz itp., ale niech tam. Pierwotny I sekretarz bandy zbójników, tj. harnaś, który zagrał też w 07 zgłoś się (mecenasa, od pamiętnego dialogu z wódką) i dwóch chłopów (rozpoznanych przez betkę jako pan Kierka i chłop Pawlak zza Buga) - ano, po góralsku, ale z pięknym wschodnim "ł"; przy czym lwowskości ani wileńskości nie przypisujemy onej wymowie, prawda, przez politpoprawczak, żeby nie suflować neopostkolonialnej narracji. Także samo przez się Miś Uszatek, ale bez aż tak humorystycznego efektu, gdyż wyraża się jednak bez naleciałości z góralszczyzny niejako z założenia. Niby Horvath, ale pewno Węgier. Jak nie ustasze, czy ks. Tiso, to tak czy siak ten węgierski... - chwila grzebania w pamce - Horthy. W zasadzie podobnie. Jedna banda kolaborantów. Wracając do tematu: dobrze i konsekwentnie wysławia się za to Matraszak Władysław, grabarz, ale czemu Balcerka nie rozpoznaje, trudno stwierdzić - być może z potrzeby konspiracji. Leberka, dawniej Brunner, też w podziemiu, musi zmęczony wypisywaniem nazwiska murgrabiego Brzęczyszczykiewicza. Notatka na boku: ów Matraszak przed zapoznaniem Leberki i Balcerka istotnie robi jako pracownik The Funeral Parlor w Dżikagu, kiedy Dżona Pawlaka chowają. Ale zdziwienia nie ma, że Pawlak z góralskiej wsi nie poznaje go jako zbója, skoro w Dżikagu widział go ledwie parę sekund i to w trudnych okolicznościach - bodaj świeżo po tym, jak okazało się, że ksiądz ma żonę.
Wisienka na torcie - odc. "Beczka okowity", narada jakichś wyższych czynów wojska C.K. No i szefu zagaja, że cesarz jest nicht zufrieden, z niezłym niemieckim akcentem. Za chwilę - kancepcja u was jes't'? - wyraźnie z rosyjska! Taka szpila niby? Ok. 00:03:50. Żeśmy się ześmieli ze śmiechu, jak to ładnie powiedziano w "Napoleonie inkasa". Scena, w której baby - zainspirowane przez Kwiczoła - spuszczają łomot Pyzdrze za spożycie EtOH czy też zamiar: pomieszczenie śledcze trzęsie się od onego łomotu niczym w kreskówce, pyszota. (W eleganckim towarzystwie to się nazywa grog.)
Dodatkowo wypada nadmienić o szczęśliwym odnalezieniu pierwowzoru wiekopomnego Duńczykowego ty suko, ty!... Pyzdra mianowicie tak rzekł był (bez drugiego "ty" co prawda, tys prowda), wygrzebawszy uwierający kamień z lewego obuwia, tj. kierpca.
Tak czy siak śmiesznie, ale i słusznie, zwłaszcza z klasowego punktu widzenia. Przesłanie przecie jest jasne. Tylko Maryna - co red. Maja za parę lat na stronę ĆA bezskutecznie przekabacać będzie - jakby nie w 100% z ludu i co jakiś czas firmowym fochem strzela. Za to tow. Tekla Wagnerówna po powrocie z rajdu pieszego przez błota Polesia wykazuje się czujnością na odcinku zachowania trzeźwości. Resort proponuje umorzyć postępowanie w związku z zakapowaniem na Gestapo tow. Kolickiego i (chwilowej) sojuszniczki - u Niemca pseudo Annemarie Elken - z którą Kolicki spotkał się później (ale kręcono wcześniej) na nartkach w okolicach Zermattu (sądząc po kadrach, które decydują o wszystkim; tak twierdził tow. Stalin i do dziś podzielają ten pogląd wszyscy powiązani z przemysłem fotograficznym tudzież filmowym). Gdzie to ja... Aha, tamoj tow. Wagner (raczej Parteigenossin) występowała jako Berta. Sojuszniczka zaś odbywa dziś wyrok za godne pożałowania zaprzaństwo i rażąco drobnomieszczańskie nawyki wobec słusznych dążeń i aspiracji tow. Leszka Góreckiego, któremu, mimo że szkołę miał daleko od szosy, w nauce pomagała córka onej Annemarie, tym razem występującej pod legendą dentystki w prasłowiańskim Litzmannstadt. Córka Ania, studentka biologii. Nawiasem mówiąc, zdająca ważny egzamin (brzmiało to jak wyryte na blachę i recytowane bez zrozumienia, ale myśmy z biologii mieli ledwie trzy, a i zagrożenie raz) u żony prof. Glassa (wszystko na mojej głowie!). Ania ma podobnie miły uśmiech jak ten w wykonaniu sympatii tow. Winnickiego (po odejściu z I Armii piął się po kolejnych szczeblach kariery politycznej) znanej nam jako "Żaba". (Tu należy wspomnieć o operacji wtórnikowej "starszyna"; w oddziale Janosika jednym z wyższych kamratów jest właśnie Czernousow.) "Żaba" wcześniej utrzymuje bliską relację z tow. Borewiczem i jest bodaj najpoważniej przez niego traktowana, co nijak nie powinno dziwić, jeśli wziąć pod uwagę smutny fakt, że mąż ją opuścił - ich córeczka była niewidoma. Dziwne też jest, że wspomniany Pawlak ze wsi nie wiedział, że córka jego, Ania, po powrocie ze Stanów dziwnym zrządzeniem losu trafiła na dwór Misia Uszatka, TW Horvath. To też, rzecz jasna, przykrywka; stugębna plotka głosi bowiem, iż w przyzamkowej bimbrowni Polmos zajmował się badaniem zawartości - wiadomo... Doc. Furman nie zagrał tutej, bo jest poszukiwany. Za to mąż śpiewaczki owszem, ale tylko chwilami. TW Wróblika odnajdujemy w "Oblężeniu" jako łącznika Klossa (ja Wisła-5), a wcześniej w zabawnej scence, gdzie udziela wskazówek na miejscu - jak mianowicie skręty robić - młodemu "z zapasowego", co to prochu nie wąchał. Czy też kresek nie wciągał, nie wnikamy. Kiedy Janosik został bossem mafii i został tatą Sary, źródła milczą, ale dojdziemy i do tego. Murzyna z Harvardu nie zanotowano w ogóle, pewnikiem obronił doktorat przed atakami komisji.
Dalsze ustalenia: Knoch i Ohlers przy jednym stole. I jedna z masonek od Dyzmy też. Prinzessin Lala Koniecpolska, czy jak jej tam było. Tylko głos jakby nie jej. Ba, nawet Miećka Aniołowa w tym składzie jest, ale mdleje (nie od cegieł w paczce). Dodatkowo starszyna Czernousow prowadzi działalność społecznie pożyteczną na niwie likbiezu, ale nie bezinteresownie. Sugeruje się wzmocnić kontrolę operacyjną, ale tak, by jego dowództwo nie zdało sobie z tego faktu sprawy, gdyż groziłoby to zachwianiem sojuszy, na których nam żywotnie zależy.
Rekapitulując i summa summarum - nijak nie rozumiemy, czemu by onego obrazu kinematograficznego nie uczynić jakowymś towarem eksportowym. Janosik mógłby spokojnie stawać w szranki z takim Robinem np., ew. współpracować, gdyby AW i MI6 się porozumiały, a Severski napisał (no skoro Sara... - narzuca się). A i z Konradem Wallenrodem czy Mickiewicziusowym Konradem - tytułowym bohaterem "Dziadów" - też dałoby się to pokojarzyć. Świat jest zmęczony naszą pożal się BORze powstańczą fanfaronadą i porywaniem się z motyko na słońce; Karpat, czy Żoliborza - obojętne. O ile świat nas widzi. Naszym zdaniem nie bardzo, a kto wieczne przeglądanie się w tym krzywym zwierciadle projektuje na otoczenie, jego sprawa. Zwłaszcza że krzywizna ta daleko nie zawsze jest uświadomiona i jest to problem palący, a palenie szkodzi zdrowiu. Konflikt ze Słowacją w kwestii pierwszeństwa, tj. czyj ten Janosik był naprawdę, proponuje się rozwiązać kanałami dyplomatycznymi. A nasze słuszne pretensje do Austrowęgier o współudział w rozbieraniu przejdą raczej bez protestów i nadymania się. Od tego jesteśmy my (...i kogo pokazują w telewizji? Nas!)
Friday, 2 August 2024
rebusy!
No więc na kanwie "owcy" i "owczego" da się dużo sklecić. Tak właśnie wczorej pomyśliłem i co wyszło:
"wywiad-, metal-, harlej- owcy" i dużo wincyj;
"proch owiec";
"owczy pęd";
"owcza feta" (w sensie że uroczystość, bez żaluzji do am-feta-mina, co też może być zrebusowane, "am" np. poprzez czyjeś wzięcie pokarmu do otworu chłonąco-trawiącego). A czy mina to wyraz gemby czy taka zbrojeniowa, insza inszość.
I dla specjalistów od grafiki - "kanał alfa". Może być ten jakże przezabawny Alf z serialu, a może być alf w sensie "pilot z Orbisu", jak w wesołym filmie. ("Czej-czej-czej-czej... kurwa, to chyba mój!")
Thursday, 1 August 2024
s pirszym sierpnia, towarzysze!
Wielkie święto dziś u Gucia. Ale Mostem Poniatoskiego sunęły na Stadion X-lecia tłumy w strojach bynajmniej niezbyt patriotycznych, co wskazuje na jakąś imprezę masową o charakterze rozrywkowym. Spodziewamy się tu w resorcie szitstormu na tę okoliczność. Szukajka podpowiada: Tajlor Słift. Never heard of, na szczęście*. Tuszymy z kol. oficerami, jiż wieczorem nie trza będzie zamykać otworów okiennych, coby od kiepskiego hałasu się odgrodzić.
Przed 17:00 chwilę huczało, bo przelatywała lotna brygada. Z obrysu: 4 x F-16. Brawo, sklejałem kiedyś samoloty, więc lubię ten profil. Zawyło, co miało zawyć, czyli Syrena - cudowne dziecko polskiej motoryzacji, a.k.a. "Skarpetą do piekła". I nijak nie zmieniło poglądów naszych jedynie słusznych na sprawę.
Z rozmowy operacyjnej wczoraj przed klatko: rzekomo na ul. Podchorążych mieszkał jakiś generał LWP, pod domem którego była zawsze ochrona i zawsze ktokolwiek zaplątał się w pobliżu, było ostre pałowanie. W latach 70-tych... Zdolność ludzi do wiary w cokolwiek jest niesamowita. Zresztą kompatybilne toto z przekonaniem, że gdyby nie powstanie, naród by nie przetrwał; naiwność i megalomania wyższego rzędu - ale kto wie, może te 200 tys. cywilów, którzy z racji całej awantury poszli do bozi, mieliby niszczyć? Niezbadane są kręte ścieżki procesów psychicznych, na wyrost zwanych myślowymi, zaprawdę powiadam.
Sanacja mentalna, w krainie, w której ciągle myśl nie płynie. No i antykomunizm bez komunizmu, podstawa.
Na przystankach jakieś chałowe płakaty, że "W jak Wolność". A inne, że byli tacy, jak ja. Czy też na odwrót. Weźcie się stuknijcie; najlepiej to jednak miał Wojtyła, u Niemca robił, markierując tłuczenie kamieni.
Ciekawe, co oficjele nabredzą.
* po paru dniach - widziałem na okładkach kolorowych magazynów opiniotwórczych strony liberalnej; że fenomen. Jak to dawno temu ujął dawniej dobry kabaret, twarz, jakby cocker-spaniela motorower przejechał. No ale co zrobić. Nie wszyscyśmy są tak śliczni jak Misiu Dżekson na ten przykład (to od Kryszaka-Leppera, hehe).
Saturday, 27 July 2024
Hartman się pałuje, c.d.
- gani Bralczyka za "zdychanie". Nawet naumiałem się nowego słówka - "niedoważeni". Czy miało być "niedowarzeni", nie mam pojęcia. Jedno i drugie rzekomo pasuje, ale oglądać/słuchać tego nie zamierzam.
Podobno szitstorm i nagonka w kompuntrach i sieci rybackiej na JB straszliwa. Czemu się dziwić - aktywizm w działaniu.
Ja tam w tej sprawie stoję jak zwykle w szpagacie. Pies "czyjś" odchodzi, kończy życie, im lepiej się go znało, tym bliżej umierania. Im dalej - no, jednak zdycha, bo jest psem anonimowym. No a segregując rasowo, nijak nie mieści mi się we łbie, że degeneraty i ślepe zaułki typu rattler czy mops umierają. Ba, ostatni cierpi całe życie, łapiąc oddech i chrypiąc. To po to, żeby pańcio/pańcia mieli poczucie, że jest obok ładna (?! - no ale o degustibusie sporu nie ma) istota bliska. I przywiązana, i pytań kłopotliwych nie zadaje.
Co słowa umrzeć/zdechnąć mają wspólnego z szacunkiem do zwierząt - nie wiem, wyobraźnia odmawia współpracy. Podobnie jak przy okazji przemożnego szacunku do pieska i kotka, kiedy zżera się np. świnki i krówki. Nocowałem raz niedaleko ubojni, wystarczyło. Jeśli kochasz pupila, nie oczekuj, że będzie go kochał cały świat i okolice. Elementarz, kurwa. Kurwę trzeba krańcować. Nie?...
***
A tu się jeszcze okazało, że Józef Bidon się wycofał z wyborów. Rzekomo przerypawszy debatę z Trampkiem, któremu ktoś ucho po kasatiel'noy uszkodził. Zamachowiec podobno uszkodzony trwale. Kamala, zrób to. Zwłaszcza, że wiewiórki przebąkują o możliwych rokowaniach na linii R-U. I już mniejsza o to, czy komik w swetrze jest prezydentem po upłynięciu kadencji, czy nie... Wiadomości z Bliskiego Wschodu nie zahaczyłem, ale chyba nie chcę.
Friday, 26 July 2024
Wywczas 2024
- Poszła!
- Przepraszam bardzo, czy pan jest zadowolony?
- Nie.
- Stop. Dlaczego? Co się stało?
- No bo nie ma mnie na liście.
- A cóż to panu szkodzi powiedzieć, że pan jest zadowolony?
- No, niby mogę...
- Hehe, rozumiemy się, uwaga! Panowie, jeszcze raz... Uwaga, uwaga, z paluszkiem... Jeszcze raz, kamera!
- Poszła!
- Przepraszam pana bardzo, czy pan jest zadowolony?
- Tak szczerze panu redaktorowi powiem, no, jestem bardzo zadowolony...
Takoż na wakacjulu bydło, gdyż pirszy raz od żylnych problemów pod kolankiem udało się zrobić tzw. progres — cyfra żarła, a cyfra wszak najważniejsza. Pogoda żarła istotnie mniej.
1. Kolejny raz bez przysłowiowego pudła przeprawa z granicy za Wiedeń. Ba, z jedno przesiadko, bez tych dwuminutówek z bieganiem w Choceniu czy Ceskej Skalicy. Wyjazd z Wiener Neustadt jak zwykle spieprzyłem i krążyłem jak głupi — chyba przez pomyłkę północy z południem. Tak czy siak, do Rohr (rura po ichniemu) wyszło mimo gorącu afrykanerskiego. I przekimałem, gdzie rok temuj, pod mostem.
2. Stamtąd przez dwie koszmarkowate przełączki, Ochssattel i Gscheid, koszmarkowatość drugiej znana od 2016, już trzeci raz się tamoj tarzałem. Kawałek do Mariazell, chwila oddychu i na dół na południe. Tj. do Gusswerk. Nawet sklep niby nieczynny staje się czynny, bo jest otwieranie drzwi karto i samodzielne zakupy. Gorąco, ale wpycham obiad i Drang nach Westen, przez Wildalpen. Potem zjazd do Enns i gorączkowe cokolwiek szukanie miejsca na noclegownię, a późno było i kawałkami stromawo. Za Hieflau podjechałem kawałek, ale niwuja na rozsądne rozbicie się nie znalazłem, zanurkowawszy pod wiadukt. Więc w dół z powrotem; w okolicy dworca niczego nie wypatrzyłem i przy dopływie z jakiejś spiętrzalni czy czegoś takiego, pod wiaduktem kolejowym, za przęsłem. Przęsło oblazłem ze strony krzaków, żeby nie przechodzić — wbrew zakazowi — na teren budowy. Legal. Wszystko pięknie, oprócz pokrzyw, jeżyn itp. w pakiecie: strome zejście do wody, trudno dźwigać wszystko na raz — ubranka po praniu, dokumenty, kasę, bidon na "wodę przemysłową" itp. I owady wieczorem, i gorąc.
3. Następny dzień krótkawy — do Stein and der Enss ino, upał w trzy dupy, a na niebie zalega coś, co groziło burzo, ale później okazało się być nawianym znad Sahary piachem. Pyłem znaczy się. Z sukcesów: okulary zostawiłem na kamieniu po umyciu organizmu, a później ktoś wyżej śluzę roztworzył i poziom wody się podniósł, i polazłem szukać, bo przypomniałem se, że zostawiłem, no i na dnie były, za kamolem. Woda po kolano i wartka, więc nie w kij ani kaszę dmuchał — słowem, nie pierwszy i nie ostatni raz szczęścia więcej niż rozumu.
4. Z racji zapylenia powietrza rest. W tym fatalnie stroma wycieczka do Groebming, gdzie nigdy nie byłem. No bo to nie w głównej dolinie jest, ale za takim garbem jakby, w sensie. Nawet w sprawie powrotu ze sklepu zniesłem jajo, bo — w ramach łatwizny — zacząłem zjazd prosto w dół, ale po paru ładnych kilometrach wyszło mie, że lepiej wrócić i podpedalić pod górkę i zjechać. W nocy niesamowity Księżyc — ledwo bladoszary — za tym pyłem.
5. Wczesny wyjazd, no i Soelkpass, bez zatrzymań. Stromo i zadyszki można dostać. Za Murau obiadek i decyzja, że na lewo za pierwszym odjazdem, czyli przez Flattnitz; łatwiej niż przez Turrach. No i dupnęło z niebios, a ja akurat przy wiaduktu. Organizatorzy agroturystyki podstawili, w końcu płacę i wymagam. A tu panie trzynasta na zegarze, pora walnąć po... tj. jechać dalej, ale nijak nie ma jak, bo zlewa straszliwa i burza napierdala. No więc pod wiaduktem obóz, mycie w zlewie i podziwianie tego, jak ten deszcz nakrapia w powierzchnię akwenu przed zaporo. Po zaporze ludzie łażo, bo to takie ciekawe, więc na absolutnego waleta nie wypada się przechadzać, żeby ludzi nie gorszyć. W nocy też niespokojnie.
6. Rano jeszcze tak sobie, ale szosa w większości sucha i da się zacząć, ale późnawo. Resztówka podjazdu (łagodnie i nisko) i przepchanie się, miejscami z letkim pokapywaniem i groźbo zlewy, za Villach, do standardowej od lat miejscówki.
7. Bez restu, dalej na zachód i jak rok temu — przez przełączkę blisko Kreuzberg i do Lienz na koniec. Końcówka drogi pod letki wiater, co powoduje niejaki wnerw. Pogoda jako tako trzyma, ale z Dolomitów złażą chmurwy.
8. Spakowałem się z rańca, w te pędy na śniadanie do markietu, ale widać, że z zachodu i południa chmury i opad ciągnie. Zamelinowałem się w zacnej kawiarni, a pojazd i dobytek bezczelnie pod daszek apteki naprzeciwko wetkłem. W kawiarni strudel, cola i kawa i ładowanie tego i owego. Za prąd trza płacić. Po względnym wyschnięciu tego i owego z powrotem do obozu, cholera — znów czytelnictwo w świetlicy, kąpiel x 2 itp. pierdoły. I spacer do resztek jakichś rzymskich instalacji.
9. Rano względny klar na niebie, więc w długą do Defereggen i w miarę sprawnie i bez stopu pod Stallersattel. Ba, nawet wycyrklowane tak, żeby za kilka minut pojechać, a jeździ się przecie co kwadrans. Zjazd — jak w 2018 — z poczuciem, że to należy robić wspak, wtedy jest osiąg. Piekielnie strome odcinki po prostym, 80 km/h prawie za darmochę. I od zachodu znów gonią deszczowe chmurzyska, więc ciś, napieraj. W Brunico poczucie niedojedzenia straszliwe, zatem napad na sklep i wyżerka, w tym da się zachlać tanie Tabasco. Bardzo zacnie pali. Jeszcze kawałek do 2-3 razy nocowanego miejsca w St Lorenzen, które wcześniej źle nazywałem jako Zwischenwasser. ("Przepraszam bardzo, omyliłem się..." — Piasecki i kolega, "Lekcja".) Stolik nieco sfatygowany, jedna z ław przebutwiała i resztki leżo w krzokach.
10. Jakaś niechęć dopada, ale w miarę spokojnie do Stern (to tam, gdzie lepiej nie chlać wody z rzeki) i po żarciu — w ramach odpędzania niechęci — Valparola na lekko, tj. po stanięciu polisz-kempu pod przejazdem wśród rupieci. Czas przyzwoity, nieco ponad godzinę. Na poboczu spotkana żmija zygzakowata szt. 1. Pogoda lepsza. Oczy swędzą, ale czytam zajadle, ocierając.
11. Nazajutrz konflikt planów z przewidywanymi możliwościami, no bo na Fedaia chciałem, się poprawić że niby; ale to korba potworna, a i z południa dalej sine kłęby nadciągają. Walkower. Lewe oko prawie nieczynne, swędzi, piecze i łzawi, więc jadę na jednym; nieprzyjemnie. Bez ociągania się zrobiona Gardena i wytrwale w dół, do spiekoty w Bolzano. Tam obiad i poczucie, że jak się nie ruszę, to zdechnę, jak parę lat temu, kiedy z Lavazzo się zwiezłem. No więc do Meranu w te pędy, ale poty siódme się leją przez pory w tapicerce. Co ileś przystanek na chlańsko, a siknąć nijak nie ma chęci. W Meranie jak zwykle krążenie, ale jak na tzw. optykę się zlokalizuje właściwo dolinę, to idzie. Ścieżko do góry i cyk — pierwsze pięterko Vinschgau. Chłodniej. I dalej spokojnie z wiatrem w plery i śledząc czujnie pogodu, bo źle cały czas cholera wygląda i zaczyna kropić. Ale dobrze, bo tymczasowy daszek jest — jakiś opuszczony bar; Goldrain. I na dodatek drzwi po odsunięciu zasuwki puszczają. W środku burdel jak nieszczęście, rozwałka i śmieci i aromat pomieszczenia taki se. A do kąpieli prawie kilometr — podjechać z kilometr, wymyć się, wrócić i spać. Zdanżam przed opadem.
12. Niedziela. Marne 20 km z ogonkiem do Prato, za ruiny czegoś-tam, naprzeciwko elektrowni, gdzie obozowanie straciło swój urok sezon-dwa temu, bo dmuchawę diabli wzięli przy przebudowie. Obóz, zakupy, zlewa, żarcie, czytanie...
13. Rest. Higiena przy lokalnym potoku w resztkach deszczu i wśród mokrych drzew, wycieczka do kąpieli w jakimś rowie, zapewne oddzielonym od Adige, stamtąd pedałunek na bosaka z powrotem, zakupy, wyżerka, czyszczenie napędu, zlewa, czytanie, montaż i oliwienie napędu, wyżerka, czytanie, sen.
14. No-oo... ("Jesteś pan... zbiorem molekuł!") — po zwinięciu się i zrzuceniu ładunku start i Stelvio w 2h30m, czyli 10 m więcej niż w szczycie formy (2017-18). Rzecz jasna bez zbędnego tykania obuwiami asfaltu po drodze. "Brrrawo Jasiu!" Po drodze jeden świstak w pozycji stojącej, wydający dźwięki ostrzegawcze. Na górze zimno jak nieszczęście, jakieś 5-6 stopni, północne stoki praktycznie całe w śniegu. Ruchy, po pizzy i coli ma się rozumieć. Drgawek nie ma, ale łapawice założone jak się patrzy. Jak się nie patrzy też. W Bormio zdążam na ostatnie 3 minutki czynności sklepu, jakieś podręczne kalorie wciągam i jeszcze na chwilę na górkę do miasteczka, coby czepek, kask i zgrzebną koszulę przeprać, tudzież bidony uzupełnić i nachlać się. I w dół, panie tego... Lekko wieje w ryj, ale nie ma się co mazgaić. W Villa di Tirano wyszukuję podchodzące miejsce na nocziowkę i zaczynam węszyć za kąpielą. A zejść oficjalnych do Addy nie ma niby. Nagle ("WTEM!") podjeżdża gość pod dom, za którym zostawiłem bety i zaczyna się kręcić — stwierdziłem, że lepiej się opowiedzieć i spytać, czy noc razy 1 można spędzić na trawniku... Można. Choć raczej rowera & co. nie zauważył. Dobra. Kąpiel — pod mostkiem kolejowym. Trzeba nieco zspiąć w dół, dbając o kolejność przenoszenia rzeczy i żeby nic nie wpadło w nurt. Samo zejście też niczego sobie — oglonione kamole. Wyjście z wody też lekko nerwowe — płytkiej dwójki trza się wiarygodnie przytrzymać i zabalansować. Chmury znad Berniny i okolic suną, ale nie pada. Przenoszę się do zdezelowanej przyczepy camp., w środku m. in. pudełko z kreatyną. Prochu nie jadam, jestem uczciwym sportowcem. Żarcie, czytanie, utrata przytomności.
15. Niechęć... Wredne chmury, a wg prognoz na przełęczy 6 stopni. Więc do miasteczka po prowiant, powrót i schemat wiadomy. Lekko kropi, ale niewyraźnie. W nocy przez chwilę wyraźniej.
16. Wypadało się, dziadowstwo. Śniadanko i w drogie, nie było mnie tu od 2017 chyba. Dwa stopy po drodze — jeden w miejscu długim i poziomym, możnaby nie liczyć, drugi z racji czerwonego światła i ruchu jednostronnego. Ale i tak bym dojechał w ciągu, kto nie wierzy, kij mu w szprychy. 2h45m. Jak dla mnie nieźle. Zwózka do Pontresiny pod wiatr, obiadek i na zachód. Przegapiony odjazd na Julierpass, bo oznakowany jest odjazd przez tunel, a więc rowerom zakaz. No a żeby na legalu wjechać, trzeba wiedzieć, że do Silvaplany trza się udać. Trudno — starymi, przetartymi ścieżkami przez niby-przełęcz Maloja. I daleko w dół, aż za miejscówkę, z której tak ładnie Badile widać. Kąpiel w warunkach luksusowych i nocleg dogadany z managementem fermy z kozami. Mondraki te zwierzaki, jak się człowiek zbliża, to pobekują i zaczynają się niepokoić. A much od jasnej cholery, obłażą wszystko, ale przynajmniej jest cień. Grozi opad, ale nie pada.
17. No i trzeci udany dzień — spadunek do Chiavenny i stamtąd Spluga w czasie o minutę lepszym niż 6 lat temu. Ha. 2h35m. Pewnie dzięki znów nieprzesadnej temperaturze, zwykle bywał tam cholerny piekarnik. Spluegen i na spokojnie do Thusis, obiadopodwieczorek zapoznawczy i spokojnie pod górkę do Tiefencastel. Chyba w 2016 tam kimałem i tak samo gałęzie brzózek przeszkadzały w zlezieniu do wody. Pretensji od spacerowiczów z pieskami zero.
18. No i czwarty udany dzień, przeciągnięta "na raz" od Berguen Albulapass w godzinę i kwadrans. Jednak pamięci do stromizn nie mam, a właśnie w 2016 zdawało się to nagle takim osiągnięciem... No i głupio jednak, bo solidny "w ciągu" podjazd należy zacząć wcześniej. Po zjeździe do La Punt długo i żmudnie w dół, do Ried. Z tyłu chmury i chyba deszcz. Deski sprzed roku na swoim miejscu! Inn niesie wszystko — to piłka, to butelka, i od cholery drzew. Okorowane przez podróż rzeką, nie żadne tam spłukanie składu pociętego drewna. Żywioł taki, że zgroza bierze.
19. Niedziela. Rest, leje. W nocy też, i poziom wody w Innie podniósł się okrutnie, a w potoku, który wieczorem posłużył do higieny organizmu, prawie pół metra wyżej. Drugie tyle i dojście do desek będzie zagrożone. Rano wciągam trzy banany, które miały być na start. Tualeta poranna w deszczu, chyba trzeci raz w życiu — nie lubię, jak mi pada na plery i łeb. Z powrotem na górkę i czytać, ew. przysypiać... Około południa głód wygania na pieszą wycieczkę do stacji benzynowej, bo wszystko zamknięte. Kawałek podejścia nielegalnie, bo stacja przy drodze ekspresowej, ale xuj tam. Drogo. W drodze powrotnej pizza u Turka. A za 5h druga. Szerokim gestem; wracam obżarty, jakiś czas spaceruję nad rzeką, która zaczyna zapełniać jakieś awaryjne zbiorniki. A wieczorem pojawiają się strażacy i uprzejmie każą się zwijać, bo ni cholery nikt nie wie, ile jeszcze skoczy ten stan wody, w sensie do góry. 8 km pedałowania, po drodze camping na drugim brzegu, któremu nie brakuje 0.5 m do totalnego zalania. Stop pod Fliess, tam jakiś przystanek wyraźnie zamieniony na śmietnik. Można spać wśród śmieci, jak kto ceni dach nad głowo.
20. Z rańca szybko do Landeck, tam lekko kropi, ale przestaje jak na zawołanie. Środek doliny z niebieskim niebem, wszystko po bokach, zwłaszcza od południa, zajęte. Odpuszczam Oetztal i w Innsbrucku Brenner. Czyli szansy na danie nurka w Dolomity się pozbawiam. Ech, samołozowanie, jak nic... Zatem dalej — do Zillertalu, a tam czysto. Tunelem, parę km beznadziejnie zasamochodowioną szosą i ścieżkami nieco ponad 10 km przed Zell am Ziller łapię zacny obóz pod wiaduktem i z dostępem do wody, lekko krępującym, bo z drugiej strony widać. No i wuj.
21. Szybko do Zell i pod Gerlos, na której byłem tylko dwa razy — w 2001 i 19. Podjazdu od zachodu nie pamiętam za cholerę, zwłaszcza długaśnego odcinka praktycznie po poziomicy. Dojmująco stromy początek, pot zalewa. Po szczytowaniu chwila na zeżarcie zapasu czipsów i w dół, Pinzgau to się nazywa — zabawnie. Lekko wieje w ryj, gorąco jak diabli, ale ciągnę aż do Bruck, z zamiarem na po-następny dzień wiadomym — Hochtor od północy "na raz". Do sklepa zdążam, ino obóz robię w miejscu delikatnie mówiąc niewystarczającym, jeśli rozchodzi się o zasady tzw. konspiracji.
22. Rest. Upał jak cholera, na szczęście do rzeczki parę metrów. Drzewa nie wystarczają, więc prokuruję cień z kawałka blachy falistej, ale że czarna, to i tak sieje w plecy i w bok. A i słońce od góry łeb przysmaża; załamka. Wieczorem zbiera się wiadomo co. Toteż bunkruję rower pod blachą, zgiąwszy uprzednio siłą nadeptu i bicepsa, a samemu wczołguję się ("nogami do przodu") do wywalonych tam stalowych mebli; nie tyle kuchennych, co punkto-gastronomicznych. Słabo, że na rozprostowanie ciała nie ma miejsca, ale wybrzydzać nie będę. Burza, zlewa, grad, wicher, na szczęście przez 95% czasu wieje w dobrą stronę, a przez pozostałe 5% należy chronić dobytek przed zmoknięciem, wystawiając łydki i dłonie do otworów po szufladach, których brak. Drzwi poziomo zasuwane niżej na szczęście szczelne. Tylko odlać się z takiego miejsca i w takiej pozycji nader trudno, ale potrzeba matką wynalazków.
23. 5:30. Niebo dalej zawalone, szybko zrzucić gruz, spakować sprzęt i chodu — na stację. Za 10 siódma odjeżdżam i chyba zaczyna się przecierać. Xuj, za rok zrobię... O 23:00 ląduję w Mezimesti, cokolwiek wypruty, i z ulgą stwierdzam, że wszystko mokre. Kakao z automatu i do snu, a o 4:30 rano zbieram się do jazdy...
Chciałem zaznaczyć, że liczba spotkanych świstaków nie spełniła moich oczekiwań. Na następny rok nagonkę poproszę o przygotowanie przynajmniej pięciu sztuk, w tym dwóch fotogenicznych. Dziękuję z góry (ok. 100 m npm).
Całość prawie 1600 km.
Nauczka: jak na początku się oszczędnie gospodaruje najlżejszym biegiem, później dzieje się dobrze, jeśli chodzi o siłę. ("Miej tyle siły, żeby inni myśleli, że to technika".)